ROZDZIAŁ XXXVIII
Nadzieja
jest dobra, bo umiera ostatnia.
Ale
czy może być zła? Może.
Jest
drogą do szczęścia lub całkowitej zagłady.
Kiedy
się spełnia, jest piękna,
kiedy
nie... jest ostateczna.
Tracąc
nadzieję, tracimy wszystko.
M.D.
*~*~*
Tell them all I know now
Shout it from the
rooftops
Write it on the sky line
All we had is gone now
Tell them I was happy
And my heart is broken
All my scars are open
Tell them what I hoped
would be impossible
James Arthur
"Impossible"
I love this place, but
it's haunted without you
Amanda
Seyfried
Rok później.
Gorąca kawa powoli stygła
na parapecie, a lekka para osiadała na oknie, tworząc zamgloną plamę. Jeszcze
tydzień temu panował tu ogromny gwar, a teraz chłodne pomieszczenia spowijała
całkowita cisza.
Zasłony w oknach, dywan w
salonie, kapa na łóżku... wszystko było dokładnie takie samo jak rok temu.
Przez okrągłe trzysta sześćdziesiąt pięć dni nie zmieniła tu dosłownie nic. Czy
dlatego, że wciąż jeszcze miała nadzieję, że się pojawi? Możliwe, ale nawet
jeśli, to bardzo nikłą.
Impreza z okazji rocznicy
ślubu Zabinich była dla niej dużym oderwaniem od rzeczywistości. Będąc ubraną w
dresowe spodnie i bluzę, smażąc kiełbaski na dworze z Kremowym Piwem w jednej
ręce... ani trochę nie przypominało to sytuacji z wesela, a jednak budziło
niechciane wspomnienia.
Mimo to naprawdę się
oderwała. Choć przez moment przestała myśleć o wszystkim co złe. Wreszcie była
w towarzystwie innych ludzi niż Ginny, Blaise, Harry z Luną, a także od czasu
do czasu Ron, czy Pierre.
Pierre... Był dla niej
plastrem na jątrzące rany.
Jakby wyczuwając sytuację,
pojawił się u niej dokładnie tydzień po pamiętnych wydarzeniach z zeszłego
roku. A może ktoś dał mu znać? Nie dowiedziała się do dzisiaj, jednak to nie było
ważne.
Najważniejszy był fakt, że
miała obok siebie kogoś, kto potrafił jej wysłuchać, otrzeć łzy, przytulić, ale
też kopnąć w tyłek i powiedzieć „weź się w garść kobieto!”. Prawdę mówiąc tylko
dzięki niemu pracowała tam, gdzie pracowała. Gdyby nie ostra interwencja jej
przyjaciela, pewnie nie zdążyłaby złożyć podania na czas. Była mu wdzięczna za
wiele rzeczy i wiedziała, że nigdy się nie zrekompensuje.
Mimo wsparcia Ginny i
Blaise'a oraz bezgranicznej miłości do nich, to Pierre był osobą, która jako tako
postawiła ją na nogi.
To dzięki niemu przestała
czuć się aż tak samotnie we własnym domu. To on pomógł jej przestać go
nienawidzić. Gdyby nie interesowali go faceci, z pewnością zaczęłaby myśleć o
nim cieplej... jednak to był Pierre, poza tym było za wcześnie. Rana, choć już
odrobinę zagojona, momentami wciąż się jątrzyła, dając o sobie znać w najmniej
oczekiwanych momentach.
Zeszła po schodach na dół,
zapinając swój lekarski kitel i sięgając po zimną już kawę. Oparła się o
parapet, przechylając głowę w leniwym geście. Była już spóźniona, jednak nie
potrafiła odgonić niechcianych myśli. To wszystko wydarzyło się dokładnie rok
temu...
Doskonale pamiętała
pierwszy miesiąc po zniknięciu Dracona. Nie mogła spać, nie mogła jeść... nawet
jej ulubiona kawa smakowała jak papier ścierny. Zaangażowała się całą sobą w
poszukiwanie ukochanego. Mimo przeczucia, że to nie ma sensu, nie dawała za
wygraną. Od zawsze wiedziała, że jest uparta i tylko utwierdziła się w tym
przekonaniu. Sądziła także, że jest silna... jednak podbramkowa sytuacja
uświadomiła jej jak słabym i bezbronnym człowiekiem jest bez jego
obecności.
Postawiła na nogi
wszystkich znajomych. Przez pierwszy tydzień Blaise codziennie pojawiał się pod
Malfoy Manor, jednak za każdym razem witały go zamknięte drzwi i pustka wokół.
Szukali dosłownie wszędzie, starając się jedynie nie myśleć o najgorszym...
nie, z pewnością musiał żyć. Pierwsze trzy tygodnie, mimo obecności Pierre'a
minęły na łzach i niepewności. Nie wiedziała co się z nią działo. Nie pamiętała
co robiła, mówiła, gdzie była... doskonale pamiętała z kolei dzień, kiedy
postanowiła osobiście pojawić się za bramą Malfoy Manor. Można powiedzieć, że
miała szczęście widząc Narcyzę... jednak nie była tego taka pewna.
Oparła się o parapet, a jej
umysł zalały niechciane wspomnienia.
*~*~*
Promienie wschodzącego
słońca muskały jej odsłoniętą skórę. Mimo wczesnej pory, wakacyjna pogoda
sprawowała się na medal.
Nie wiedziała czy dobrze
robi teleportując się na ciemną uliczkę niedaleko Perling's Road, nie wiedziała
czy w ogóle ma ochotę tam iść, nie wiedziała nic. Nie potrafiła spać, a jej
umysł wciąż i wciąż zalewały myśli- niechciane i złe. Decyzję podjęła w ułamku
sekundy. Wstała z łóżka, uśmiechając się lekko do śpiącego Pierre'a, który od
jakiegoś czasu nie odstępował jej na krok i wyszła z domu.
Wtedy była pewna słuszności
tej decyzji, jednak teraz... cóż, skoro mówi się A, trzeba powiedzieć i B.
Wzięła dwa głębokie wdechy
i ruszyła przed siebie.
Wysokie budynki rzucały
podłużne cienie na ulicę, kiedy szybkim krokiem zmierzała w stronę wielkiego
dworku położonego na samym końcu Perling's Road. Oczywiście był całkowicie
ukryty przed spojrzeniami mugoli, lecz ona widziała go w pełnej okazałości.
Im bliżej była celu, tym
więcej wątpliwości pojawiało się w jej skatowanym umyśle. Nie radziła sobie
zupełnie. Ból, który dopadał ją niemal z regularną dokładnością, był nie do
zniesienia. Momentami miała wrażenie, że za chwilę oszaleje. Najgorsza była
niewiedza. Właśnie dlatego pojawiła się tutaj w ten sierpniowy ranek. Musiała
się dowiedzieć.
Jak na autopilocie dotarła
do wielkiej bramy. Nie wydała żadnego dźwięku zdziwienia na fakt, że wrota
otworzyły się przed nią bez żadnego problemu, ale może wcale nie było to
dziwne?
Przeszła przez wielkie
podwórko, wpatrując się w drzwi, jakby za nimi czekały na nią wszystkie
odpowiedzi. Jakby właśnie tam był ukryty jej spokój, jej szczęście. Zanim
jednak zdążyła do nich dotrzeć, otworzyły się, ukazując Narcyzę.
Kobieta ubrana była w
ciemną szatę wyjściową, a w dłoni trzymała niewielką kopertówkę. Jej włosy były
upięte w nieładzie, a pod oczami malowały się fioletowe cienie. Hermionie
przeszło przez myśl, że nie tylko ona przeżywa ostatnio ciężkie chwile.
Pohamowała przemożną ochotę
by rzucić się w jej stronę i szarpiąc za ramiona, wydusić prawdę. Zamiast tego
zatrzymała się w miejscu, obserwując jak na jej widok twarz kobiety zmienia
wyraz ze zdziwionego na przerażony. Z paniką zerknęła na drzwi znajdujące się
tuż za jej plecami, po czym szybkim krokiem podeszła do Hermiony.
- Nie powinno cię tu być –
powiedziała, mijając ją w pośpiechu.
Spodziewała się
wszystkiego. Radości, krzyku, wybuchu złości... jednak nie tak wielkiej
obojętności. Niczym robot obróciła się na pięcie i ruszyła za matką Dracona.
- Gdzie jest Draco? -
zapytała, zupełnie ignorując wcześniejszą uwagę.
Słysząc imię syna, Narcyza
spięła się na ułamek sekundy, jednak nie odpowiedziała.
Po kilku krokach Hermiona
zwątpiła, że dostanie jakiekolwiek odpowiedzi po dobroci, więc złapała kobietę
za ramię i nieco zbyt ostrym gestem obróciła ją w swoją stronę.
- Gdzie. Jest. Draco.
Narcyza zerknęła na dłoń
Hermiony zaciśniętą na jej ramieniu, a następnie spojrzała jej w oczy. Mieszanina
przerażenia, bezradności oraz troski utkwiły w pamięci Hermiony tak głęboko,
jakby połączyła się umysłem z matką Dracona.
Narcyza Malfoy. Zawsze
wyprostowana, pewna siebie, zadbana, teraz wyglądała jak siedem nieszczęść. Ani
na jotę nie przypominała tej dystyngowanej kobiety, którą Hermiona poznała
kilka miesięcy temu.
Uspokoiła oddech,
zmieniając ton na błagalny. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Proszę mi powiedzieć. Ja
muszę wiedzieć, proszę...
Narcyza zaczęła kręcić
głową, a jej dłoń powędrowała do policzka Hermiony. Dziewczyna ujrzała łzy w
niebieskich oczach.
- Odejdź Hermiono.
Osłupiała.
- Nie, dopóki się nie
dowiem gdzie jest Draco.
Narcyza opuściła dłoń ze
zrezygnowaniem, a jej spojrzenie na ułamek sekundy powędrowało znów ku drzwiom.
Westchnęła ciężko, wyrażając tym cały swój ból i frustrację. Nie trzeba było
mieć żadnych zdolności empatycznych, żeby wyczuć jak bardzo cierpi.
Mimo wysokiego wzrostu
wydawała się tak mała i bezbronna... jednak kiedy odezwała się znów, głos miała
mocny.
- Nie znajdziesz go. Nie
możecie być razem, przykro mi.
Hermiona opuściła ręce, a
jej serce przeszyły miliony sztylecików. Poczuła, że zaczyna się trząść.
- Słucham? Ale przecież
pani...
- Pamiętam co mówiłam.
Pamiętam czego pragnęłam – odpowiedziała Narcyza kręcąc głową. Jej spojrzenie
jak i głos złagodniały, a ona znów położyła swoją dłoń na policzku Hermiony. -
Nie mówię czego chcę, mówię jak jest. Nigdy nie będziecie mogli być razem,
dopóki... po prostu nie możecie. Musisz odejść, Hermiono. Tak będzie lepiej
zarówno dla ciebie jak i dla niego. - Odwróciła się by odejść, jednak dodała na
koniec: - Nie szukaj go więcej. Naprawdę cię kocha i nie chciałby, żeby stała
ci się jakakolwiek krzywda.
- I zniknęła.
Naprawdę cię kocha...
Kolejne sekundy, minuty,
godziny... dosłownie wszystko, pamiętała jak przez mgłę.
Ostatnim co utkwiło w jej
umyśle to troskliwy wzrok Pierre'a i jego ciepłe ramiona, które dały choć
minimalne poczucie bezpieczeństwa.
*~*~*
- Ty jeszcze nie w pracy? -
usłyszała głos Pierre, więc pospiesznie otarła łzy z policzków. Nawet nie
zauważyła kiedy zaczęły płynąć.
Ostatnimi czasy udawała, że
jest z nią lepiej. A może i rzeczywiście było? Nie potrafiła tego stwierdzić,
kiedy wspomnienia, mimo że rzadsze, wciąż wracały. Nie widziała Dracona od
momentu wesela, ani nie usłyszała na jego temat żadnego słowa. Zupełnie tak,
jakby zapadł się pod ziemię, zabierając ze sobą jej serce oraz szczęście.
Minęło już tyle czasu... musiała się trzymać, wiedziała o tym. Właśnie dlatego,
mimo poharatanej duszy, starała się tworzyć pozory normalności.
Wciąż jednak zapominała, że
pod czujnym okiem przyjaciela nic się nie ukryje i tym razem też nie było inaczej.
Widząc stan przyjaciółki, delikatnym gestem wyciągnął z jej dłoni kubek z zimną
już kawą i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.
Wciąż była mu wdzięczna, że
przy niej był zwłaszcza, że wcale nie musiał. Poświęcił dla niej wszystko,
nawet własny związek- Rene zerwał z nim dwa miesiące temu, zarzucając brak
zainteresowania ze strony Campbella. Od tego czasu Pierre niemal zamieszkał u
Hermiony, gdzie mógł spokojnie pracować na odległość jako dziennikarz sportowy
francuskiego miesięcznika „Fascinateur”. Próbowała go odesłać wiedząc,
że nadchodzące wyrzuty sumienia zniszczą ją zupełnie... lecz o dziwo, czuła
tylko ulgę, że zostanie przy niej. Nienawidziła się za to.
Oddała uścisk, po czym
odsunęła się od niego, przybierając na twarz coś w rodzaju uśmiechu. Miała
nadzieję, że wyglądał bardziej przekonująco niż w jej wyobrażeniu.
- Właśnie miałam wychodzić
– powiedziała, łapiąc za różdżkę. Obróciła się, żeby złapać torebkę i spojrzała
na niego. - Po pracy będę szła na Pokątną. Potrzebujesz czegoś?
- Nie – pokręcił głową, po
czym znieruchomiał. - Albo wiesz co? Możesz rozejrzeć się za kałamarzem i
piórem. Moje już szwankują...
- Jasne – z ledwością
pohamowała skrzywienie na dźwięk udawanej swobody. Czujny wzrok Pierre'a
strasznie ją dziś peszył. - Będę po dziewiętnastej.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
Czasami, gdy zamykam oczy
Udaję, że wszystko ze mną w porządku, ale to nigdy nie wystarcza,
Bo moje echo, echo jest jedynym głosem, który powraca
Mój cień, cień jest jedynym przyjacielem, jakiego mam
Jason Walker „Echo”
Jeśli
mogłabym pomalować niebo
Wszystkie
gwiazdy świeciłyby krwistą czerwienią
Phantogram
„Blackout days”
Kochała swoją pracę.
Kochała pomagać ludziom, a brak bezczynności pozwalał jej zająć myśli czymś
innym niż jej osobiste problemy. Oglądając choroby swoich pacjentów,
deformacje, urazy pozaklęciowe... stykając się z ludzką rozpaczą, odczuwała
rozbawienie własnym smutkiem. Przy tym, co widziała w szpitalu Świętego Munga,
jej osobista tragedia była tylko kroplą w oceanie ludzkiej rozpaczy. Pomagało
jej to funkcjonować, mimo że czuła się przy tym jak największa egoistka. Jak
czyjś ból mógł poprawiać jej samopoczucie?
Tak niestety zazwyczaj
było, jednak nie dziś.
Mimo niezmiennej ilości
obowiązków, nie potrafiła oderwać się od ponurych myśli. Po raz pierwszy w jej
karierze męczyły ją te białe, sterylnie czyste ściany, a także pojękiwania
pacjentów. Po raz pierwszy od kiedy włożyła swój biały kitel magomedyczki,
miała ochotę go ściągnąć. Dlatego też z ogromną ulgą przywitała wiadomość
Dunwaya, że może iść do domu.
Z zawrotną prędkością
zebrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła w stronę najbliższego zaułka. Nie kłamała,
mówiąc o zakupach na Pokątnej. Rzeczywiście miała zamiar się tam wybrać. Co
prawda Ginny wybaczyła Hermionie brak prezentu na pierwszą rocznicę jej i
Blaise'a, ale w końcu wypadałoby go kupić.
Obróciła się wokół własnej
osi, w ułamku sekundy znajdując się na jednej z mniej zatłoczonych uliczek
magicznego Londynu.
Dawno nie była w tym
miejscu, jednak po gwarze oraz większości znajomych nazw na szyldach poznała,
że nic się tu nie zmieniło. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszyła do sklepu
z magicznymi zwierzętami. Doskonale pamiętała jak Ginevra marudziła kilka
tygodni temu o tym, jak bardzo chciałaby mieć kota. Zabini poparł ją w stu
procentach, co zresztą nie było żadną nowością od kiedy okazało się, że Ginny
nosi pod sercem jego przyszłego potomka. Hermiona cieszyła się ich szczęściem,
a teraz miała zamiar spełnić małe marzenie przyjaciółki i kupić jej kociaka.
Kiedy przeszła przez drzwi,
uderzył ją ostry zapach mysich odchodów, a także kociej karmy. Miejsce nie
należało do najprzyjemniejszych, mimo że warunki, w których żyły zwierzęta
zdawały się być zgodne ze wszelkimi zasadami.
Podeszła do lady, starając
się oddychać przez nos, a jej spojrzenie padło na najwyższą półkę. To właśnie
stamtąd, dawno temu, spadł na nią Krzywołap. Uśmiechnęła się do siebie na
wspomnienie ukochanego zwierzęcia, a w sercu zrodził się nowy rodzaj tęsknoty.
- W czym mogę pomóc? -
usłyszała dźwięczny głos. Obróciła się w jego stronę i zauważyła młodą, na oko
trzydziestoletnią kobietę, z niewielkim szczurem przycupniętym na jej szczupłym
ramieniu. Bordowe włosy miała upięte w niedbałego kucyka, a oczy zdobił mocny,
czarny makijaż.
Przekrzywiła głowę w
oczekiwaniu na odpowiedź.
- Eee... Dzień dobry –
powiedziała Hermiona, ganiąc się w myślach za brak elokwencji. - Interesują
mnie koty, najlepiej młode, z jakimiś niewyszukanymi zdolnościami.
- W sensie normalne? -
zapytała sprzedawczyni, a w jej zielonych oczach odbiło się światło lampy.
Hermiona zastanowiła się
chwilę nad tym pytaniem.
- Właściwie to dobrze gdyby
były nadzwyczaj przyjazne i spokojne. Wybranek będzie miał styczność z małym
dzieckiem – dodała, jakby to miało przeważyć sprawę. Cóż, przeważyło.
Kobieta kiwnęła głową, po
czym obróciła się na pięcie i ruszyła w głąb sklepu.
- Ma pani szczęście, bo
akurat dzisiaj mieliśmy dostawę małych kociaków. Mają dopiero dwa miesiące –
mówiła sprzedawczyni, idąc coraz bardziej w głąb.
Po kilku sekundach skręciła
w lewo i otworzyła drzwi, zapraszając Hermionę do środka. Wyciągnęła dłoń i wskazała
palcem na kosze stojące pod ścianą, w których kłębiły się maleńkie, puchate
kuleczki.
- W koszu po lewej znajdują
się małe od Kocicy, której umiejętnością było współdzielenie emocji z
właścicielami – oznajmiła, nie patrząc na Hermionę. - Proszę się z nimi
zapoznać. Może znajdzie tam pani takiego, który się nada...
Hermiona podeszła do
koszyka, czując coraz większą konsternację na widok ilości kotów. Jakim cudem
jedna kocica mogła urodzić ich aż tyle? Cóż, pewnie miało znaczenie to, że
miała w sobie odrobinę magii...
Już miała usiąść, żeby
zapoznać się z każdym zwierzakiem po kolei, kiedy jeden z nich wyszedł z
koszyka i usiadł naprzeciw niej obserwując z zaciekawieniem. Był prześliczny,
czarnej maści, z białym krawatem i łapkami, a kiedy z jego gardełka rozległo
się przeciągłe „miauuu”, Hermiona straciła dla niego serce.
*
Po dziesięciu minutach
wyszła ze sklepu z maluchem w niewielkiej klatce oraz całym, przydzielonym do
niego ekwipunkiem. Pamiętając o prośbie Pierre'a, ruszyła prosto do jednego z
nowych sklepów, którego wystawa zastawiona była różnego rodzaju przyborami papierniczymi:
samopiszącymi piórami, chłonącymi pamiętnikami i innymi dziwactwami, mającymi
wspomóc życie czarodziei.
Pchnęła szklane drzwi, a
nad jej głową rozległ się dźwięk dzwonka. Poczuła się jak dwa lata temu, kiedy
chodziła po sklepach uzupełniając zapas przyborów do Hogwartu. W tym momencie
te wspomnienia były jednocześnie cudowne jak i bolesne... zresztą, jak
większość.
Postawiła kociaka pod dużą
wystawą, żeby nie tachać go między wąskimi przejściami regałów i ruszyła w
stronę stoiska z kałamarzami.
Po latach, wspominając całą
tę sytuację, nie potrafiła określić co kazało jej obrócić się w stronę stoiska
z gazetami, przecież zazwyczaj tego nie robiła. Nie pamiętała także, żeby
otwierała którąkolwiek z nich, a jednak dostrzegła tę konkretną stronę.
Przez cały bity rok nie
dostała od niego żadnej wiadomości, nie widziała jego twarzy, nie usłyszała
żadnej wzmianki. Było to dla niej niemałym ciosem, zwłaszcza po rozmowie z
Narcyzą. A wtedy... wtedy patrzyła na stronę z anonsami ślubnymi, a w oczy
niczym neon, ukłuł ją napis: Draco Malfoy. Jak w amoku rzuciła się w
stronę gazety, przyciągając ją pod same oczy, jakby miała zamiar w nią wejść.
W pierwszym momencie nie
skojarzyła co nazwisko jej zaginionego chłopaka robiło w tej właśnie rubryce.
Marszczyła brwi, ignorując prawdę starającą się przedrzeć do jej umysłu, a była
ona gorsza niż porażenie cruciatusem. Żenił się. Nie z nią. Z inną.
Poczuła jak zimny pot zlewa jej plecy, a przed oczami pojawiają się mroczki.
Ale z kim?
Szybko przeszukała tekst,
ignorując długą opowieść o znamienitym rodzie Malfoyów, aż trafiła na kolejne
nazwisko: Greengrass. Cała krew odpłynęła z jej twarzy, a ona musiała
podeprzeć się o pobliski regał, żeby nie upaść.
Nie, to nie może być
prawda...
Ścisnęła gazetę mocniej w
dłoniach, szukając jakiegokolwiek potwierdzenia, że to tylko głupi żart. Kiedy
przeczytała imię Astoria, poczuła coś na kształt ulgi, która po chwili
zmieniła się we wściekłość. Doskonale pamiętała tę dostojną, czarnowłosą
kobietę ze ślubu Blaise'a i Ginny. Już wtedy czuła się od niej gorsza pod
niemalże każdym względem. Dlaczego zabrała jej także i jego...?
Poczuła, że za chwilę nie
wytrzyma i zemdleje. Potrzebowała łyku świeżego powietrza, natychmiast.
Jak automat wypadła na
zatłoczoną ulicę, pędząc w stronę ciemnej uliczki. Zapomnianym prezentem,
miauczącym cichutko w kącie, miała martwić się później.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
Wzgórze, niewielkie
jeziorko, rozłożysty dąb, stara ławeczka. Wszystko było dokładnie takie samo
jak ostatnim razem.
Przez cały rok odwiedziła
to miejsce tylko jeden, jedyny raz.
Było to miesiąc po
zniknięciu Malfoya. Pewnego słonecznego ranka, w jej głowie zrodziła się myśl,
że może próbował jej szukać właśnie tam, w ich zakątku. Druga strona
kłóciła się, że przecież głupotą byłoby gdyby jej szukał, skoro doskonale
wiedział gdzie jest – zignorowała ją.
Nie zważając na pytające
spojrzenie Pierre'a i krzyki wołającej ją Ginny, pobiegła przed bramę i
teleportowała się wprost z chodnika. Ich ulicy i tak nie zamieszkiwało zbyt
wiele ludzi, nie obawiała się więc zupełnie, że ktoś ją zauważy. Zresztą, w
tamtym momencie myślała tylko o jednym: że może wreszcie go zobaczy. Cóż,
myliła się.
Jej intuicja zawodziła ją
coraz bardziej, a umysł płatał nieprzyjemne figle.
Kiedy siedziała na
ławeczce, a słońce ogrzewało jej twarz zupełnie tak jak teraz, wydawało jej
się, że mignęła jej jasnoblond czupryna Dracona. Nie myśląc wiele, rzuciła się
biegiem w stronę przeciwległej linii drzew, czując jak jej serce boleśnie obija
się o żebra. Przeszukała każdy krzak, zajrzała za każde drzewo, w uszach
słysząc jedynie szum własnej krwi. Nie było go tam, myliła się.
Okazało się, że blask,
który widziała, był jedynie odbiciem słońca od złotego galeona leżącego pod
najbliższym drzewem. Normalnie zdziwiłaby się na jego widok wiedząc, że
większości czarodziei nie stać na to by „gubić” galeony, jednak wtedy czuła
tylko oszołomienie i zawód.
Dziś nie było inaczej. Szła
jak na skazanie, pragnąc żeby to palące, bolesne uczucie wypłynęło z niej razem
ze łzami. Oczy jednak miała całkowicie suche, nie potrafiła już płakać. Nie
miała na to siły.
Opadła bezsilnie na
ławeczkę, a z jej ust wydobył się głośny szloch. Miała wrażenie, że za chwilę
straci oddech.
Nie wiedziała jak długo
siedziała w całkowitym bezruchu, wpatrując się w wodę. Czuła się całkowicie
otępiała, zupełnie jakby ktoś wyłączył jej zmyły. Podniosła dłoń, żeby poprawić
zbłąkany kosmyk, a kątem oka zobaczyła jakąś postać. Czucie jakby wróciło do
jej ciała, przesyłane wraz z krwią pompowaną przez bijące szaleńczo serce.
Zerwała się na równe nogi... ale kiedy rozejrzała się dookoła, nikogo nie
zobaczyła.
Przetarła twarz dłońmi,
starając się opanować nerwy. Umysł płatał jej figle, wiedziała o tym, jednak
była zbyt słaba, żeby z tym walczyć.
Po raz ostatni rozejrzała
się dookoła, chłonąc tonące już w półmroku drzewa i jezioro. Obiecała sobie, że
będzie odwiedzać to miejsce, mimo całkowitego końca. Nie było już odwrotu.
Okręciła się w miejscu,
zostawiając po sobie nadzieję, która na stałe opuściła jej serce.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
- Mionka, to ty? -
usłyszała stroskany głos Pierre'a, zaraz po tym jak otworzyła drzwi. Miała
ochotę przewrócić oczami i zapytać „a któż by inny?”, ale zrezygnowała z tego
pomysłu. Nie miała nastroju do żartów, jednak nie było to żadną nowością.
Westchnęła lekko, marząc
tylko o tym, żeby rzucić się na kanapę w salonie, kiedy usłyszała głosy.
Zmarszczyła brwi, po czym zamarła w wejściu do salonu. Siedział tam Pierre...
razem z Rene. Obydwoje wpatrywali się w nią niepewnie, a w oczach Campbella
błyskały iskierki radości.
- Cześć Rene – powiedziała
Hermiona, nerwowo poprawiając kosmyk włosów. Francuz wciąż nie nauczył się
angielskiego, jednak zrozumiał jej przywitanie i skinął głową. Trwali chwilę w
ciszy, po czym Hermiona odwróciła się na pięcie ze skonsternowaną miną. - To ja
was zostawię, czujcie się jak u siebie.
Ruszyła w stronę schodów,
kiedy poczuła lekki uścisk na nadgarstku. Pierre.
- Mam nadzieję, że obecność
Rene ci nie przeszkadza. Przyjechał dziś rano, chciał się pogodzić. Powiedział,
że nie chce beze mnie żyć... Dobrze się czujesz? - zapytał z troską w dużych,
ciemnych oczach. - Nie wyglądasz zbyt dobrze...
- Rene może tu być ile
tylko będzie chciał... a ze mną wszystko w porządku – powiedziała szybko,
przerywając mu w połowie zdania. - Dowiedziałam się tylko, że Malfoy się żeni.
Taka tam, mało znacząca informacja...
Zobaczyła po wyrazie jego
twarzy, że zrobiła na nim spore wrażenie. Znał sytuację, wiedział że nie miała
żadnych wieści o Draconie przez cały rok. A teraz nagle to... Patrzył na nią z
przerażeniem w oczach, lecz zanim zdążył się odezwać, rozległo się ciche
pukanie do drzwi.
Spojrzeli na siebie ze
zdziwieniem, po czym Pierre wstał, by otworzyć.
- Miona... do ciebie.
Popatrzyła na niego ze
zdziwieniem, starając się odczytać cokolwiek z jego twarzy, jednak była
nieprzenikniona. Ścisnął ją lekko za ramię i ruszył w stronę salonu,
zostawiając otwarte drzwi.
Westchnęła dwa razy, po
czym spodziewając się najgorszego, wyszła na ganek.
Chłodny, wieczorny wiaterek
musnął jej odkryte ramiona, unosząc włosy, a na twarz wypłynął szok.
Spodziewałaby się dosłownie każdego, nawet Lucjusza Malfoya we własnej osobie,
jednak z pewnością nie jego.
- Terry? - Jej głos był
niepewny, a ramiona lekko drżały. Nie widziała go tak długi czas, że zdążyła
zupełnie zapomnieć o jego istnieniu! A on nagle pojawia się pod jej własnym
domem.
- Cześć, Hermiono. Pięknie
wyglądasz. - Wiedziała, że kłamie. Miała potargane włosy, worki pod oczami, a
jej blada skóra wyglądała jakby dawno nie widziała słońca, co było dziwne
biorąc pod uwagę, że były wakacje. Wiedziała o tym, a jednak była mu wdzięczna
za te słowa. Miło połechtały jej dumę.
Ze zdziwieniem odkryła, że
jej obumarłe serce, zatrzepotało lekko z wdzięczności.
Chłopak wyszedł z cienia, w
który usunął się by ją przepuścić i uśmiechnął łagodnie. W rękach trzymał jakiś
koszyk i reklamówkę.
- Przynoszę twoją zgubę.
Zmarszczyła brwi,
zastanawiając się o co może mu chodzić, a w tym samym momencie z wnętrza
koszyka rozległo się rozkoszne „miau”. Poczuła silne wyrzuty
sumienia.
- Kociak! - rzuciła się w
stronę koszyka, by odebrać zwierzę z rąk Terry'ego. Kiedy ich dłonie na moment
się zetknęły, poczuła przyjemne ciepło, ogrzewające jej lodowate wnętrze. -
Skąd wiedziałeś, że jest mój? - Zapytała. Wcale nie musiał przecież wiedzieć,
że kotek był prezentem dla Zabinich. - I skąd wiesz gdzie mieszkam?
Były Krukon wzruszył
ramionami, postawił rzeczy na ziemię i włożył dłonie do kieszeni spodni. Był
ubrany w zwykłe dżinsy i t-shirt, bez żadnej szaty, która wiązałaby go ze
światem czarodziejó, do którego przecież należał.
- Widziałem cię jak
wchodziłaś do sklepu z nim, a wybiegasz bez niego. Domyśliłem się, że o nim
zapomniałaś...
- A skąd wiesz, że nie miał
tam zostać? - zapytała buntowniczo, już po sekundzie czując się jak mała,
rozwydrzona dziewczynka.
Jego ciemne brwi podjechały
niemal pod samą linię włosów.
- W sklepie papierniczym?
Zmieszała się na moment,
nie wiedząc co powiedzieć, po czym machnęła ręką.
- Masz rację, głupie
pytanie. Dziękuję, że go przyniosłeś, mimo że wcale nie musiałeś – zarumieniła
się, pod jego czujnym spojrzeniem. - Ale skąd wiedziałeś gdzie...?
- Widniejesz w rejestrze
jako właściciel tego domu. Nie trudno było cię odnaleźć w Spisie Obywateli
Społeczności Czarodziejów.
Wytrzeszczyła na niego
oczy, ale tylko skinęła głową. Czegoś takiego z pewnością się nie spodziewała.
Przecież dom był na Dracona, to on był jego prawowitym właścicielem. Czyżby
zmienił zapis i oddał go jej...? Nie miała ochoty zastanawiać się nad tym, nie
teraz.
Otworzyła szerzej drzwi,
wpuszczając na zewnątrz nieco światła.
- Wejdziesz na herbatę?
Jestem ci coś winna, za tę przysługę.
Terry machnął ręką.
- Jaką przysługę? Zawsze
dobrze cię zobaczyć i wiedzieć, że jakoś się trzymasz.
Siła jego spojrzenia była
tak intensywna, że w jednym momencie poczuła się jakby była naga.
Uśmiechnęła się, zdając
sobie sprawę, że ten gest był najbardziej szczerym od bardzo długiego czasu, i
odsunęła się by wpuścić go do środka.
Sopelki lodu obrastające
jej serce, zaczęły powoli się rozpuszczać.
Nie no :/ Coś mi się wydaje że żadnego happy endu nie będzie :(
OdpowiedzUsuńRozdział cudny, ale szkoda że Draco nie jest z Hermioną.
Mam maleńką nadzieję, że jeszcze wszytko się zmieni.
Pozdrawiam i weny życzę :)
Mam złamane serce
OdpowiedzUsuńDokładnie!! Ja też!!! Dalej mam nadzieje że jednak draco bedzie z hermioną :ccc
UsuńNo i przez Ciebie płaczę.... Nie no ja nie wierzę w to, co czytam. Owszem rozdział napisany wspaniale, ale to co się tu dzieję wykracza poza mój umysł. Jeszcze tylko dwie notki, a tu się dzieją takie rzeczy, Jak przeczytałam ostatnie zdanie to myślałam, że padnę. Zawsze byłam przekonana, że zastanę tu happy end (na co prawdę powiedziawszy nadal liczę), a tu coś takiego. Nie mniej jednak to twoje opowiadanie i choćby nie wiem jakie było zakończenie na pewno zostanę tu do końca :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
Super rozdział, bardzo mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na miniaturkę i życzę Weny :D
łzy miałam w oczach przez cały rozdział, po prostu nie cierpię takich smutnych momentów, chyba nie mam co liczyć na happy end, jednak nie umiem się doczekać co będzie dalej
OdpowiedzUsuńżyczę weny :)
nie-oceniaj-po-pozorach-dramione.blogspot.com
Nie będę tego komentować, bo moje serce, oczy płaczą.
OdpowiedzUsuńWierzę, że Draco nie podda się bez walki.
Do momentu w którym opublikujesz epilog - ja będę wierzyć w happy end. Może jestem naiwna, ale nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim co przeszli nie będą razem. Liczę na przynajmniej wspólną scenę.
Rozdział dobry, chociaż przez treść ( o to rozstanie chodzi) mnie nie zachwycił.
Zgadzam sie w 100% :c
UsuńWoooow tego się nie spodziewałam :) genialny rozdział :) uwielbiam :) czekam na cd :)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny tak samo jak poprzedni, jednak muszę przyznać że zaskoczyłaś mnie tym ostatnim zdaniem, mam jednak nadzieje że znowu mnie zaskoczysz i skończy się to wszystko szczęśliwie ;D
OdpowiedzUsuńEj, nie... Ja nie chcę takiego końca tej prześlicznej historii!!!
OdpowiedzUsuńRewelacja ^^ super ze dałaś się namówić na więcej rozdziałów ^^
OdpowiedzUsuńJak Ty to robisz ze tak świetnie piszesz !!?? Uwielbiam Cię i Twoje opowiadanie :-)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział . Mam nadzieje że do happy endu jednak dojdzie . Ale liczyłam na to że może pokażesz jak to wygląda ze strony Draco . Życzę dobrej weny .
OdpowiedzUsuńJeden z najlepszych rozdziałów jakie czytałam. Gratuluję i życzę weny aby wszystkie pozostałe rozdziały były równie dobre.
OdpowiedzUsuńOgólnie zaskoczyłaś mnie, wciąż wierzę w Draco i Hermionę <3 Mam nadzieję, że do siebie wrócą, Życzę weny i czekam na nexta
OdpowiedzUsuńJedyne co usprawiedliwia Smoka to pewnie to że chciał chronić Herm i pewnie też cierpi, no ale jak to żeby nie było happy endu ? :(
OdpowiedzUsuńSuper po prostu świetny rozdział. Mam nadzieję że jednak Herm będzie z Draco a Lucjusz odejdzie raz na zawsze w diabły. Karola
OdpowiedzUsuńCudownie! Ten rozdział jest świetny i te wszystkie marudy komentujące przede mną nie wiedzą, co piszą :) Mam nadzieję, że zakończenie będzie... zaskakujące, chociaż chyba wiem, jak to wszystko się potoczy C:
OdpowiedzUsuńNie słuchaj reszty i nie przepraszaj, tak miało być i tak będzie, to Ty jesteś autorką, nie my. Dużo weny i czasu życzę :)
Pozdrawiam,
Fioletoowa
Czemu?! Jutro mam konkurs, a ty mi sztylet w serce wbijasz?
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :) Jakie to szczęście, że Herm ma Pierrego. Przynajmniej jemu udało się ogarnąć Mionę. Mimo wszystko strasznie mi szkoda Draco i Cyzi. Pewnie trudno sobie wyobrazić co oni musieli przechodzić z Lucjuszem...
Mówi się, że nadzieja matką głupich, ale ja wolę nie być inteligentna, lecz doczekać się happy endu :) Liczę na Cb kochana i napewno zostanę =]
Z bolącym sercem ~ Luar Princesa ♥
Wspaniały rozdział.
OdpowiedzUsuńJak mogłaś mi to zrobić?! Moje serce pozostaje złamane!
Cieszę sie, że zdecydowałaś się napisać więcej rozdziałów.
Jak ja nienawidzę Lucjusza!!! Mam nadzieję, że coś mu się stanie.
Mimo tego co napisałaś nadal liczę na happy end.
Ta historia jest tak cudowna, że aż sie prosi o szczęśliwe zakończenie.
Jestem ciekawa co dalej. Czy Draco porozmawia z Mioną
Szkoda mi Hermiony, mam nadzieję, że jakoś uda jej się pozbierać?
Ciekawe jaką rolę odegra Terry w opowiadaniu?
Pozdrawiam i życzę weny.
Hermione Granger
Jestem zaskoczona ale nie wiem czy mile :( nie zanosi sie na happy end a ja smutnych zakonczen nienawidze...oby mimo wszystko Miona zeszla sie z Draco! Nie lubie Terrego i mam nadzieje ze nic wielkiego między nimi nie bedzie. Blagam zakoncz to opowiadanie happy endem dla Draco i Miony!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czarna Róża
A mi rozdział mimo wszystko naprawdę bardzo się podobał. Ba, uważam, że jest jednym z najlepszych. Idealnie przekazałaś nam emocje Hermiony, do tego stopnia iż zaczęłam płakać.
OdpowiedzUsuńCo prawda wczoraj byłam wkurzona, ale po ochłonięciu i dokładniejszych analizach stwierdziłam, że... wcale nie jestem taka zła. Przecież takie jest prawdziwe życie. Raz jest pod górkę, a raz z górki. Nigdy nie jest kolorowo, zawodzimy się na ludziach, a przez jedną sprzeczkę czasem można wszystko zaprzepaścić.
Poza tym to jest Twoje opowiadanie, nie nasze; Twoja wizja końca tego opowiadania - nie nasza.
Rozdział jest cudowny, po prostu genialny. Tak jak już wspomniałam gdzieś wyżej idealnie oddałaś wszystkie uczucia Hermiony - jej ból. Uh, jestem wściekła na Lucjusza! Przez to, że jakimś cudem uciekł z Azkabanu zepsuł życie Hermionie i Draco! Zepsuł wszystkie marzenia i plany, ot tak.
Ostatnim zdaniem byłam zaskoczona, ale.. jeśli tak planowałaś, nam pozostaje to w pełni zaakceptować ;) Może Hermiona przy Terrym odnajdzie choć trochę swojego szczęścia, które wcześniej mogła znaleźć przy boku Draco?
Jakąś małą nadzieję mam, że jeszcze Draco i Hermiona się spotkają i porozmawiają. Wymienią zdanie, dwa, a nawet przelotne spojrzenie na ulicy.
Wiesz, już pogodziłam się z myślą, że nie będą razem. Ich miłość przede wszystkim była prawdziwa i, chociaż przez krótki czas, byli szczęśliwi razem. I chociaż ta miłość zostawiła po sobie wiele bólu i pustki, to także wiele nauczyła.
Eh... Jeszcze rozdział i epilog? Jakoś nie mogę w to uwierzyć.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :**
Pozdrawiam, M.
zaskakujący rozdział! tylko troszkę szkoda.. ale cóż Twoje opowiadanie :) jak czekam na następny :) ciężko mi uwierzyć że to już koniec
OdpowiedzUsuńJa... No còż... Po prostu jest mi przykro. Bo Terry nie jest tak... cudowny jak Draco. I... może jestem trochę zawiedziona, ale raczej naiwna, bo dalej wierzę w ten szczęśliwy dla nich koniec. Ale mówi się trudno i idzie się dalej, prawda?
OdpowiedzUsuńNo nic. Rozdział jest wspaniały. Wspaniale napisany, cudnie wymyślony i jeszcze tchnięty taką... po prostu magią, że aż się robi słabo z wrażenia i pragnie się więcej.
I tak, żeby nie było wątpliwości - nie obrażam się i czekam. Czekam na nowy rozdział i ten happy end, którego moja naiwność nie raczy sobie odpuścić, jako obiekt westchnień...
Wiem. Plotę głupoty, ale to nic. Zdarza się każdemu. :)
Kocham i pozdrawiam
Swish
Moje serce krwawi i mówi żeby Ciebie ochrzanić, ale nie mogę. Rozdział mimo, że mnie zasmucił i zdołował to jest naprawdę dobrze napisany. Uczucia Hermiony są naprawdę wyraziste i łatwe do wyłapania. W końcu cały rozdział opierał się właśnie na jej emocjach.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko mam nadzieję, że wszystko się w epilogu wyjaśni, a Dramione... po prostu będzie naszym połączonym Dramione. :)
Pozdrawiam!
Super rozdział :) fajnie by było gdybyś przedstawiła tez co czuł przez ten czas Draco i co robił :) pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMoje serce właśnie pęka... Rozdział jest fantastyczny jak wszystkie pozostałe :) ja jednak pozwolę sobie błagać o to aby skończyło się szczęśliwie :))
OdpowiedzUsuńGenialne opowiadanie, czekam na dalszy ciąg i pozdrawiam :)
Nie. Nie Nie! Nie mozesz nam tego zrobić. Mam nadzieję że skończy się happy endem! Rozdział smutny, ale wspaniały :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny.
Lilz
http://lilz-przyjacielzawszejestblisko.blogspot.com/
Oooooww :) biedna Hermiona oby wszystko skończyło się ok :)
OdpowiedzUsuńNIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
OdpowiedzUsuńJa się nie zgadzam! Czemu z tą krową? No proszę Cię... No proszę...
Tak btw to ja płakałam! :'(
No ale zrób coś żeby oni byli razem, proszę Cię... Albo żeby jej chociaż wszystko wyjaśnił! :'(
Czekam na kolejne rozdziały!
KK
Ps. Przepraszam, że wcześniej nie komentowałam, ale dopiero teraz znalazłam chwilę ;)
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego. Draco i Astoria?? Mam nadzieję, że to Lucjusz mu kazał a nie on sam, w co wątpię. Mam nadzieję, że Hermiona coś wymyśli, Draco też i będą "żyli długo i szczęśliwie" <3
OdpowiedzUsuńWeny!
No ty sobie jaja kobieto robisz! Jak tak można? TERRY?! TERRY!!! NIE ZGADZAM SIĘ! Niby wiem, że mister Malfoy, żeni się z panią paskudą bo mu tatusiek kazał ale...tylko NIE TERRY! Wszystko, tylko nie on.
OdpowiedzUsuńKociakiem podbiłaś moje serce, no I Pierrem I Rene ;*
Trójka słodziaków :D
Weny, pisz szybko I wszystko ma się szczęśliwie skończyć!
Gdy to czytałam byłam wstrząśnięta i wciąż jeszcze jestem. Nie mogę uwierzyć że to jednak tak się skończy, wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Ale cóż to przy kolejnym komentarzu :)) Przejdźmy do rozdziału obecnego. Mały słodki kociak mnie zahipnotyzowała. Gdy wyobraziłam sobie Hermionę tulącą się do tego słodziaka i wypłakującą się smutnie mi samej zachciało się płakać. To byłby taki słodki obrazem wyjęty z podtekstu :) Zaskoczyłaś mnie tym że Hermiona będzie z Terrym cóż nie sądziłam że tak to się potoczy. Ciesze się że Pierre wspomagał Hermionę nawet ceną własnego związku. To było takie kochane i opiekuńcze z jego strony. Naprawdę podobał mi się ten rozdział i mogłabym czytać go w nieskończoność. :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Charlotte
Terry? Głupi Terry! I uwielbiam Pierre, cieszy mnie, że nadal pojawia się w Twojej historii :) Moim zdaniem to jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałaś (a wszystkie są naprawdę świetne, jednak ten jest jeszcze lepszy - jeżeli to w ogóle możliwe). Po prostu zapiera dech w piersiach, kochana!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam magicznie
~hope~
Świetnie piszesz! Po prostu cudo! Nie wiem, jak ty to robisz! Wiem, że Ci nie dorównuję nawet do pięt, ale może wbijesz do mnie? http://granger-emo.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZrobisz mi to.....
OdpowiedzUsuńAż sie boje czytać dalej, ale w końcu do odważnych świat należy ;)
Weny.
Moje serce krwawi. Jak mogłaś, to takie smutne że aż płakać się chce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Tsuki