22 sierpnia 2014

Czas zemsty: Rozdział szósty

VI

Frustracja

Naj­gor­sze z uczuć, zgodzą się niektórzy,
to uczu­cie frus­trac­ji i niemożności,
które krew i spokój duszy burzy. 


Obudziła się mocno obolała, ale mimo to rześka i wypoczęta. Jej ciało było rozluźnione od
wewnętrznego spełnienia, a radość śpiewała w jej żyłach, płynąc razem z krwią. Była szczęśliwa,
choć wiedziała, że nie powinna.
Przespała się z nim. Przespała się z Draconem Malfoyem- Ministrem Magii, byłym wrogiem i najbardziej zadufanym w sobie mężczyzną, w jednym.
Powinna być załamana, zła. Powinna...
Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić.
Nic nie mogła poradzić na to, że jej serce bije w szaleńczym rytmie, a ciało spina się słodko na samo wspomnienie poprzedniej nocy.
Uchyliła powieki i momentalnie zacisnęła je z powrotem chroniąc się przed jasnymi promieniami słońca, sączącymi się z niewielkiej szpary między kotarami.
Wyciągnęła dłonie za siebie, przeciągając się niczym kot i z konsternacją zauważyła, że po drugiej stronie nikogo nie ma. Doskonale pamiętała, że gdy usypiała wciąż tu był, gdzie więc zniknął? Zmarszczyła brwi i z zastanowieniem przesunęła dłonią po miękkiej satynie. Chłodna. Musiał więc opuścić łóżko już jakiś czas temu.
Dziwne uczucie ścisnęło ją w dołku, jednak zepchnęła je w najdalszy kąt umysłu. Nie było
sensu przejmować się jego nieobecnością. Nic jej nie obiecywał, tak samo jak ona jemu. To był
tylko seks. Tak, właśnie. Tylko cudowny, zapierający dech w piersiach, paraliżująco doskonały
seks. Jednak skoro było to "tylko" to dlaczego na widok pustej połowy łóżka całe jej szczęście
wyparowało jak za dotknięciem magicznej różdżki? Nienawidziła się za te odczucia. Cholernie nienawidziła.
Zacisnęła dłonie w pięści i uniosła się powoli do góry. Z zaciekawieniem rozejrzała się po
pokoju, prześlizgując spojrzeniem po ciemnych ścianach i zatrzymując na moment na zdjęciu
przedstawiającym Dracona z Astorią. Czyżby nadal coś czuł do swojej zmarłej żony? Sama ta
myśl sprawiła, że zrobiło jej się słabo. Co się z nią dzieje, na Merlina?
Pokręciła głową na własną głupotę i podniosła się z miejsca, ciągnąc za sobą kołdrę- jedyne
okrycie jakie miała pod ręką.
Na myśl o swojej satynowej koszulce, która została rzucona w kąt przez wczorajsze wydarzenia poczuła, że robi jej się gorąco. Postanowiła ją tam zostawić. Jej druga, bardziej sentymentalna strona chciała, by ją odnalazł i przypomniał sobie tę noc.
A jeszcze niedawno zarzekała się, że nigdy by na niego nie spojrzała... jednak to prawda, że
kobieta jest zmienna jak pogoda.
Postanowiła ubrać się i go odnaleźć, by zamienić choć jedno słowo przed wyjściem. Czuła
niewysłowioną potrzebę by się z nim pożegnać. Ta sentymentalność była co najmniej dziwna.
Chyba zaczyna się starzeć.
Szybkim krokiem przemierzyła korytarz, irracjonalnie bojąc się, że ktoś ją zobaczy. Głupia, przecież wszystko co miała do ukrycia obnażyła wczoraj w pełnej krasie. No cóż, coś z tego życia musi mieć, prawda?
Rozejrzała się po przydzielonym dla niej pokoju, w pośpiechu łapiąc za wczorajsze ubrania. W
zawrotnym tempie musnęła tuszem rzęsy i niczym błyskawica wypadła z powrotem na korytarz. Nie zastanawiała się nad tym gdzie idzie, nogi same, jak zaprogramowane, zaprowadziły ją pod drzwi gabinetu. Zapukała dwa razy i nieco nerwowym gestem poprawiła swoje włosy. Przez głowę przemknęło jej po kiego Merlina tak się stara, jednak jej rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
Spodziewała się zobaczyć dobrze wyprofilowaną, szeroką klatkę piersiową, tę samą którą tak dokładnie poznała dzień wcześniej... jednak z pewnością nie była przygotowana na TO.
- Blaise... - wychrypiała, odchrząkując głośno. Jej dłoń powędrowała do gardła w wspomagającym geście. - Co tu robisz?
Mężczyzna zmierzył ją z góry na dół, a jego przydługie włosy opadły na oczy. Od ostatniego razu gdy go widziała nie wydobrzał ani odrobinę. Mało tego, wyglądało na to, że ten patowy stan tylko się pogarsza...Może i by mu współczuła, jednak w jego ciemnym, niemal czarnym spojrzeniu ujrzała coś, co zapaliło czerwoną lampkę na tyłach jej umysłu. Coś tu nie grało, tylko co?
- Gdzie jest Draco? - dopytała, momentalnie tego żałując. Na dźwięk imienia swojego przyjaciela, wypowiadanego z jej ust, uniósł brwi do góry. Po chwili w jego oczach błysnęło zrozumienie, a wychudzone ręce splotły się na równie szczupłej piersi. Pochylił się w jej stronę tak, że poczuła duszący zapach papierosów i sfermentowanej Whiskey, nie mający nic wspólnego ze starym Blaisem Zabinim.
Właśnie w tym momencie dotarło do niej, że mimo jego heroicznych zagrań, już nie był tą samą osobą. Już nie był tym Blaisem, któremu uśmiech nigdy nie schodził z twarzy, i który żartował, że „wygłupy” to jego drugie imię. Nie był nawet tym samym Diabłem, który osiem lat temu powiadomił ją o śmierci swojej ukochanej Wiewiórki. Już wcześniej widziała, że jest źle, jednak dopiero teraz zrozumiała, że zmęczenie i głębokie worki pod oczami nie są jedynym problemem...
- Widzę, że wyszliście z etapu nienawiści, przechodząc w bardziej ... emocjonujący.
Poruszył sugestywnie brwiami sprawiając, że zaczęła podważać poprzednie stwierdzenie, jednak brak blasku w jego oczach rozwiał te wątpliwości.
Poczuła, że na jej twarz wypływa gorący rumieniec, a ręce bezwiednie ułożyły się na piersi.
Pochyliła się w jego stronę, przyjmując dokładnie tę samą pozycję. Spojrzała mu w oczy, starając się przebrnąć przez ten mur, który usilnie budował wokół własnej osoby.
- Co tu robisz? - powtórzyła bardziej dobitnie, nie spuszczając z niego wzroku.
Sądziła, że ta niema walka na spojrzenia potrwa o wiele dłużej, jednak przeliczyła się. Zaledwie po kilku sekundach opuścił głowę.
Wyszedł na korytarz i obrócił się by zamknąć drzwi.
- Szukałem Draco.
- I co?
- I nic - powiedział nieco ironicznym tonem, na co się zjeżyła.- Nie ma go.
Poczuła jak jej serce przyspiesza rytm. Czyżby jednak ją zostawił? Tak po prostu uciekł z łóżka jak jakiś żałujący swoich czynów kochanek? Ledwo powstrzymała się przed prychnięciem. Naprawdę zaczęła się nim przejmować?
- A gdzie jest ?- zapytała nim zdążyła ugryźć się w język. Mężczyzna zatrzymał się w półkroku patrząc na nią z politowaniem. Kiedy, na Godryka, on się ruszył?!
- Granger - zaczął powoli, cofając się aby stanąć naprzeciw niej.- Naprawdę sądzisz, że kwitnąłbym tu, gdybym wiedział?
Jego spojrzenie świdrowało ją, sprowadzając na skórę gęsią skórkę. Z trudem powstrzymała odruch by się cofnąć. Przecież to Blaise!
Nie słysząc od niej odpowiedzi, obrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Nie myśląc wiele, pobiegła za nim.
- Czego chciałeś? - zawołała, opierając się o poręcz.
- Przekazać mu wiadomość.
- Jaką? - nienawidziła się za tę desperację, która zabrzmiała w jej głosie. Jednak był już przy wyjściu... a ona musiała się dowiedzieć! Kiedy już myślała, że nie odpowie, zatrzymał się w drzwiach i spojrzał w jej stronę.
- Taką, która być może zmieniłaby bieg wydarzeń.

*~*~*

Chłodne korytarze Liverpoolskiego Wydziału Obrony, w tym momencie wydawały się być dla niego błogim ukojeniem. Nie rozglądał się wokoło, nie zwracał uwagi na komentarze rzucane przez stare portrety zasłużonych aurorów- po prostu gnał przed siebie.
Co go podkusiło, żeby wypaść z sali z tak zawrotną prędkością? Teraz to bez wątpienia wezmą go na języki. Jego noty na pewno spadną o kolejne dwadzieścia procent. Świetnie, po prostu bosko.
Podszedł do najbliższej ściany i oparł się o nią, z głośnym westchnieniem. Odchylił głowę, dotykając potylicą chłodnego kamienia.
Bronił się przed załamaniem rękami i nogami, na wszelkie dostępne sposoby. Wczorajszy wieczór z Granger był niczym ambrozja na jego skołatane nerwy. Przed wyjściem zostawił dla niej wiadomość w gabinecie z nadzieją, że ją znajdzie. Poprzedni dzień został zakończony bardzo przyjemnym akcentem. Kto by się spodziewał, że następny przyniesie kolejną dawkę stresu? Nie miał siły walczyć. Nie tu, gdzie był całkowicie sam, po raz pierwszy pozbawiony całej rzeszy obserwatorów.
Pochylił głowę, chowając twarz w dłonie. Po raz pierwszy od wielu dni pozwolił, by frustracja zalała jego ciało.
Zupełnie zapomniał jak to jest być całkowicie bezsilnym. Od kiedy został Ministrem, otaczało go grono specjalistów, pomagając i doradzając w najcięższych sprawach. A teraz został zupełnie sam.
Dzisiejsza wiadomość dobiła go zupełnie, stawiając w sytuacji podbramkowej. W innym przypadku pewnie zacząłby się zastanawiać jakim cudem pojawiła się znikąd, w sali pełnej czarodziejów, lecz jej treść przyćmiła wszystko.
Nieświadomie sięgnął do kieszeni, w której schował świstek. Mimo, że tekst wrył mu się w pamięć już za pierwszym razem, nie potrafił odmówić sobie przeczytania go jeszcze raz:

Obserwują Cię. Wiedzą gdzie jesteś, co robisz.
Miałeś Granger i nie potrafiłeś jej dobrze wykorzystać.
Nie ufaj nikomu- nigdy nie wiesz kto jest Twoim wrogiem.

Trzy krótkie zdania, a potrafiły zasiać tak wielki zamęt w jego zazwyczaj chłodnym umyśle. Musiał przyznać, że spośród trzech wiadomości, ta wstrząsnęła nim najbardziej. Wstrząsnęła do tego stopnia, że aż się zdziwił jakim cudem nie rozlał na siebie gorącej kawy, tak mu się trzęsły ręce.
Miałeś Granger i nie potrafiłeś jej dobrze wykorzystać. Co to ma, do cholery, znaczyć?! Dlaczego miałby ją wykorzystywać?
Oczywiście początkowo miał takie myśli, w końcu chciał upiec te swoje trzy pieczenie na jednym ogniu... do tej pory zdobył już dwie, jednak na trzeciej coraz mniej mu zależało.
Co się stało przez tę jedną noc, że nagle zmienił swoje nastawienie? Na słodkiego Salazara! Był Ministrem Magii, Draconem Lucjuszem Malfoy'em... co z tego?
Zgadzam się z tym pytaniem; no co? Przecież w niczym nie był od niej lepszy. Poniżyła go publicznie i chciał swojej zemsty, jednak nie życzył jej źle. Już dawno wyrósł z pieluch i szczeniackich zagrywek. Był dorosłym mężczyzną i jak taki powinien się zachowywać!
Wyprostował się gwałtownie w przypływie naiwnej pewności siebie, jednak po chwili jego ciało znowu zwiotczało, a on ostatkiem sił powstrzymał się przed spłynięciem po ścianie na zimną podłogę.
Był zmęczony, i choć starał się ukrywać to nawet przed sobą, zaczął się poddawać.
Tyle czasu, a on wciąż nie zrobił znaczącego progresu. Ludzie czekają, wierzą, jednak miał świadomość, że to nie będzie trwało wiecznie.
Głosy krytyki i niedowierzania zaczęły się pojawiać już dawno temu, a teraz z pewnością zaczynały osiągać apogeum.
Jak tak dalej pójdzie, to w przypadku ucieczki nawet Honolulu będzie za blisko. Jedyną alternatywą dla niego zostanie Księżyc.
Przygładził włosy, z konsternacją zauważając, że trzęsą mu się ręce. Musi się ogarnąć, pora wracać.
Co prawda jako Minister miał prawo zarządzać przerwę kiedy mu się podoba, jednak ten przypadek był inny. Gdyby nie fakt, że wybuch nadchodził naprawdę wielkimi krokami, nigdy nie przerwałby Parnellowi w tak ważnej kwestii.
Z pewnością czeka go masę pytań, na których nie ma odpowiedzi. Ładnie się pokazuje w swojej roli, nie ma co.
- Panie Ministrze? - usłyszał głos, który mimo swej łagodności, rozdarł ciszę niczym krzyk. Z trudem powstrzymał się przed wzdrygnięciem. Teraz nagle stał się tchórzem?
Z półmroku wyłoniła się Tania, patrząc na niego z czymś w rodzaju troski.
- Tania – ulga w jego głosie zdawała się być wręcz namacalna. Jak tak dalej pójdzie to zacznie wariować.
Przechylił głowę, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. Wyprostował się i założył ręce na piersi, jednak mimo usilnych prób wciąż wyglądał jak człowiek, który nie radzi sobie z własnym życiem.
- Wszystko w porządku? - zapytała, stawiając krok do przodu. Jej długie włosy opadały na pierś przez jedno ramię, a srebrny naszyjnik błyszczał w zagłębieniu szyi. Nigdy wcześniej go nie widział.
- Oczywiście. Dlaczego miałoby nie być?
Wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie dając się nabrać na udawany ton swojego szefa. Nawet się nie spodziewał, że ta słodka, naiwna kobietka może mieć taką intuicję.
- Dobrze. - Założyła włosy za ucho, stawiając jeszcze jeden, malutki kroczek. Na widok jej dużego dekoltu, widocznego w świetle pochodni, zrobiło mu się naprawdę gorąco. - Możemy w takim razie wracać? Czekają na pana...
Skinął głową, szybkim ruchem odpychając się od ściany. Poprawił kołnierz szaty, a włosy po raz kolejny przygładził, ściągając mocniej trzymającą je gumkę. Co prawda dłonie jeszcze trochę mu się trzęsły, jednak był gotowy. Musiał być.
Jeśli on nie okazałby na tyle odwagi by stawić czoła wrogowi, to kto by to zrobił?
Skinął Tanii, która wyciągnęła rękę, wskazując mu by ruszył pierwszy.
Czuł się dziwnie będąc eskortowanym przez kobietę która, bądźmy szczerzy, nie grzeszyła zbyt wygórowanymi zdolnościami magicznymi. Marny był z niej ochroniarz. Lepiej sprawdzała się w roli lojalnej, ponętnej sekretarki...
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo się mylił. Gdyby zdawał sobie sprawę, że kolejne wydarzenia potoczą się właśnie w taki sposób, nigdy nie ruszyłby przodem. Nigdy nie pozwoliłby jej iść za swoimi plecami, gdzie była całkowicie niewidoczna. Było jednak po wszystkim. Nim zdążył się zorientować, poczuł na plecach mocne dźgnięcie różdżki, a po chwili jego węch wychwycił słodki zapach lawendy. Tania.
Nie ufaj nikomu- nigdy nie wiesz kto jest Twoim wrogiem.- tak brzmiała jego ostatnia myśl nim stracił przytomność.
Teraz to naprawdę miał problem. Bardzo duży problem.

*~*~*

Stanęła przed namiotem szpitalnym, prześlizgując po nim oceniającym okiem.
Nie było jej przez cały tydzień. Przez bite siedem dni musiała towarzyszyć Malfoy'owi w każdej możliwej sytuacji. Z niemałym wstydem uświadomiła sobie, że przez ten czas zupełnie zapomniała o swoich powinnościach... a teraz, stojąc przed swoim przeznaczeniem, czuła palące wyrzuty sumienia. Musiała mieć pewność, że podczas jej nieobecności nic się nie zmieniło, nikt... nie zginął.
Dopięła swój biały kitel, otulając się szczelniej rękoma. Musiała być silna. W końcu była najlepszą magomedyczką w kraju, na Merlina!
Wzięła dwa głębokie wdechy, które uwydatniły jej dorodną pierś, po czym weszła do środka. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się takie jak zwykle- rzędy polowych łóżek, ułożonych jedno za drugim, szafki pełne eliksirów, kilku śpiących pacjentów... jeśli jednak znało się ten zawód od podszewki, od razu można było zauważyć jedną znaczącą rzecz, która i jej nie umknęła. Było zbyt spokojnie, zbyt... cicho.
Zwęziła powieki starając się zogniskować spojrzenie na jedynej, obecnej magomedyczce. Jest to Riley czy nie? Oho, bez rychłej wizyty u okulisty chyba się nie obejdzie. Cóż, jak to mówią, starość nie radość!
Jak na zawołanie poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, ostatkami samokontroli powstrzymując się od głośnego krzyku.
Nie dość, że ślepa to jeszcze przewrażliwiona, świetnie.
- Miona, na Merlina! - zawołała kobieta, rzucając się jej na szyję. Uściskała ją dokładnie, po czym odsunęła na wyciągnięcie ręki niczym matka, która odnalazła zaginione dziecko. - Nic ci nie jest? Żyjesz? Już myślałam, że pożarł się żywcem...
Hermiona roześmiała się, łapiąc Riley za ręce. W jej czekoladowych oczach błysnęło coś na kształt czułości.
Pochyliła się w jej stronę, posyłając figlarne spojrzenie.
- Nie zrobił mi nic złego... a przynajmniej nic, na co bym nie wyraziła zgody.
Widząc szok wymalowany na twarzy przyjaciółki, uśmiechnęła się tajemniczo. Była jędzą, wiedziała o tym. Biedna Riley będzie teraz zachodzić w głowę nad tym co się wydarzyło między nią, a panem Ministrem... jej z pewnością także nie da żyć, jednak każdy medal ma dwie strony, prawda?
Zwróciła się w stronę najbliższego łóżka, z bliżej nieokreślonym zamiarem poprawienia idealnie już ułożonej pościeli. Nie zdążyła jednak zrobić dwóch kroków, kiedy po raz kolejny poczuła uścisk, tym razem na nadgarstku.
- O nie, moja droga. Tym razem tak łatwo się nie wymigasz! - zagroziła Riley, podnosząc palec do góry, a w jej oczach błyszczały iskierki rozbawienia. - Poza tym, czeka nas obchód.
- Obchód? - zdziwiła się Hermiona, zupełnie zapominając o pomyśle droczenia się z przyjaciółką. Po raz kolejny rozejrzała się po niemal całkowicie pustym namiocie.
- Tak, obchód – odpowiedziała Riley, po czym nie czekając na Hermionę, ruszyła w stronę wyjścia. Panna Granger zawahała się przez chwilę, jednak wzruszyła ramionami i dogoniła ją w trzech susach.
Szły przez kilka minut w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach, rozterkach, troskach.
Nie ważne jak bardzo by się przed tym wzbraniała, Hermionę wciąż frustrował fakt, że nie znalazła nigdzie Dracona. Że nie miała możliwości się pożegnać...
Z jednej strony miała ochotę zdzielić się po twarzy za te rozterki na poziomie głupiutkiej podlotki, jednak z drugiej...no, po prostu nie potrafiła przestać o tym myśleć.
Oderwała się dopiero, kiedy stanęły przed wejściem do kolejnego namiotu szpitala polowego.
Riley przepuściła Hermionę, stosując się do zasady „zawsze puszczaj przodem ludzi wyższych stanowiskiem”, z czego kobieta skwapliwie skorzystała.
Wystarczyło jedno spojrzenie, aby po raz kolejny dzisiejszego dnia wprowadzić ją w najwyższy stan zdumienia, a także swoistego rodzaju nadziei. Panowały tu takie same pustki jak w poprzednim namiocie, a świeża, nieużywana pościel wręcz pachniała nowością.
- Witaj Hermiono.
Odwróciła się gwałtownie, czując jak jej serce przygotowuje się do bardzo szybkiego maratonu. Bała się konfrontacji z tym mężczyzną. Nie chciała z nim rozmawiać, zwłaszcza po tym co zmajstrował Malfoy. Co jednak miała zrobić? Uciec z podkulonym ogonem jak największy tchórz? Jest przecież Granger, do cholery!
- Frank.
Odwróciła się w jego stronę, patrząc wprost w wyraziście zielone oczy. Widywała go na co dzień. Jako że był jej przełożonym, nauczyła się wstrzymywać reakcję na jego obecność, teraz jednak było inaczej. Teraz, kiedy ich mała tajemnica o mało nie ujrzała światła dziennego.
Cisza między nimi przedłużała się w nieskończoność, a ciche w rzeczywistości kroki Riley kręcącej się po namiocie, brzmiały niczym uderzenie groma.
Hermiona odchrząknęła, a z jej ust wypłynęło pierwsze pytanie jakie przyszło jej na myśl:
- Dlaczego wszędzie jest tak pusto?
- Czekamy na dostawę rannych dzieci z Brentwood i Oldham – Hermiona skrzywiła się na słowo „dostawa”, jednak nijak tego nie skomentowała. Wiedziała, że Frank potrafi być bardzo bezpośredni. - Zostali zaatakowani dziś z samego rana, a my dostaliśmy odgórny rozkaz, żeby zostawić w namiotach tylko i wyłącznie tych, którzy nie dadzą rady odejść o własnych siłach.
Frank wyglądał na zmęczonego i załamanego zaistniałą sytuacją. Ale co w tym dziwnego? W głowie każdego, w miarę normalnego człowieka rodziło się swoiste pytanie; czy to się kiedyś skończy?
Kiedyś z pewnością... jednak w jaki sposób? Co dobrego może przynieść ta pieprzona apokalipsa XXI wieku?
Hermiona westchnęła z boleścią, klepiąc przełożonego w ramię nieco powściągliwym gestem. Chciała coś powiedzieć, pocieszyć go, jednak zabrakło jej słów.
Kolejne ranne dzieci...
- Miona, idziesz?
Głos Riley wyrwał ją z otępienia, sprowadzając z powrotem do rzeczywistości. Kolejne dni zapowiadają się pełne roboty. Nie bała się jednak pracy. Miała zamiar uratować tak wiele niewinnych istot, ile tylko zdoła.
Skinęła głową Frankowi, bez oglądania kierując się w stronę wyjścia. Riley przytrzymała dla niej płachtę, sięgając jeszcze po jakiś eliksir i w tym samym momencie Hermiona zobaczyła J e g o.
Czarna szata, długie, jasnoblond włosy, arystokratyczna postawa...
Wyszedł zza namiotu, nerwowym krokiem kierując się w stronę zaułka. Co tu robił? Dlaczego nie został, żeby się pożegnać?
Uczucie frustracji po raz kolejny zapłonęło w jej żyłach. Czuła, że coś tu jest bardzo nie w porządku.
Nie patrząc na Riley rzuciła się biegiem w stronę uliczki, w której zniknął Draco Malfoy.

17 komentarzy:

  1. Uwielbiam to opowiadanie i ten rozdział ! Jest genialny :)
    Czekam i pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział genialny, dawaj szybko nexta, świetnie piszesz, masz talent, nie popełniasz błędów,fabuła jest interesująca i potrafisz strasznie zaciekawić, po prostu jest cudownie, liczę na szybki kolejny rozdział, będę wpadać i obserwować, zyskałaś właśnie nowego stałego czytelnika, bo chyba się zakochałam, jestem pod wielkim wrażeniem, zapraszam też do mnie na pierwszy rozdział nowego opowiadania dramione-sila-przeznaczenia.blogspot.com
    Gorąco pozdrawiam Vanillia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy tylko ja zauważyłam pomyłkę w numeracji? Napisałaś "rozdział siódmy", przez co myślałam na początku, że ominęłam jeden rozdział, ale no nic, każdemu się może zdarzyć :)
    Rozdział świetny i mogę się założyć, że Hermiona pójdzie za kimś pod wpływem eliksiru wielosokowego lub za Draconem pod wpływem Imperiusa (tylko to mi przychodzi do głowy... Chociaż jeszcze szantaż, ale to raczej mało prawdopodobne)
    No dobra, kończę z moimi teoriami i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej hej!
    Dawno mnie nie było... Ale nie zmienia to faktu, że to opowiadanie zdecydowanie przypadło mi do gustu ;)

    Dannie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. O kurde, o ja cię, ale się dzieje. xD
    Wyszło Ci świetnie. Ja zawsze wiedziałam, że ta Tania jest jakaś lewa. Nigdy jej nie ufałam i Malfoy też nie powinien.
    Końcówka mnie bardzo zaskoczyła. Może to jest Malfoy, a Hermiona zobaczy jak tamta dziewucha powala go zaklęciem? Ale chyba nie. Chyba ktoś (ALE KTO KURDE) chce porwać rownież Hermione. ;-;
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!

    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tania ... nawet imię mówi samo za siebie, oh te ponętne sekretareczki, szuje i tyle ....
    rozdział bardzo fajny taki trzymający w napięciu, a ta cała aura tajemniczości nad opowiadaniem jest aż frustrująca momentami, ale jaka fajna xD
    jak Riley przepuściła w drzwiach pierwszą Hermionę to już się bałam, że i ta rzuci w jej plecy jakimś zaklęciem i aż mi serce zamarło, ale nic takiego się nie wydarzyło
    Miona musi złapać Draco, nie wiem dlaczego, ale czuję taką potrzebę, żeby go złapała, bo coś przewiduję, że ona jest w stanie mu pomóc z tymi pogróżkami/poradami, które dostaje Malfoy
    do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj faktycznie coś tutaj nie gra. Ciekawe jak to rozwiniesz, bardzo mnie to ciekawi!
    Rozdział bardzo przyjemny, lekki i wywołujacy emocje..
    Podobało mi się, nawet bardzo :-)
    Pozdrawiam, Domi

    OdpowiedzUsuń
  8. Genialny rozdział! Wydaje mi się, że to nie był prawdziwy Draco :) Czekam na kolejny i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejku ten rozdział je genialny. Pozostawia w głowie takie uczucie ekscytacji, mam w głowie teraz parę ytań na które wiem że uzyskam odpowiedź w późnejszych rozdziałach np. Co Tiana zrobiła Draconowi? i Co do cholery jasnej Draco robi w tym zaułku?
    No nic, już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Pozdrawiam Writer_Paulina :>

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział, czekam na kolejny.
    Pozdrawiam,
    Tsuki <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobra, fajnie, ale ciekawość mnie porze zanim przeczytam kolejny rozdział. ta norka wyszła fenomenalna, ten poranek, Draco w ministerstwie, powrót Hermiony do pracy. Normalnie brak mi słów. Historia rozkręca się coraz bardziej :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzieje się dzieje.
    Ale z ciekawości zaraz umrę!
    Czekam na więcej i szybciej.
    Weny.
    Pozdrawiam,Lili.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ok, teraz znalazłam czas na dłuższy komentarz .
    Jezusie Święty i Niepojęty !! ONA SIĘ Z NIM PRZESPAŁA !!! I ten moment z Blaisem :) Fajnie, że dodajesz te liściki i w końcu wytłumaczyłaś o co w nich chodzi !!! I co ona robi idąc za nim ??? Napisz szybko ok ??
    L

    OdpowiedzUsuń
  14. Moje oczy postanowiły sie zmęczyć w momencie kiedy ta cała cholerna Tania wbiła różdżke w plecy Dracona. I uwierz mi, ze gdyby nie moja chęc do dalszego czytania z chęcią bym je wyrwała i wyrzuciła przez okno, by przejechał je nadjezdzajacy samochod. Ale wracajac do rozdzialu - świetny. Tylko co malfoy -i czy to na pewno malfoy- robi w tym zaluku...
    Pozdrawiam magicznie
    ~hope~

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem gdzie, więc zrobię to tutaj (i nie, nie chodzi mi o spam).
    Piszesz cudownie, dlatego nominuję Cię do The Versatile Blogger Award. Więcej u mnie: Fabryka Rumianku

    OdpowiedzUsuń
  16. Boski rozdział :D Też jestem ciekawa co ta Tania zrobiła Draco.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń