3 lipca 2013

ONE SHOT II cz. IV

One Shot II cz. IV

I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide
(…)
When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide”

Imagine Dragons- Demons



    I have an angel on my shoulder
But a devil in my head”




APOGEUM



Młody arystokrata szedł szybkim, nerwowym krokiem zmierzając w tylko sobie znanym kierunku.
Minęło już tyle czasu a on nadal nie zbliżył się ku końcowi z naprawą tego durnego mebla. Nawet o centymetr! Co do zabójstwa... miał plan. Do jego realizacji potrzebował jedynie możliwości wyjścia do Hogsmeade, które miało mieć miejsce w przyszłym tygodniu.
Od początku roku rozdzielał swój czas między kreowanie planu, durne zajęcia i ślęczenie nad naprawą szafki zniknięć. Czas go gonił, więc stresował się coraz bardziej. A do tego jeszcze Snape, który nagle zaczął pilnować i obserwować go na każdy kroku. Dobrze wiedział o co mu chodzi. Domyślał się intencji mistrza eliksirów, a także tego iż został nasłany przez matkę. Narcyza od samego początku strasznie się o niego martwiła. Ale nie jest już dzieckiem do cholery!
Mijał stojących grupkami uczniów zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Miał świadomość, że przyciąga spojrzenia; wyglądał strasznie.
Już od spotkania ze śmierciożercami nie potrafił się do końca pozbierać, a teraz tylko wszystko się pogarszało.
Stres, przerażenie, ciągły ruch, zmartwienia... po prostu znikał w oczach. Od jakiegoś czasu przestał spoglądać w lustro bojąc się tego co w nim ujrzy.
Parkinson i Zabini patrzyli na niego z niepokojem, jednak po awanturze jaką im urządził półtora miesiąca temu, przestali komentować jego stan w jakikolwiek sposób.
Crabbe z Goyle'm z kolei w tej swojej ciemnocie nawet nie zauważyli, że z ich przywódcą coś się dzieje. Mimo to, ta ich bezmyślność niezwykle mu pasowała. Z łatwością namówił ich do picia eliksiru wielosokowego, by pod postacią małych dziewczynek patrolowali korytarz, gdy on wypełniał swoją misję.
Gdzieś w podświadomości wiedział, że istnieje lekarstwo na jego zszargane nerwy, nie potrafił jednak dopuścić tego do siebie.
Każda, choćby najmniejsza myśl na ten temat stawała mu ością w gardle. Boleśnie przypominała, że sam się tego leku pozbawił, zamykając sobie tym samym drogę do spokoju.
Te gęste, kasztanowe loki...
Ciepłe, czekoladowe oczy...
Zbyt późno zdał sobie sprawę, że ta dziewczyna była warunkiem jego wewnętrznego spokoju.
Dopiero kiedy zniknęła z jego życia niemalże całkowicie, zrozumiał, że przez ten czas gdy miał poczucie, że jest gdzieś obok i nie nienawidzi go, zdołał odnaleźć w sobie siłę aby normalnie funkcjonować. Spieprzył to na całej linii.
Od czasu gdy powiedział o jedno zdanie za dużo, wtedy w tej pieprzonej Zachodniej Wieży, dziewczyna całkowicie przestała zwracać na niego uwagę. Przekreśliła go. Znienawidziła jeszcze bardziej niż w latach, gdy uprzykrzał jej życie.
Długo zastanawiał się nad tym fenomenem, jednak w końcu zrozumiał. Było tak dlatego iż wzbudził w niej nadzieję, że być może jest w nim jakaś cząstka człowieczeństwa, która żyje i którą zdołała odkryć. Dał jej poznać swoją inną naturę, a następnie zniszczył ten ledwo naprawiony mur wspólnego zaufanie krzywdząc ją słowami i aroganckim zachowaniem.
Mijali się na korytarzach nie racząc obdarzyć choćby spojrzeniem.
Uczestniczyli na zajęciach, jednak żadne nie zdobyło się na dokuczanie. On, bo było mu zbyt głupio, ona, bo dała sobie za punkt honoru by nie zwracać na niego uwagi.
Ta dziwna sytuacja nie uszła uwadze żadnemu z otaczających ich ludzi. Nie wiedział jak Granger tłumaczyła to ich nietypowe zachowanie, ale sam zawsze odpowiadał wymijająco, że nie ma już czasu na takie pierdoły jak tępienie szlam.
Sądziła, że to co jej pokazał było tylko grą. Dziwną, bezsensowną grą, którą mamił ją z niewiadomych powodów. Wiedział, że tak myślała; widział to w jej oczach.
Czy jednak miała rację? Jeszcze trzy miesiące temu powiedziałby, że tak. Jednak po pamiętnej kłótni, kiedy znów poczuł, że zostaje całkowicie sam, nie był już tego taki pewien.
Co jeśli jego zachowanie w tym białym idyllicznym domku na końcu świata, było tym prawdziwym?
Co jeśli taka właśnie jest jego dusza oraz pragnienia?
Nie, nie mogło tak być. Jest śmierciożercą na usługach Czarnego Pana, a niedługo także ma zostać mordercą. Nie może sobie pozwolić na głupie słabostki...
Ledwie dokończył tę myśl, po jego policzku spłynęła łza, paląc skórę niczym żywy ogień. Dziękował sobie w duchu, że znalazł się w jakimś ciemnym korytarzu. Szczerze mówiąc nie wiedział nawet gdzie go przyniosło, jednak w tym momencie nie bardzo go to obchodziło. Musiał odreagować, wylać z siebie wszystkie emocje, które kłębiły się w nim już tyle czasu.
Osunął się na zimną posadzkę, oparł głowę o ścianę i pozwolił by gorące, słone łzy spływały po jego zapadniętych policzkach.
Lęk przed faktem, ze ktoś mógłby zobaczyć największego ślizgona wszechczasów w takim stanie, zniknął gdzieś w zakamarkach jego umysłu. W tym momencie liczyło się tylko to, by znaleźć choć trochę ulgi.

*~*~*

Hermiona siedziała w pustej bibliotece całkowicie pochłonięta ogromną księgą, trzymaną w rękach.
Jej oczy z zawrotną szybkością przebiegały po tekście, chłonąc każde słowo. Nie wiedziała ile już czasu poświęciła na zgłębianie przyczyn i skutków powstań wampirów, o których musiała napisać esej na Historię Magii.
Gdyby mogła z pewnością siedziałaby tak do rana. Jednak zmęczona Pani Pince, która na jej widok omal nie dostała zawału, miała inne plany. Powiedziała parę niezbyt przyjemnych słów, a już w następnej chwili kasztanowłosa gryfonka przemierzała puste korytarze, rozglądając się z niepokojem na boki.
Nie było specjalnie późno, wybiło dopiero wpół do dziesiątej. Mimo to czuła się niezbyt komfortowo z towarzyszącą jej głuchą ciszą, którą przerywał jedynie stukot jej butów na małym obcasie.
Będąc na szóstym piętrze podświadomie przyspieszyła kroku by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym pokoju wspólnym gryfonów. Przez moment odniosła wrażenie, że odgłosowi jej kroków towarzyszy jeszcze inny, jakby... stłumiony szloch.
Zatrzymała się słysząc ten dźwięk po raz kolejny, a jej serce z zawrotną szybkością podjechało do gardła.
Odwróciła się w stronę ciemnego korytarza, z którego dochodził szloch. Przez jej głowę z prędkością błyskawicy przeleciała myśl, czy powinna się tym przejąć.
Była Prefektem naczelnym, więc jej obowiązkiem było dbać o komfort innych, zwłaszcza młodszych uczniów. Poza tym była gryfonką, a oni nigdy nie tchórzą ani się nie poddają.
Odetchnęła dwa razy by dodać sobie pewności, a następnie powolnymi krokami zaczęła zbliżać się do ukrytej w mroku osoby.
Gdy była na tyle blisko by zobaczyć tak dobrze znaną platynowoblond czuprynę, poczuła jakby przeżywała deja vu. Malfoy znowu był w tarapatach, a ona znowu zastanawiała się czy mu nie pomóc.
Biorąc pod uwagę to, że od dłuższego czasu mijali się na korytarzach całkowicie ignorując, a ich ostatnia rozmowa skończyła się niezłą kłótnią, powinna po prostu odwrócić się i odejść.
Nie wiedziała jednak czy potrafi. Przed oczami stanęły jej wszystkie spędzone z nim dni, a także to jak się nim opiekowała by następnie świetnie się bawić w jego obecności.
Stop. Jest dorosły. Sam cię odrzucił. Po co masz się nim znów przejmować?
Odwróciła się aby bezszelestnie zniknąć, jednak w tym samym momencie, siedzący pod ścianą ślizgon podniósł głowę.
To, co zobaczyła w jego oczach kazało jej zatrzymać się w miejscu. W stalowoszarych tęczówkach malowało się czysta rozpacz pomieszana szaleństwem. Kiedy zrozumiał kto przyłapał go na chwili słabości, wszystkie emocje zamieniły się w ulgę i coś na kształt radości... nie rozumiała tego. Nie chciała tego zrozumieć.
- Coś się stało? - co za durne pytanie. Nie potrafiła się powstrzymać przed odezwaniem, więc wykorzystała pierwszą myśl jaka jej przyszła do głowy.
Chłopak zupełnie zignorował jej pytanie, zwyczajnie zrywając się z miejsca by ruszyć w jej stronę.
Przez krótki moment zastanowiła się nad ucieczką, jednak zanim zdążyła zrobić choćby mały krok, chłopak wtulił się w nią niczym małe dziecko.
Tego się nie spodziewała. Jej ciało w pierwszej chwili zareagowało niemym protestem całkowicie sztywniejąc, a w głowie nastał chaos. Czuła jak szloch targa jego ciałem, jednak nie potrafiła poczuć zażenowania. Czuła jedynie bezgraniczny smutek oraz irracjonalną potrzebę pomocy temu zawsze aroganckiemu ślizgonowi.
Nie bardzo panując nad odruchami, oddała gest oplatając go rękami i lekko głaszcząc po plecach.
Po nie więcej niż dwóch minutach, Malfoy oderwał się od niej by odejść na parę kroków. Odwrócił się do niej tyłem, ale dojrzała jak zaciska dłonie w pięści.
Zawahała się przez chwilę, ale podeszła do niego po raz kolejny przeklinając w duchu własną wrażliwość.
Położyła mu dłoń na ramieniu dając tym samym do zrozumienia, że wciąż tu jest. Postanowiła poczekać aż się uspokoi. Wiedziała, że cała ta sytuacja musi być dla niego niezwykle ciężka. Po pierwsze był facetem, a facet nigdy nie potrafi wybaczyć sobie chwili słabości, zwłaszcza obserwowanej przez ludzi z zewnątrz. Po drugie był arystokratą czystej krwi, który płakał jak dziecko w obecności szlamy.
Nadal miała do niego żal, jednak dobre serce oraz dziwne poczucie odpowiedzialności za wtulonego w nią chłopaka, przeważyły sprawę.
Po raz kolejny poddała się swojemu słabemu sercu i nieograniczonej potrzebie pomagania innym. Po raz kolejny zaplątała się w tą dziwną relację z Malfoy'em. Co z tego wyniknie? W tej chwili wolała o tym nie myśleć.
- Możemy iść ? - zapytała szeptem kiedy zorientowała się, że drgawki targające jego ciałem nieco ustały. Było późno, a była zmęczona. Chciała jak najszybciej znaleźć się w łóżku, z daleka od tego mroku i rychłych kłopotów...
Poczuła jak jego ręka ześlizguje się z jej pleców na dłoń, ściskając ją delikatnie.
- Tak – spojrzała w jego oczy. Nie wiedziała czy jest to zasługa nikłego światła czy spokoju, który powoli ogarniał jego ciało, ale stalowoszare tęczówki chłopaka jarzyły się delikatnym srebrnym blaskiem. Czuła się jak zahipnotyzowana. Dosłownie nie mogła odwrócić wzroku.
- Spotkaj się ze mną jutro na błoniach. Po kolacji.
Chciała odmówić. Musiała to zrobić. Wiedziała, że jeśli się zgodzi to znów zawładnie nią ta dziwna potrzeba udzielania pomocy i wsparcia. Wiedziała, że znów będzie cierpieć.
- Dobrze – wypłynęło z jej ust zanim zdążyła ugryźć się w język. W oczach chłopaka po raz kolejny błysnęła radość, a on sam przyciągnął Hermionę tuląc po raz ostatni.
- Chodź, odprowadzę cię.
Kiwnęła głową na znak zgody, nie potrafiąc wydusić z siebie choćby słowa.
Idąc ciemnym korytarzem, obserwowała kątem oka towarzyszącego jej ślizgona. Nie rozumiała co się dzieje. Co mu się stało? Obraził ją, znów był nieznośny i arogancki. Nie odzywał się do niej do cholery! Dlaczego nagle, teraz zauważył jej obecność? Dlaczego nie nawrzeszczał na nią i nie był wściekły, że znalazła go w takim stanie? Jest jeszcze jedno, najważniejsze pytanie; dlaczego musiała go takim znaleźć? Na pewno nie płakał bez wyraźnego powodu.
Wiedziała, że zadawanie pytań nic nie da, nie uzyska odpowiedzi tak czy siak. Zdążyła poznać go już na tyle by to wiedzieć.
Kiedy dotarli do portretu Grubej Damy, odwróciła się by skinąć mu głową na pożegnanie. Tak samo jak w Castle Combe. Będąc już całkowicie samą skrzywiła się do siebie, w reakcji na wspomnienia napływające do jej głowy.
Jak w amoku weszła do swojego dormitorium, gdzie w ubraniach rzuciła się na łóżko.
Zupełnie nie wiedziała czego może spodziewać się po jutrzejszym spotkaniu.
Oddała się w objęcia Morfeusza z chaosem w głowie i w duszy.

*~*~*

Szedł pewnym krokiem rozglądając się bacznie dookoła. Nadszedł dzień wykonania jego misji.
Od kiedy Granger zgodziła się na spotkanie z nim, czuł się o wiele lepiej. Porozmawiał z nią i przeprosił.
Nie wiedział co go do tego podkusiło. Malfoy'owie przecież nigdy nie przepraszają, a on zrobił to już dwukrotnie. Najgorsze, (a może najlepsze?) w tym wszystkim było to, że czuł się z tym bardzo dobrze. Odzyskał spokój oraz pewność siebie. Nic więcej się nie liczyło.
Dotarł do „Trzech Mioteł” i rozejrzał się po raz ostatni. Wiedział, że nikogo z uczniów nie spotka. Specjalnie wyszedł z zamku wcześniej aby załatwić sobie trochę czasu bez zbędnych widzów. Musiał wreszcie zacząć działać.
Miał wszystko dokładnie przemyślane. Niedługo święta, więc w Hogsmeade zbiorą się wszyscy od trzeciej klasy w górę. Nie będzie miał większego problemu z wybraniem właściwej osoby.
Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, otrzepał swoje blond włosy z płatków śniegu i zniknął za drzwiami pubu.

*~*~*

- Mówię wam, z tym Malfoy'em coś jest nie tak! - upierał się Harry, powoli podnosząc głos.
Siedzieli w trójkę w „Trzech Miotłach” gdzie wybrali się na Kremowe Piwo.
Wszystko było w najlepszym porządku, śmiali się i wygłupiali, dopóki Wybraniec znów nie zaczął stałego tematu ich sporu.
Hermiona słysząc jego słowa przewróciła oczami. Jej serce już dawno przestało przyspieszać na samą wzmiankę o Malfoy'u jako śmierciożercy. Wiedziała, że Potter i tak nie ma żadnych konkretnych argumentów na poparcie swoich słów.
Nie miała pojęcia, czemu tak bardzo chce chronić tego ślizgona, jednak robiła to za każdym razem. Mimo, że nie potrafiła zaufać mu w pełni, to cieszyła się, że ich stosunki nieco się ociepliły. Bez mrugnięcia okiem zgodziła się na spotkania trzy razy w tygodniu. Dlaczego to zrobiła? Nie była pewna. Chyba ta desperacja malująca się w jego stalowych tęczówkach tak na nią podziałała.
- On coś kombinuje. Założę się, że wykonuje jakąś brudną robotę dla Voldemorta...
- Ciiii – zganiła go gryfonka rozglądając się na boki. - No nie wiem Harry, jak dla mnie trochę przesadzasz.
- To jak wytłumaczysz to, że cały czas gdzieś znika? Mówię ci, będą jeszcze przez niego kłopoty!
- Przesadzasz Harry. Zajmij się lepiej zadaniem, które otrzymałeś od Dumbledore'a – odpowiedziała wymijająco, chcąc jak najszybciej zmienić temat. - A tak w ogóle to jak ci idzie?
- Niezbyt dobrze...
Posiedzieli jeszcze pół godziny, dopóki Ron nie zaczął marudzić, że jest głodny. Zapłacili za piwo, po czym zebrali się i wyszli na dwór. Przywitała ich śnieżna zawierucha, a już po chwili mróz zaczął szczypać ich odsłonięte twarze.
Myśli Hermiony wciąż krążyły wokół postaci blondwłosego ślizgona. Czy dobrze robi broniąc go? Wiedziała, że Harry ma rację ze swoimi podejrzeniami, dlaczego więc go nie wyda? Dlaczego z nim nie porozmawia i czegoś nie zrobi? Jak tak dalej pójdzie, to w końcu naprawdę stanie się coś strasznego...
Ledwie ta myśl pojawiła się w jej głowie, idące przed nią osoby zaczęły zawzięcie się o co sprzeczać. Kolejne rzeczy wydarzyły się w ułamku sekundy. Wyższa z dziewczyn schyliła się po pakunek, który wypał jej z rąk a w następnej chwili uniosła się w górę poderwana jakąś nieznaną siłą.
Z jej ust wydobył się mrożący krew w żyłach krzyk, który poniósł się echem po całej okolicy. Twarz ofiary była wykrzywiona bólem a oczy pełne szaleństwa. Po paru sekundach opadła bezwładnie na ziemię, a jej towarzyszka zaczęła krzyczeć ze strachu.
Podbiegli do nich najszybciej jak potrafili, a Hermiona zakryła usta dłonią kiedy rozpoznała w nieprzytomnej dziewczynie swoją koleżankę z roku wyżej – Katie Bell.
- Rozejść się! - usłyszała za sobą stanowczy głos Hagrida. - Harry nie dotykaj tego cholibka! A jak już to nie gołymi rękami!
Spojrzała w jego stronę zdziwiony wzrokiem i dopiero po chwili dotarło do niej, że przecież dziewczyna trzymała coś w rękach. Podeszła do Harry'ego, gdzie zauważyła leżący na śniegu wielki, z pewnością bardzo drogi naszyjnik.
- To na pewno Malfoy – syknął Wybraniec.
Spojrzała w jego zielone oczy jednak nic nie odpowiedziała. Tym razem nie potrafiła grać. Uważała, że może mieć rację.

*~*~*

Wpadła z impetem do opustoszałej sali w lochach. Właśnie tu planowali każde spotkanie, postanowili się ukrywać. Wiedziała, że tak będzie lepiej. Najważniejsze było, że nie wróciły wyzwiska ani pogarda.
Rozejrzała się po zakurzonym pomieszczeniu w poszukiwaniu blond czupryny. Na środku stały stoliki z założonymi na nie krzesłami, a pod ścianą z lewej strony duże, zakurzone biurko. Była to stara klasa od eliksirów, z której zaprzestano korzystać ze względu na jej niewielkie rozmiary.
Zauważyła go siedzącego w kącie z jakąś wielką księgą w dłoniach.
Nie zastanawiając się długo, chwyciła pierwsze lepsze krzesło, po czym podeszła by usiąść obok niego.
 -Cześć – powiedział zamykając wolumin.
Nie odpowiedziała. Nie ufała własnemu głosowi. Bała się, że zacznie krzyczeć i robić mu wyrzuty. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie była pewna czy to on był odpowiedzialny za podłożenie tego naszyjnika. Musiała rozegrać to na spokojnie.
Poczuła jak jego wzrok świdruje ją przebijając niemal na wylot.
- Coś się stało? - zapytał. Zauważyła, że w jego oczach pojawia się zaciekawienie.
Spuściła głowę zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Katie Bell dostała jakąś ciężką klątwą i jest w św. Mungu – odpowiedziała przypatrując się dokładnie jego reakcji.
Przez krótki moment miała wrażenie, że zobaczyła w stalowych tęczówkach coś na kształt strachu, który niemal natychmiast zniknął.
- Aha – wstał by odłożyć książkę na stojącą w rogu półkę.
- Czy ty... - zawahała się. Jak to powiedzieć by nie zabrzmiało jak oskarżenie? - Może wiesz skąd mogła wziąć ten naszyjnik?
- A skąd mam niby wiedzieć, Granger? - jego szorstki ton wbił ją w krzesło nie pozwalając się ruszyć. - Nawet nie wiem jak wyglądał.
Przytaknęła, jednak nie była do końca przekonana. Był spięty, można było wyczuć to na odległość.
- Dalej pracujesz nad tą swoją misją?
Spojrzał na nią czujnie, jakby próbując dociec źródła tej nagłej ciekawości. Jego postawa doskonale mówiła, że nie ma ochoty o tym rozmawiać, ty razem jednak nie miała zamiaru odpuścić.
- Tak – odpowiedział cicho po dłuższej chwili.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego – powiedziała z siłą, podnosząc głowę do góry. - Mogę wspierać Dracona Malfoy'a, ale nie będę wspierać śmierciożercy.
Zdziwiła się jak stanowczo zabrzmiały jej słowa. Poderwała się z miejsca i miała zamiar wyjść, ale poczuła silną dłoń na ramieniu, która delikatnie ją powstrzymała.
- Chyba nie wychodzisz? - smutek. Dlaczego jej głupie serce reaguje na niego w ten sposób?!
- Wychodzę – powiedziała z pewnością w głosie, która w żaden sposób nie odzwierciedlała jej odczuć. - Jest późno. Spotkamy się za dwa dni.
Skinął głową, po czym puścił ją bez słowa komentarza. Wyszła na pusty korytarz kierując się do Wieży Zachodniej. W jej głowie znów panował chaos, ale fakty powoli zaczęły składać się w jedno.

*~*~*

kilka tygodni później

Rozejrzała się z przestrachem po zatłoczonym pomieszczeniu, a jej krótka sukienka- bombka uniosła się przy obrocie. Pluła sobie w brodę, że zaprosiła tego kretyna McLaggena. Jak mogła być tak głupia! Owszem wściekała się na Rona, chciała zrobić mu na złość, ale w efekcie wyszła na tym gorzej.
Wypatrzyła w tłumie łysiejącą głowę Slughorna, organizatora imprezy z okazji Bożego Narodzenia, ale na szczęście nigdzie nie dojrzała blond włosów skretyniałego osiłka z Gryffindoru.
- Miona wszystko w porządku? - usłyszała za plecami głos Harry'ego. Odetchnęła z ulgą.
- Taak, uciekam przed McLaggenem. Próbował mnie pocałować! - pożaliła się spoglądając na przyjaciela. - A gdzie masz Lunę?
- Poszła...
Nie dane było mu skończyć, bo nagle po pomieszczeniu rozniósł się znajomy, podniesiony głos. Hermiona w jednej sekundzie straciła zainteresowanie Wybrańcem odwracając się w stronę źródła dźwięku.
Jej oczom ukazał się szamoczący się w objęciach Filcha, Malfoy. Widząc, że Harry'ego też zainteresowała cała ta sytuacja, bez krępacji skinęła na niego ręką by podeszli bliżej.
Kiedy zrobiła dwa kroki, w jej oczy rzuciła się sylwetka jej „prześladowcy” i strach przezwyciężył ciekawość. Dała przyjacielowi znak, że się ulatnia, po czym ukryła się za długą firanką. Postanowiła za wszelką cenę wyciągnąć z Malfoy'a, co on do cholery wyprawia.

Nie wiedziała gdzie jest, ale instynktownie kierowała się w stronę opuszczonej klasy w lochach.
Nie pomyliła się. Gdy weszła do środka, zobaczyła blondyna siedzącego w tym samym miejscu co zwykle i z tą samą ogromną księgą w rękach.
Mimo, że była zmęczona ciągłym uciekaniem przed napalonym gryfonem, postanowiła załatwić tę sprawę jeszcze dziś.
- Jak się znalazłeś u Slughorna? - zapytała nie trudząc się na żadne formułki grzecznościowe. Było późno, a ona jak najszybciej chciała znaleźć się w wygodnym łóżku.
Podniósł na nią swoje stalowe tęczówki, a na jego twarzy wymalował się grymas złości.
Ten pieprzony charłak złapał mnie, kiedy próbowałem wkręcić się na przyjęcie – odpowiedział odwracając przy tym wzrok.
Hermiona prychnęła. Czy naprawdę sądził, że była aż tak tępa?
- Przestań chrzanić. Myślisz, że nie wiem co kombinujesz?
Spojrzał na nią z powrotem, a w jego oczach malował się bezgraniczny strach. Czuła coraz większą pewność co do swoich przypuszczeń.
- Dostałeś polecenie by kogoś zabić... prawda? - zapytała w miarę spokojnie, podnosząc się z miejsca by okrążyć pokój. Musiała coś robić inaczej by wybuchła. Przedłużająca się cisza tylko potwierdziła,że ma rację. Przymknęła oczy, prosząc o jeszcze odrobinę siły oaz cierpliwości. - Katie Bell?
- Co? Nie! - krzyknął zdezorientowany. Spojrzała w jego oczy i wiedziała, że nie kłamie.
- Więc kto?
- Nie mogę ci powiedzieć...
Podeszła do niego i przykucnęła zmuszając by spojrzał w jej oczy.
- Jesteś ponadto, Draco, wiem, że tak. Jesteś panem własnego życia- z niezwykłą delikatnością dotknęła jego policzka. Przymknął powieki.- Nie musisz słuchać niczyich rozkazów. Jestem przy tobie Draco, będę cię wspierać. Pomogę przezwyciężyć strach.
Nic nie odpowiedział. Słuchał jej słów z nadal zamkniętymi oczami, jakby bojąc się, że w jego oczach zobaczy całą udręczoną duszę.
Nie chciała ciągnąć już tej rozmowy. Powiedziała co miała do powiedzenia. Miała nadzieję, że osiągnie choć mały efekt.
Nachyliła się by złożyć na jego policzku lekki pocałunek, po czym zniknęła za drzwiami.

*~*~*

Jakiś czas później...

- Czy wszystko z nim w porządku? - wydyszała czując jak jej serce obija się o żebra. Przybiegła do skrzydła szpitalnego najszybciej jak potrafiła. Nie mogła uwierzyć, że ktoś otruł Ronalda!
- Tak, wszystko dobrze – odpowiedział Harry kładąc jej dłoń na ramieniu. - Na szczęście znalazłem bezoar.
- Ale dlaczego w ogóle musiałeś go użyć? - zapytała szeptem bardziej siebie niż jego.
Wybraniec wzruszył ramionami, po czym utkwił wzrok w nieprzytomnym przyjacielu.
- Miód pitny.
- Co? - nie rozumiała zupełnie co miał na myśli.
- Ktoś zatruł butelkę, którą zaoferował nam Slughorn. A wiesz co jest najlepsze?
Pokręciła przecząco głową kiedy spojrzał jej wprost w oczy.
- Słyszałem jak Slughorn mówił, że ta butelka miała być prezentem bożonarodzeniowym dla Dumbledore'a.

*~*~*

Zaprzeczenie, które usilnie próbowała wytworzyć w swoim umyśle waliło się niczym domek z kart. Wiedziała, że to on. Nie miała dowodów, jednak czuła intuicyjnie, że właśnie tak brzmiało jego zadanie; Zabij Dumbledore'a.
Wbiegła do ich stałego miejsca spotkań sprawiając, że drzwi z hukiem odbiły się od ściany. Spojrzała wprost w kąt, w którym zazwyczaj siedział, jednak nie ujrzała go.
Serce ścisnęło jej się w piersi ze strachu i niepewności.
Musi poczekać, musi z nim porozmawiać. Może jednak się myli? Nic nigdy nie powiedział. Nie chciał zdradzić co musi zrobić. Czy jej dedukcja jak zwykle okaże się niezawodna?
Chwyciła księgę, którą zawsze czytał, po czym po raz pierwszy spojrzała na tytuł; „Naprawa magicznych urządzeń i sprzętów”. Dziwne.
Usiadła na krześle i podciągnęła nogi po brodę. Kiedy znużona czekaniem zaczęła powoli przysypiać, usłyszała głuchy odgłos kroków na korytarzu, a już po chwili w drzwiach pojawił się Malfoy.
- To twoja sprawka, prawda? - zapytała prosto z mostu, nie dając ślozgonowi czasu na rozeznanie się w swoim położeniu.
- O co ci chodzi, Granger? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a na jego twarzy odmalowało się udawane zdziwienie. Pieprzony aktor! Poczuła jak krew zaczyna szybciej krążyć po jej ciele.
- To TY zatrułeś miód pitny dla Dumbledore'a, prawda? - cisza. Spojrzała na niego z mieszaniną niedowierzania i bezgranicznej złości. - I pewnie też, stałeś za sprawą z tym naszyjnikiem... - dalej nic. Poczuła, że jeszcze chwila a oszaleje. - Mówiłam ci, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego! Taka miała być umowa! Mieliśmy spotykać się po prostu by rozmawiać! A ty, tak po prostu...
- Granger, to nie tak! - zaprotestował, podchodząc do niej z uniesionymi rękami.
 - A jak?! - zimna furia całkowicie owładnęła jej ciałem. Podeszła do niego, po czym bezpardonalnie popchnęła w tył. - Znów dałam się omotać! Myślałam, że choć trochę zrozumiałeś, że będziesz próbował walczyć! Jaka byłam głupia! - zaczęła krążyć po pokoju, łapiąc się za włosy. To jest zbyt ciężkie. Nie, nie, nie...- W dodatku wykorzystałeś mnie! To po to pytałeś o napoje neutralizujące trucizny! Ode mnie wiedziałeś co dolać do tego miodu pitnego!
To, co właśnie zrozumiała zabolało ją dziesięć tysięcy razy bardziej niż fakt, że ofiarą miał zostać dyrektor szkoły i zarazem jedyna osoba, której bał się sam Voldemort.
- Granger, uspokój się do cholery i daj coś powiedzieć!
- Nie! - krzyknęła patrząc na niego z żądzą mordu w czekoladowych oczach. - Jesteś zwykłym pieprzonym tchórzem. Aroganckim dupkiem, który myśli tylko o sobie!
Zanim jeszcze skończyła zdanie widziała, że przesadziła. Zimna furia zabłysła w jego stalowoszarych oczach, a dłonie zacisnęły się w pięści.
- Bardzo dobrze! Przynajmniej nie jestem zwykłą przemądrzałą szlamą wtykającą nos w nieswoje sprawy!
Poczuła jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Zabolało. Coś zimnego nagle otoczyło jej serce i nie chciało puścić. To koniec.
- Nienawidzę cię Malfoy – syknęła kierując się w stronę drzwi. - Nie zostawię tak tego.
Doskonale wiedziała co powinna zrobić.

*~*~*

Patrzył oniemiały na drzwi, za którymi zniknęła kasztanowłosa gryfonka. Wściekłość powoli opuszczała jego ciało zastępowana przez ogarniające go załamanie i wyrzuty sumienia. Odeszła, zostawiła go. Ale czego mógł się do cholery spodziewać?! Miała rację, wykorzystał ją. Świadomie i z czystą premedytacją. Wykorzystał jej dobre serce, jej dobroć, którą okazała jemu – zwykłemu śmierciożercy.
Uderzył z pięści w ścianę, wkładając w ten cios tyle siły ile potrafił. Wiedział, że załamanie nerwowe jest bardzo blisko. Nie mógł sobie na to pozwolić! Nie teraz!
Jak w amoku ruszył przed siebie. Pierwszym co przyszło mu do głowy była łazienka Jęczącej Marty, w której przebywał bardzo często w czasie ciszy jaka trwała między nim a Granger.
Nie wiedział ile czasu zajęło mu dotarcie na miejsce. Nie wiedział, czy ktoś go widział czy nie. Miał to gdzieś.
Nie mógł uwierzyć, że tak bardzo wszystko schrzanił! Nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym, ale ta drobna gryfonka stabilizowała jego zdrowie psychiczne.
Trzasnął z całej siły drzwiami, po czym oparł się o zlew walcząc ze łzami wściekłości pchającymi mu się do oczu.
Może rzeczywiście jest tchórzem? Próbował znaleźć inne rozwiązanie, nie potrafił. A co gdyby naprawdę pozwolił sobie pomóc? Czy wtedy byłoby inaczej? Czy dałby radę uwolnić się spod pęt Voldemorta? Teraz już i tak za późno.
Odkręcił ciepłą wodę w celu przemycia twarzy, jednak w momencie gdy spojrzał w lustro zastygł w niemym szoku. Za jego plecami stał sam Harry Potter z różdżką wycelowaną wprost w jego plecy.
- No Malfoy , w końcu cię złapałem – wysyczał zjadliwym głosem.
Nie miał czasu ani siły na gierki słowne. Chciał jak najszybciej doprowadzić się do porządku by móc zaszyć się z powrotem w Pokoju Życzeń. Być może zajmując się naprawą dałby radę zapomnieć o kasztanowłosej gryfonce.
Nie czekając na dalsze prowokacje ze strony Wybrańca, w mgnieniu oka wyciągnął różdżkę i miotnął w niego zaklęciem.
Przez kilka kolejnych minut, ciężkie powietrze przecinały różnorodne zaklęcia demolując każdy kąt. Schował się za ścianą czekając na dalszy atak, który jednak nie nastąpił. Zamknął oczy pragnąć dodać sobie odwagi, po czym bardzo powoli wychylił się z ukrycia. 
- Sectumsempra!
Ostatnie co poczuł to przeraźliwy ból przypominający cięcie ciała przez tysiące tępych noży. Do jego nozdrzy dotarła metaliczna woń krwi, a już po chwili osunął się w ciemność.

*~*~*

Siedziały z Ginny przed kominkiem rozmawiając na luźne tematy, kiedy przez dziurę w ścianie wbiegł spanikowany Harry. Na widok jego miny w jednej sekundzie zerwała się z miejsca i poczuła jak jej serce podchodzi do gardła. Czyżby to już...?
 - Szybko! Trzeba to gdzieś schować! - zawołał wywołując w Hermionie głębokie zdziwienie.
- Harry uspokój się! Co schować? - zapytała spiętym głosem próbując cokolwiek zrozumieć.
- Książkę Księcia Półkrwi – odpowiedział, machając jej przed oczami książkę, z którą ostatnimi czasy nie rozstawał ani na chwilę.
Uczucie ulgi jakie rozeszło się po jej ciele było niemalże bolesne.
- Mówiłam, że w końcu narobi ci kłopotów! - zawołała z nieukrywaną satysfakcją, którą po chwili na powrót zastąpił strach. - A właściwie to co się stało?
- Malfoy...
Jeżeli zawał był możliwy w tym wieku, to z pewnością właśnie go dostała. Serce zatrzymało swój rytm na długą chwilę jakby bojąc się poruszyć ponownie.
- Co z nim? - zapytała siląc się na obojętny ton.
- Znalazłem zaklęcie i chciałem je wypróbować – zaczął się tłumaczyć chodząc nerwowo po salonie. - Okazało się, że jest typowo czarnomagiczne. Malfoy'a dosłownie coś rozerwało na moich oczach i zaczął się wykrwawiać...
Opadła na fotel czując, że jej mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Miała gdzieś jak mogło to wyglądać. W ty momencie nie liczyło się to ani trochę.
- … na szczęście pojawił się Snape. Zatamował krwawienie, a potem przeniósł go do Skrzydła Szpitalnego. Hermiono ja nie wiedziałem, że to zaklęcie tak działa – powiedział błagalnym głosem, najwyraźniej błędnie interpretując wyraz jej bladej twarzy. Postanowiła grać.
- I musiałeś sprawdzać to na innych? Ja wiem, że go nienawidzisz, ale potrafisz sobie wyobrazić co by się stało, gdyby nie znalazł się ta wtedy Snape?
- Nie chciałem zrobić mu aż takiej krzywdy...
- Ale zrobiłeś – przerwała mu bezlitośnie, wstając jednocześnie z miejsca. - Masz nauczkę. A teraz schowaj lepiej ten podręcznik jak chciałeś, zanim przyniesie więcej szkód.
Obróciła się na pięcie udając, że idzie do sypialni. Kiedy salon zniknął jej z oczu, schowała się by obserwować sytuację. Po niespełna pięciu minutach Ginny z Harry'm zniknęli z pola widzenia, a ona czym prędzej udała się do dormitorium chłopaków po pelerynę niewidkę należącą do Pottera. Miała szczęście; żadnego z lokatorów akurat nie było.
Zarzuciła na plecy delikatny materiał, a w następnej chwili już gnała korytarzem w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Nie wiedziała po co to robi. Przecież się pokłócili! Wyzwał ją, zranił po raz kolejny. Miała do niego ogromny żal, a mimo to coś pchało ją by sprawdziła czy na pewno wszystko z nim w porządku. Po prostu musiała to wiedzieć!
Przemknęła przez niedomknięte drzwi do środka i zatrzymała się w pół kroku. Przy łóżku Dracona siedział sam postrach Hogwartu w postaci Snape'a. Rozejrzała się płochliwie dookoła i dopiero gdy przypomniała sobie, że przecież jest niewidzialna, wróciła jej pewność siebie.
Nie chciała by ktokolwiek wiedział, że tam była. Musiała tylko zobaczyć na własne oczy, że żyje, że nic mu nie jest.
Podeszła bezszelestnie do łóżka chłopaka i odetchnęła z ulgą. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale z pewnością o wiele lepiej niż gdy znalazła go w sierpniu na środku chodnika. Nie mogąc się powstrzymać, pogłaskała delikatnie bladą dłoń chłopaka, po czym ruszyła do wyjścia.
Wyjdzie z tego, była pewna.

*~*~*

Miesiąc później

Przeraźliwa aura wisiała w powietrzu zwiastując jakieś okropne wydarzenia. Niebo za oknem pokryte było ciemnymi chmurami, z których spadały ciężkie krople deszczu. Coś się szykowało, czuła to. Patrzyła przez okno na niespokojną taflę jeziora próbując stłumić niepokój.
Nie doniosła na Malfoy'a tak jak planowała. Kiedy zobaczyła go poturbowanego w Skrzydle Szpitalnym, coś w niej pękło. Nie potrafiła kopać leżącego. Czy miała nadzieję, że zmieni zdane? Odpowiedź brzmi: tak. Mimo iż wiedziała, że jest to nadzieja złudna to nie potrafiła się jej wyzbyć.
Harry od kilku dni przeczuwał, że nadchodzi coś strasznego. Podejrzewał Malfoy'a. Cały czas powtarzał, że w końcu wyjdzie na jego. Dzisiaj wybierał się na tajną misję z Dumbledore'm, a jej i Ronowi kazał zebrać jak najwięcej byłych członków GD by patrolowali korytarze.
Uważała, że jest to zbędne. W końcu najbardziej zagrożonej osoby nie będzie w zamku, więc co mogłoby się stać? Mimo wszystko zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Rozesłała wiadomość przez zaczarowane galeony o spotkaniu w Sali Wejściowej za pół godziny.
- Hermiono idziemy? - usłyszała za plecami głos Ronalda. Spojrzała w jego brązowe oczy, po czym kiwnęła potakująco głową.
W ciszy dotarli do umówionego miejsca, ze zdziwieniem rejestrując obecność jedynie Neville'a i Luny. Reszta najwidoczniej już dawno przestała zaglądać na monety.
- Dostaliśmy wiadomość – powiedział podniecony gryfon. - Co się stało?
- Harry prosił, żebyśmy patrolowali korytarze dopóki nie wróci do zamku – odpowiedziała Hermiona obdarzając ich lekki uśmiechem.
- Coś złego ma się wydarzyć? - Luna jak zwykle zadawała proste i logiczne pytania. Nie przejmowała się takimi drobnostkami jak dyskrecja.
- Tego nie wiemy – zabrał głos Ron, wysuwając się do przodu. - Po prostu Harry nas o to poprosił, więc jesteśmy.
Kiwnęli głowami na znak zrozumienia, po czym po ustaleniu formy kontaktu, każdy rozszedł się w swoją stronę.
Hermiona przemierzała powolnym krokiem korytarz na szóstym piętrze, kiedy usłyszała odgłos tupotu wielu nóg. Intuicja mówiła jej, że nie ma to żadnego związku z uczniami, a już po chwili przekonała się, że miała rację. Spoza zakrętu wybiegł Yaxley, a zaraz za nim Dołohow. Niemal w ostatniej chwili wcisnęła się w ciemną wnękę tuż za stojącą nieopodal zbroję.
Szybko wysłała wiadomość do reszty, po czym nie myśląc wiele rzuciła zaklęcie. Satysfakcją zobaczyła upadek pierwszego z brzegu śmierciożercy.
Uniknęła śmiercionośnej klątwy, która śmignęła w jej stronę, po czym oddała zaklęcie. Cały czas robiła uniki. Po kilku minutach walka rozgorzała na całego.

Przerażenie, krzyk, odgłos upadających bezwładnie ciał zatopiony w ogólnie wrzawie bitwy. Wszędzie gdzie nie spojrzeć krew. Krew na rękach i na twarzy, na żywych i martwych, na dobrych i złych. Strach malujący się w każdym spojrzeniu młodych uczniów, którzy wcale nie powinni brać udziału w tej rzezi.
Patrzyła z trwogą na to co dzieje się wokół. Harry miał rację. Było źle.
- Są na Wieży Astronomicznej! - usłyszała w pewnym momencie.
Nie wiedziała kto krzyczał, ani kto znajdował się w najwyższym punkcie zamku. Skupiała się tylko na tu i teraz. Byle przeżyć, byle obronić jak najwięcej istnień.
Uniknęła śmiercionośnego zaklęcia ciągnąc za sobą chłopca w wieku dwunastu może trzynastu lat. Właśnie uratowała mu życie, jednak przerażony dzieciak wydawał się nie zdawać z tego sprawy.
Sytuacja polepszyła się nieco kiedy pojawili się członkowie Zakonu Feniksa. Obecność Tonks, Lupina, Kingsley'a... wszystko to dodawało odwagi i choć nikłej nadziei na wygraną. Po niecałej półgodzinie bitwy szala zwycięstwa rzeczywiście zaczęła przechylać się w ich stronę. Śmierciożercy zdawali się wycofywać jak na określony znak. Mieli szansę ich pokonać, już tak blisko byli zamknięcia ich w Azkabanie raz na zawsze. Kiedy bitwa osiągała swoje apogeum, ze schodów zbiegł Severus Snape. Zawołał coś o odwrocie i ucieczce, jednak nie docierało to do niej. W ogólnym chaosie, dostrzegła tak dobrze znaną postać Malfoy'a. Odwrócił się w jej stronę i mogła zobaczyć w jego oczach całą prawdę. To koniec. Już po wszystkim.
Poczuła jak na jej twarz wypływa grymas złości, lęku i niedowierzania. Zrobił to! Nie mogła w to uwierzyć. Nie, nie, nie! Gdyby mogła z pewnością zaszyłaby się w jakimś ciemnym kącie. Z pewnością pogrążyłaby się w depresji. To koniec. Najpotężniejszy przeciwnik Voldemorta nie żyje. Ich szanse na wygranie wojny spadły do zera.
Posłała blondynowi ostatnie spojrzenie pełne lęku i niedowierzania. Po chwili zniknął w ciemności uciekając z innymi śmierciożercami i zabierając całą nadzieję, radość oraz spokój.

14 komentarzy:

  1. To nie może się tak skończyć! Będzie jeszcze jakaś część?! :O Rozdział jest świetny ale mam niedosyt, chcę więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! :)
    Jesteś genialna ♥ Mam nadzieję, że to nie ostatnia część tej miniaturki :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo! Nawet nie masz pojęcia, jak wiele emocji we mnie rozbudziłaś. Niecierpliwie się już, by poznać zakończenie, ale pozostaje mi tylko czekać, aż wreszcie dodasz ostatnia część tej miniaturki. Napisałabym wiele pochlebnych epitetów pod Twoim adresem, ale przecieżmusisz wiedzieć, że jesteś wspaniała itd. ;)
    Pozdrawiam,
    Tuśka

    OdpowiedzUsuń
  4. :'(
    Ostatnie zdania strasznie smutne...
    Cała notka wyszła Ci świetnie, ale jednak proponowałabym przeczytać tekst jeszcze raz i poprawić wyłapane literówki, bo takie się pojawiły. Nieliczne oczywiście, ale zawsze coś...
    Wedłóg mnie twoje postanowienie, co do zbieżności faktów z notki i fabuły książki zostało spełnione w 100% :D
    Pozdrawiam, Skrzat ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bożeeeee... To jest straszne. Ale takie cudowne. Bardzo cudowne.
    Świetne jest to ze tutaj nie ma czegos takiego jak milosc miedzy nimi... Chyba... Ale jest przyjazn. Piekna, niezastapiona przzyjazn. A to czasem jest wazniejsze niz wszystko inne. Wedlug mnie ta czesc jest nalepsza z tych 4. Chcialo mi sie plakac.
    Piekne, naprawde piekne...

    OdpowiedzUsuń
  6. Cooo. Nie. To nie może się tak skończyć. Będą jeszcze jakieś części prawda. Prawda.
    Och. Jesteś wredna, żeby nawet nam nie napisać czy będą jeszcze jakieś. Strzelam Focha. :) heh. Ale wiesz bądź tak dobra i miej serce i daj jeszcze jedną część. PLOSE. C;
    Pozdrawiam, Charlotte.

    OdpowiedzUsuń
  7. Znów świetnie tylko dla mnie jakbyś tego nie dokończyła czy można liczyć na tego dalszą część? *_*

    OdpowiedzUsuń
  8. EJ,EJ,EJ.
    TO NIE MOŻE SIĘ TAK SKOŃCZYĆ, PO PROSTU NIE!
    Strasznie smutno mi się zrobiło.
    Idę leczyć depresję lodami, no dzięki ;__;
    Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Genialne! lubię tą Twoją dozę tajemniczości i to, że Draco z Hermioną nie rzucają się dobie od razu na szyję :P z niecierpliwości czekam na V część miniaturki i jak mniemam ostatniej? mam nadzieję, że znowu mnie czymś zaskoczysz i pisz dalej bo masz zarówno talent i wenę ;))
    pozdrawiam,
    Ana ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jej, zachowałaś wszystko z powieści Rowling, a jeszcze wplotłaś sytuacje z ta dwójką w roli głównej. Ale (nie jestem zbyt oryginalna ;p) to nie może się tak skończyć?! Jak zawsze, wiele emocji, buzujących w Draco i Mionie... Po prostu świetne. *w*
    Super mi się czytało - czekam na końcówkę. ;**
    Pozdrawiam,
    Fioletoowa

    OdpowiedzUsuń
  11. O kurczę ja cię w piszczel! Zostałam maksymalnie wbita w ziemię i to z przytupem.Jest tu Rowling,jesteś Ty.Tyle emocji,szans,nadziei i wszystkiego.To jest wybitnie dobre opowiadanie.Składam hołdy!
    Zapraszam cię na drugiego bloga:
    bellatrixremus-story.blogspot.com/
    Świetnie piszesz,tylko tak dalej.
    Buziaki;*

    OdpowiedzUsuń
  12. a ja już chciałabym rozdział z głównego bo niedługo zapomne co się działo :P a już cierpliwości mi brakuję :P buźka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dodać nowy rozdział dzisiaj :)

      Usuń
  13. OMFG!! Genialny rozdział! Brak mi słów, nawet nie wiem, co mam napisać ^^
    Uwielbiam Twój styl pisania <3
    Pozdrawiam magicznie
    ~hope~

    OdpowiedzUsuń