2 lipca 2020

4 a.m. - 7.


15 dni później, godzina 20:15

Siedzę przy biurku, palcami bezwiednie wystukuję bliżej nieokreślony rytm. Otwarty podręcznik do Historii Magii po raz pierwszy nie kusi. Dziś nauka nie jest odskocznią, a irytującym obowiązkiem. Nie mogę się skupić, nie potrafię ujarzmić myśli i uspokoić uczuć. Moje serce bije mocno, uderzenia układają się w słowo Draco.
Rozdrabniam, roztrząsam, drążę jego zachowanie, naszą popołudniową rozmowę. Niepokoi mnie i frustruje fakt, że dosłownie zabronił mi pojawiać się na dzisiejszej imprezie. Ta determinacja w oczach, ten strach w jego głosie...
Z głośnym westchnięciem, odsuwam od siebie książkę, opadam głębiej na krzesło. Frustracja uświadamia mi, że mimo zaprzeczenia, zależało mi na skorzystaniu z zaproszenia Pansy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że nienawidzę być rozstawiana po kątach…
Frustracja przechodzi w złość, złość zmienia się w żal, żal w bezsilność. Zerkam na szafę, w której wisi przygotowana dzień wcześniej sukienka i na poważnie zastanawiam się nad złamaniem przyrzeczenia. Jak to jest, że ja co chwilę coś mu obiecuję, staram się, daje z siebie wszystko, a on nie daje nic? 
Oczywiście nie licząc siebie, swojej obecności, orgazmów, które za każdym razem wpisują się coraz bardziej w moją pamięć ciała… drżę z rozkoszy na samo wspomnienie. 
Wstaję w miejsca, otwieram szafę, sięgam dłonią do miękkiego materiału czerwonej sukienki. Prosta, skromna, lekko rozkloszowana. Idealna dla mnie, idealna na imprezę. 
Gdyby ktoś powiedział, że Hermiona Granger będzie żałować, że zamiast iść na imprezę wybrała naukę, zabiłabym śmiechem. A jednak stoję tu, przed szafą, przygryzam wargę i toczę wewnętrzną walkę. Rozważam za i przeciw, analizuję. Szala przechyla się na jedną stronę, zaczynam sięgać do wieszaka… wtedy na planszy pojawia się Honor i tłumi w zarodku wszystkie zapędy. Przecież obiecałam…
Pukanie do drzwi przecina ciszę.. Marszczę brwi, ostrożnie podchodzę do wejścia, sięgam do klamki. 
- Pansy? - Podążam wzrokiem za ślizgonką, która bez żadnej krępacji mija mnie w drzwiach i wchodzi do pomieszczenia. Prześlizguję spojrzeniem po jej falujących, krótkich, czarnych włosach, mocnym makijażu i przylegającej, zielonej sukience mini. Wygląda obłędnie, co muszę przyznać mimo, że gram w tej samej drużynie. 
- Jeszcze nie gotowa? - pyta. Rozgląda się po pomieszczeniu, powraca spojrzeniem do mnie, taksuje z góry na dół, przekrzywia głowę. - Bo chyba nie planujesz iść w dresie?
Zdradziecki rumieniec wypływa na moje policzki. Patrzę w dół na wygodny, rozciągnięty sweter, w którym lubię odpoczywać, naciągam skrawek ręką. 
- No co ty - mówię. Ponownie się zastanawiam co motywuje Parkinson do takiego zachowania. Zmieniła się czy coś kombinuje? 
Uśmiech wypływa na jej wargi, klaszcze w dłonie, opada na łóżko. 
- To raz, raz. Szykuj się i wychodzimy. Impreza już trwa!
Zdumiewa mnie jak swobodnie czuje się w moim towarzystwie, nie mówiąc już o dormitorium. Patrzę na dłoń, głaszczącą beżową narzutę, moje usta automatycznie układają się w uśmiech w odpowiedzi na jej uśmiech. Nie znam jej dobrze, gnębiła mnie przez lata, a jednak czuję, że ją lubię. Nie ważne jak głupio i irracjonalnie to brzmi. Wydaje się szczera, jest miła, więc wygłuszam każdą iskrę podejrzliwości i postanawiam się na nią otworzyć.
Sumienie przypomina mi o obietnicy, uśmiech zastępuje grymas. Opadam na fotel.
- Wybacz, ale nie idę.
Prostuje się, marszczy brwi, taksuje mnie tak samo przenikliwym spojrzeniem, co dwa dni temu.
- Dlaczego? - pyta. Milczę. Milczę zbyt długo, żeby nie wzbudziło to podejrzliwości. Milczę, bo nie wiem, co jej powiedzieć. Przecież nie przyznam się, że nie idę, bo Malfoy mi zabronił. Już abstrahując od przyznania się do naszej znajomości i wydania mojego kochanka - w jakim świetle mnie to stawia? Nawet w mojej głowie brzmię, jak damski pantofel.
- Muszę się uczyć - zaciskam zęby, więc kłamstwo ewidentnie brzmi, jak kłamstwo. 
Pansy patrzy na mnie chwilę, zaczyna się śmiać. Podnosi się z miejsca, kieruje do szafy i otwiera ją bez pytania. 
- Daj spokój - mówi, przegląda zawartość. Sięga po sukienkę, którą sama dla siebie przygotowałam i wyciąga ją na zewnątrz, żeby się lepiej przyjrzeć. - Masz jeszcze cały weekend, żeby się uczyć. Dziś jest czas na imprezę… - dalej ogląda sukienkę, marszczy brwi. - To są twoje jedynie ciuchy? 
Podnosi na mnie wzrok,czuję irracjonalną złość. Nie lubię, gdy ktoś czepia się moich ciuchów. 
- A co z nimi nie tak? - pytam nieco zbyt agresywnie, przez co zbijam ją z pantałyku. Wzrusza ramionami. 
- Nie no nic… jeśli lubisz chodzić w babcinych rzeczach - zagryzam zęby i tylko błysk w jej oczach hamuje mnie od komentarza. Wiem intuicyjnie, że nie chce mnie obrazić. Tak bardzo jak mnie to dziwi, tak też utwierdza w przekonaniu, że się zmieniła. 
Wyciąga przed siebie dłoń z sukienką, znowu przekrzywia głowę. 
- Ubieraj się i nie daj się prosić. 
Przeskakuję spojrzeniem od niej do sukienki, znów rozważam za i przeciw. Honor po raz kolejny próbuje utorować sobie główne miejsce na planszy, ale chęć zabawy i ciekawość zachowania Malfoy’a skutecznie spychają go na drugi plan. 
Uśmiecham się, łapię sukienkę, zamykam w łazience, żeby się przygotować. 

*

Godzina 21.45

Siedzę na kanapie wciśnięta między Pansy, a Adriana Puceya, którego znam tylko z widzenia. Śliska kanapa przykleja się do mojej skóry, co tylko potęguje zdenerwowanie, którego nie potrafię się wyzbyć od jego weszłam do gniazda węży. 
- Hermiono, przynieść ci drinka? - pyta Teodor Nott z uśmiechem. Kiwam głową, oddaję uśmiech, wciąż nie mogę uwierzyć, że tak ciepło mnie przyjmują. Moja intuicja i podejrzliwość odnajdują się wzajemnie i zaczynają współpracę, pompując w moje żyły niepokój. 
Teodor znika w tłumie, udaję, że odprowadzam go spojrzeniem, choć tak naprawdę rozglądam się za blond czupryną. Nie widziałam Malfoy’a od kiedy przyszłam. Nie widzę nigdzie również Astorii, ale to spostrzeżenie tłumię w zarodku. 
- Jeśli szukasz Malfoy’a, to utknął w pokoju z Astorią - głos Pansy wwierca się w moje uszy, toruje drogę do serca i przebija je jednym, celnym ciosem. 
Tylko nie płacz.
Wdech, wydech.
Nos, usta, nos, usta.
- Ale ja wcale… - moja mierna próba wytłumaczenia, zostaje zbyta machnięciem ręki. 
- Nie przejmuj się nim - łapie ustami rurkę, pije spory łyk zielonego drinka. - Nie będzie cię niepokoił. W razie czego cię obronię. 
Puszcza mi oczko. Próbuję wygiąć usta w imitacji uśmiechu, ale nie wiem czy mi wychodzi. Na szczęście w tej samej chwili pojawia się Teodor z naszymi drinkami. Ruchem głowy pokazuje Adrianowi, że ma się przesunąć i zajmuje jego miejsce obok mnie. 
Czuję się osaczona, skrępowana. Nott jest przystojnym chłopakiem, ale nie jestem przyzwyczajona do powodzenia. Sposób, w jaki na mnie patrzy… 
Przyjmuję drinka i przysysam się do rurki. Na ogół nie piję, nie lubię, ale dziś czuję, że potrzebuję czegoś na odwagę. 
- Wszyscy już są? Ojej - słyszę nowy głos, więc unoszę głowę do góry. Pierwsze co widzę to splecione dłonie. Dłonie Draco i Astorii. Odnajduję jego twarz, łapię spojrzenie szarych oczu. Niedowierzanie, złość, bezsilność docierają do mnie z taką siłą, że momentalnie mam gęsią skórkę. Drżę.
- Zimno ci? - pyta Teodor. Nie czeka na odpowiedź, ściąga swoją marynarkę i zarzuca na moje ramiona. Zanim odwracam się w jego stronę widzę, jak oczy Malfoy’a ciemnieją. 
Uśmiecham się do Notta, poprawiam marynarkę, żeby się nie zsunęła. 
- Dziękuję. 
Piję kolejne dwa łyki. Boję się unieść głowę. Boję się spojrzeć w ich stronę. Moja dusza, moje serce, wszystko krzyczy. W mojej głowie wciąż odtwarza się obraz ich złączonych dłoni i jego słowa sprzed paru godzin: jesteś dla mnie ważna
- Zatańczysz? - słyszę pytanie i omal nie krztuszę się drinkiem. Unoszę głowę, żeby spojrzeć w ciemne oczy Teodora. Chcę tańczyć i nie chcę. Nie potrafię się zdecydować. 
- Nie wiem, czy to dobry pomysł…- nie patrz na Malfoy’a, nie patrz na Malfoy’a
- Pewnie, że dobry! - wtrąca się Pansy. Odwracam się do niej z uniesionymi brwiami. Popycha mnie lekko. - Idź się zabaw. Po to tu jesteś!
Patrzę jej w oczy o parę sekund za długo. Obracam się do Notta, który obserwuje mnie z uśmiechem. Kiwam głową, podaję mu dłoń. Jestem z siebie dumna, że mój wzrok ani razu nie uciekł do Malfoy’a.

*

Godzina 2:39

Trzeci drink powoli znika w moich ustach. Chłodzi mnie na zewnątrz, przyjemnie grzeje od środka, wprowadza w stan lekkiego upojenia. 
Śmieję się z żartu Pansy, odchylam w tył, bezwiednie opieram o Teodora, który również trzęsie się ze śmiechu. 
Przychodząc tu, byłam pełna obaw. Teraz siedzę, piję, bawię się, jakbym znała tych ludzi od lat. Nigdy nie powiedziałabym, że tak dobrze będę się tu czuła. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie mordercze spojrzenie Malfoy’a, które opuszczało moją sylwetkę tylko na parę sekund, żeby skupić się na nie odstępującym mnie Teodorze. 
Zmotywowana procentami, odnajduję w sobie wreszcie odwagę, podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Jestem świadoma uśmiechu, który wciąż mam na ustach, czuję ciepło barwiące moje policzki na lekki róż. Patrzy na mnie zły, zaciska zęby. Prześlizguję spojrzeniem w dół, gdzie znajduję Astorię, wylegującą się na jego kolanach z drinkiem w dłoni. Powracam do jego twarzy, opieram się bardziej o Teodora.
O dziwo nie czuję wyrzutów sumienia. Nie robię nic złego. Nie spoufalam się za bardzo. Uważam, że działam w granicach przyzwoitości i szacunku, które on już dawno przekroczył. 
Sztyletuje mnie spojrzeniem, szare tęczówki zmieniają się w sopelki lodu. Wytrzymuję jeszcze parę sekund i obracam się do Pansy. Patrzy na mnie z dziwnym wyrazem w ciemnych oczach. Prześlizguje spojrzeniem od czoła, po koniec sukienki. Wzrusza ramionami, podnosi swojego drinka do góry i upija łyk. 
- Eej, ludzie - odzywa się Astoria, unosząc nieco na kolanach Draco. - Gramy w butelkę na prawdę i wyzwanie?
Ochocze głosy wypełniają przestrzeń, rozglądam się zdezorientowana. Nie chcę się przyznawać, że nigdy w to nie grałam. To znaczy… znam tę grę, z teorii, ale zawsze jej unikałam. 
Staram się schować głębiej w kanapę, ukryć w cieniu Teodora i Pansy, ale jastrzębie oczy Astorii odnajdują moje w sekundę. Jej wąskie usta wykrzywia prześmiewczy uśmiech, gdy nachyla się w moją stronę. 
- A może kujonka, Panna-Wiem-To-Wszystko boi się zagrać? 
Czuję strach, czuję złość. Czuję determinację i zazdrość. 
- Zamknij się, Ast - odzywa się Pansy, zadziwiając mnie po raz kolejny tego samego dnia. - Niby czego miałaby się bać? Zapominasz kim jest? To Granger, do cholery.
Ciepło zalewa moje serce, ubieram usta w najpiękniejszy uśmiech jaki jestem w stanie wykrzesać i kieruję w stronę Parkinson - mojej nieoczekiwanej sojuszniczki. 
Głośne, znajome prychnięcie na moment wybija mnie z rytmu. Nie mogę się powstrzymać i patrzę w jego stronę. Obserwuje mnie z prześmiewczym błyskiem w oczach, który rani moje serce, odbiera nawet najmniejszą iskrę ciepła, które czułam chwilę temu. 
- No właśnie, Granger - mówi z ironią. Moje serce krwawi, rozum chce rewanżu. Zaciskam pięści. Nie pozwolę się tak traktować. - Zawsze ułożona, i tak dalej. Wątpię, żeby…
- Zagram - wchodzę mu w słowo. Nie patrzę w jego stronę, nie chcę się rozpraszać. Wyłaniam się z powrotem zza Teodora, opieram łokcie na kolanach. Mam nadzieję, że moja twarz nie pokazuje jak bardzo mnie rani, znowu. A ostrzegał mnie przed swoimi znajomymi… 
Mierzymy się z Astorią spojrzeniami dłuższą chwilę, postanawiam nie łamać się pierwsza. Potrzebuje pare sekund, żeby odwrócić wzrok i oprzeć się z powrotem o Malfoy’a.
- Ja zacznę - mówi Pansy. Łapie za butelkę, rozpoczyna pierwszą partię.
Obserwuję ślizgonów, wykonujących zadania, żadne z nich nie wybiera opcji “pytanie”. Butelka jak na razie jest dla mnie łaskawa, więc unoszę głowę by rozejrzeć się po tłumie. Już wcześniej zauważyłam Ginny w towarzystwie Harry’ego i Rona. Nawet podeszli do nas na chwilę, ale nie chcieli zostać. 
Śmiech Astorii ściąga moją uwagę z powrotem do gry. Trafiam spojrzeniem akurat, żeby zobaczyć końcówkę jej namiętnego pocałunku z Draco. Szczęka mi opada, serce pęcznieje, pęka, odbudowuje się i zamiera. Ile jeszcze będę przez niego cierpieć? Jak wiele muszę znieść? Łapie za butelkę, zakręca. Patrzę na Malfoy’a, który oderwawszy się od jej ust, odnajduje mnie spojrzeniem.
Chcę, potrzebuję zobaczyć skruchę, przeprosiny.
Nie mogę uwierzyć, że właśnie całował się z inną na moich oczach. Zerkam na jego dłoń wciąż opartą na jej udzie, przełykam łzy. Ledwie rejestruję, że tym razem szyjka wskazuje na mnie. 
Przy stole zalega cisza, wszyscy odwracają się do mnie. Czerwienieję pod obstrzałem spojrzeń, upokorzenia, bólu. Chcę zniknąć. 
- Prawda czy wyzwanie? - pyta Astoria. Schodzi z kolan Draco, przekrzywia głowę, jej czerwone usta wykrzywia nieprzyjemny uśmieszek.
Opanowuję swoje nerwy, uspokajam serce. Otwieram usta, żeby odpowiedzieć. 
- Po co się pytasz? - głos Draco przecina powietrze jak strzała, której celem jestem ja i moje zszargane nerwy. Patrzę na niego, on patrzy na mnie. W jego oczach w końcu coś się pojawia, ale jak zwykle nie potrafię określić co. Zakłada ręce na piersi. - I tak wiadomo, że wybierze py…
- Wyzwanie - mówię, zanim zdążę pomyśleć. Moje usta znów nie współpracują. Chora ambicja, chęć pokazania, że nie jestem gorsza, przesłania racjonalizm. Świadomie rzucam się rekinom na pożarcie. 
Uśmieszek czerwonych ust się poszerza, czuję w uszach pulsowanie krwi, stresuję się. 
- Musisz… - przesuwa spojrzenie ze mnie, na Teodora. Zły błysk w jej oczach odbiera mi oddech. - Pocałować Teodora. Namiętnie, z języczkiem.
Zamieram. Cała krew odpływa z mojej twarzy, czuję, że jest mi słabo. Odwracam się w stronę Notta, który patrzy na mnie z niepewnym uśmiechem. Nie jest chamski, nie jest nachalny, a mimo to… nie jego chcę całować. 
- Pas - mówię cicho, przegrana. Astoria się śmieje, kątem oka widzę, jak Draco rozluźnia ramiona. 
- Czego innego można było się spodziewać? Jesteś tylko nudną kujonką - komentuje. Czuję złość. Zaciskam dłonie w pięści, ostatkiem siły powstrzymuję się, żeby nie wykrzyczeć co o niej myślę. - W takim razie pytanie… - stuka się czerwonym paznokciem w brodę udaje, że szuka pytania, choć wszyscy mamy świadomość, że wie czym chce mnie pogrążyć. - Z kim przeżyłaś swój pierwszy raz? 
Zamieram, ponownie. Odliczam w ciszy uderzenia serca, zastanawiam się ile mam czasu, zanim zemdleję z braku oddechu. Na szali zostały wystawione moja godność i lojalność. Co powinnam wybrać? 
Nie mogę się powstrzymać, zerkam na Malfoy’a. Ma zaciśniętą szczękę i napięcie widoczne w ramionach. Nie patrzy na mnie, ale ja widzę. Widzę jego minę, która mówi mi więcej niż potrzebuję. Sądzi, że go wydam, że wybiorę drugą opcję. 
Chcę to zrobić, chcę uchronić resztki godności. Otwieram usta, żeby przyznać się do naszego romansu, a wtedy Astoria z powrotem wspina się na jego kolana. Mości się, zarzuca ręce na jego szyję, szepcze coś do ucha. 
Złość uderza mi do głowy, a myślenie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. 
- Wybieram jednak wyzwanie - mówię głośno i pewnie, czym zaskakuję nie tylko siebie, ale wszystkich dookoła. 
Obracam się do zszokowanego Teodora, pytam spojrzeniem, czy nie ma nic przeciwko. Uśmiecha się lekko i przyciąga mnie do siebie, łącząc nasze usta w pocałunku. 
Początek jest kiepski. Krępuję się, opieram. Usta przyzwyczajone do innego dotyku nie chcą współpracować, ciało protestuje, każe mi się oderwać. Po paru sekundach do głosu dochodzą złość, chęć odegrania się, podsycane niemałą dawką alkoholu. 
Po dłuższej chwili nie pamiętam już z kim się całuję i dlaczego. W głowie mi szumi, nic nie słyszę. Czuję dłonie, unoszące mnie do góry…
BRZDĘK!
- Draco! 
Spływa na mnie wstydliwa świadomość. Odrywam się od Teodora, zeskakuję z jego kolan, na których mnie posadził, odchodzę na dwa kroki. 
Zakrywam usta, posyłam mu przepraszające spojrzenie, jednak się uśmiecha. Podobało mu się i widzę, że ja również mu się podobam. Przerażona odwracam się do reszty, ich twarze wyrażają różne emocje, od niedowierzania, przez zadowolenie, po skrajną wściekłość. 
Zatrzymuję się na Draco, który stoi w miejscu, w którym przed chwilą był szklany stolik. W zaciśniętej dłoni trzyma różdżkę, a jego oczy utkwione w Teodorze sypią iskry. Wygląda przerażająco. 
Przenosi spojrzenie na mnie, czuję się jak w klatce. Zniknęli ludzie, muzyka, alkohol. Jesteśmy my, żal, wściekłość, zazdrość. Czuję, że drżę z zimna, strachu, obrzydzenia do samej siebie. 
Biorę oddech czuję, że muszę wyjść, inaczej się uduszę. Obejmuję się ramionami, cofam dwa kroki, żeby wyjść poza obręb kanapy. 
- Idę do toalety - informuję Pansy, która jako jedyna patrzy na mnie z zaciekawieniem i zmartwieniem, nie oceniająco. Kiwa głową, uciekam. 
Całe zajście trwało zaledwie minutę, a ja się czuję, jakbym przebywała w tej duszącej klatce dni, miesiące… 
Odkręcam kurek, ochlapuję rozgrzane policzki zimną wodą, uważając, żeby nie rozmazać makijażu. 
Spływa na mnie nagłe zmęczenie. Odbiera siłę, pewność siebie, wlewa w serce żal. Alkohol nadal krąży w moich żyłach, próbuje wycisnąć z moich oczu łzy. 
Nie chcę tam wracać. Nie chcę patrzeć na Malfoy’a i Greengrass. Nie chcę patrzeć na Notta, który na pewno zrobił sobie nadzieję. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Potrzebuję łóżka, książki i ciepłego kakao. Postanowione. 
Opuszczam toaletę z postanowieniem, że idę od razu do siebie i nawet się nie rozglądam. Wychodzę z pokoju wspólnego Ślizgonów, tak pewna sukcesu, że nie zauważam jego obecności. Uświadomiają mnie dopiero dłonie, jedna na ustach, druga na brzuchu. Krzyczę, wyrywam się, ale i tak zaciąga mnie do najbliższej klasy, zamyka drzwi. 
Boję się. Obydwoje jesteśmy pod wpływem alkoholu, nabuzowani silnymi emocjami. Nie chcę się z tym mierzyć, nie dzisiaj. 
Obserwuję jak obraca się w moją stronę, przezornie cofam się za ławkę.
- Dobrze się bawiłaś? - pyta. Nie, on warczy. Zaciśnięte usta, zaciśnięte zęby, wściekłość wypisana na twarzy. 
- O co ci chodzi? - piszczę. Odchrząkuję. Nie będę okazywać słabości. 
Wydaje z siebie wściekły dźwięk, odrzuca najbliższe krzesło o ścianę. Odłamki rozwalają się po klasie, mijając mnie o milimetry. Zaczynam znowu drżeć. 
- Prosiłem cię, żebyś nie przychodziła na tę imprezę - krzyczy. - Obiecałaś mi!
Wściekłość rozlewa się po moim ciele, dodając ukrytej dotąd odwagi. Wychodzę spoza prowizorycznej ochrony, jaką była ławka i staję naprzeciw niego, z rękami wspartymi na biodrach.
- Prosiłeś tylko po to, żeby móc gzić się z Astorią! - krzyczę, zaciska usta. Wbijam sobie szpilę głębiej, gdy nie przestaję mówić. - O to ci chodziło prawda?!
- Nie obracaj hipogryfa ogonem!- krzyczy w końcu. - To ty prawie zerżnęłaś Notta na tej kanapie!
Zapowietrzam się, moja dłoń automatycznie sięga do jego twarzy. W trakcie zamachu odzyskuję świadomość i z przerażeniem czekam na dźwięk uderzenia. Nie nadchodzi. Zamiast niego czuję mocny uścisk na nadgarstku, gdy powstrzymuje uderzenie i pchnięcie, gdy opiera mnie o ścianę. 
Jego twarz znajduje się na wprost mojej. Czuję zapach mięty i kawy, zmącony przez woń alkoholu. Jego oczy są dzikie, szalone. Po raz pierwszy nie czuję podniecenia. Drżę z przerażenia. Opiera się o mnie, jak zwykle. Czuję wypukłość oddzieloną przez moją sukienkę i materiał spodni. Chcę sięgnąć po różdżkę, ale trzyma moje ręce. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam tak przerażona. 
- D...Draco - mówię, ale nie reaguje. Patrzy mi w oczy, zacieśnia uchwyt na nadgarstkach. 
- Napaliłaś się na Notta? - pyta zjadliwie. - Udowodnię ci, że nie potrzebujesz nikogo oprócz mnie…
Zaczynam płakać. Gorzkie łzy spływają po moich policzkach, strach miesza się z bezsilnością. Gdyby mnie nie trzymał, ciężar emocji z pewnością przygniótłby mnie do ziemi. Czuję się mała, bezbronna. Czuję się nikim. 
- Draco, proszę…- mówię przez łzy. Łkam. Otwieram oczy, patrzę w jego, rozszerzone, pełne niezrozumienia. - Nie rób mi krzywdy…
Odskakuje jak oparzony. Brak dłoni na moich nadgarstkach pali, tak samo jak brak jego ciała tuż przy moim. Jestem pełna sprzeczności. Pragnę go, jednocześnie się boję. Chcę, żeby mnie dotykał i jednocześnie nie chcę. Nie w taki sposób. Nie, gdy jest pełny złości. 
Zgodnie z przewidywaniami, osuwam się na podłogę. Obejmuję ramionami, trzęsę od szlochu. 
Mija dokładnie minuta, zanim znajduje się przy mnie z powrotem. Łapie pod nogi, za plecami, siada przy ścianie i sadza mnie bokiem na swoich kolanach. Obejmuje, głaszcze po kręgosłupie, zaczyna lekko kołysać. Pozwalam mu na to. Na nowo czuję się bezpiecznie, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. 
Gdy szloch przechodzi w pociąganie nosem, łapie moją twarz w dłonie i odwraca ku sobie. 
- Naprawdę sądziłaś, że mógłbym cię zgwałcić? - pyta, jak zawsze prosto z mostu. Przygryzam wargę, zamykam oczy. Boję się odpowiedzieć. Sama nie wierzę w to, że coś takiego przyszło mi do głowy, ale wyglądał tak strasznie….
Przejeżdża palcem wskazującym pod jednym, następnie pod drugim okiem. Kreśli ścieżkę, tworzoną przez łzę. Unoszę powieki, natrafiam na desperację w jego szarych tęczówkach.
- Nigdy… - szepcze. - Nigdy bym cię nie skrzywdził w takim sposób. Nigdy nie podniosę na ciebie ręki. 
Drży. A może to znowu ja? Nie jestem pewna. Topię się w jego spojrzeniu. Widzę w nim żal, gasnącą złość, ale rodzącą się nienawiść do samego siebie. Nie mogę na to pozwolić. 
Wiem, że mówi prawdę. Wiem, że by mnie nie skrzywdził. Czuję to każdym nerwem wbudowanym w moje ciało. Obydwoje przesadziliśmy. Przestraszyłam się.
Pochylam się w jego stronę, składam na ustach pojedynczy pocałunek. W mojej głowie pojawia się myśl, że musimy to zakończyć. Nie ma innego wyjścia. Dziś jestem w stanie to zrobić, alkohol dodaje mi odwagi, a jednak łzy na nowo zbierają się pod moimi powiekami. 
- Draco… - wiercę się. Nie wiem jak powiedzieć to, co chcę powiedzieć. Muszę, ale chyba jednak nie potrafię. 
Kręci głową, przykłada jedną dłoń do mojego policzka, patrzy mi w oczy. 
- Nie chcę się już chować - słyszę, ale nie słyszę. To, co mówi, jest dla mnie tak abstrakcyjne że mój mózg zdaje się tego nie przetwarzać. Patrzę na niego, szukam oznak żartu, odnajduję powagę. 
Puls w uszach odmierza czas, serce wyraża niepokój, umysł szaleje. Może za dużo wypiliśmy?
- Co masz na myśli? - nie mogę się powstrzymać, dopytuję głosem cichym, niepewnym, a mimo to pełnym nadziei. 
Przytula moją głowę do piersi, opiera brodę na mojej skroni. Jego dłoń nadal głaszcze moje plecy góra, dół, góra, dół…
- Od jutra oficjalnie pokazujemy się razem.
Czyli dobrze zrozumiałam. Rozumiem, ale nie wierzę. Unoszę się, żeby ponownie na niego spojrzeć. Łzy już dawno wyschły, ale czuję, że mam spuchnięte powieki.
- Dlaczego tak nagle? Dlaczego teraz? - znów pytam, chociaż podświadomie znam odpowiedź. 
Wzrusza ramionami. 
- Jeśli tego nie zrobię, zawsze ktoś będzie wokół ciebie krążył. 
Kręcę głową nieco zawiedziona, a mimo to szczęśliwa. Liczyłam na wyznanie uczuć, ale fakt, że chce pokazywać się ze mną oficjalnie jest naprawdę dużym krokiem w przód. Powoli, powoli, dojdziemy do reszty. 
Układam się wygodniej w zagłębieniu jego szyi. Gdzieś na korytarzu zegar wybija godzinę czwartą rano, gdy zasypiam w ramionach mojego - oficjalnie- chłopaka.