24 września 2014

Czas zemsty: Rozdział ósmy

Dla Tsuki i Katharsis Blake - 
za to, że przejrzały mnie niemal w 100%-ach.
Dla Faceless - jeżeli kiedykolwiek to przeczyta, 
będzie wiedziała dlaczego.

Wybaczcie, że musiałyście tak długo czekać.


***~~~***~~~***~~~***~~~***



VIII

Zemsta

Zemsta jest złudną obietnicą spokoju,
nadzieją zapomnienia,
pragnieniem wyrównania rachunków.
Mało kto wie, że jest też dobrą przyjaciółką
bezwzględności i szaleństwa.
M.D.


- Witaj Draconie Lucjuszu Malfoy'u. Wreszcie się spotykamy.
Zdziwienie, niedowierzanie, szok. Potrzebował dłuższej chwili aby się otrząsnąć. Co jest grane, na Salazara?!
Patrząc na obcą, a jednocześnie tak bardzo znajomą twarz czuł, jak w jego głowie na nowo rodzi się burza. W dodatku ten głos... niby nigdy wcześniej go nie słyszał, a jednak nie potrafił wyrzucić z umysłu tej dziwnie znajomej nuty.
Czy to jest jakiś koszmar? Tak. Tak, z pewnością to tylko zły sen. Nie ma przecież możliwości, żeby na świecie istniało dwóch Draconów Malfoy'ów... prawda? Na Merlina, on jest jednym i jedynym w swoim rodzaju!
A jednak patrząc na stojącą przed nim sylwetkę, nie potrafił wyzbyć się nieodpartego wrażenia, że obserwuje własne- może odrobinę zniekształcone- lustrzane odbicie. Ten sam wyraz twarzy, wzrost, kolor włosów... Oczy jedynie odcień ciemniejsze od jego własnych. Tylko nos zdawał się być zupełnie inny, jakby był jakimś podłym żartem, mającym oszpecić jego idealną twarz.
Skrzywił się na ten widok, czując rosnącą w nim, irracjonalną złość. Podświadomie zwinął dłonie w pięści.
- Taaa, umieram ze szczęścia..
Blondas posłał mu pełne pobłażania spojrzenie. Przekrzywił głowę i cmoknął z niesmakiem.
- Czyżbym usłyszał sarkazm? Nie ładnie. - Wyczarował sobie krzesło i rozsiadł się na nim ostentacyjnie. Miał znudzony wyraz twarzy, jednak jego oczy pałały niemal chorobliwą nienawiścią. W smukłych dłoniach trzymał różdżkę, którą bawił się leniwie.
- Może usiądziesz?
Draco spojrzał na niego spode łba, zupełnie nie dając się nabrać na tą udawaną uprzejmość. Nie trzeba było specjalnych umiejętności, żeby wyczuć wrogość unoszącą się w powietrzu. Stężenie nienawiści emanujące z sylwetki nieznajomego było tak duszące, że Harry stojący w celi obok, cofnął się dwa kroki w tył.
Malfoy zastanowił się nad różnymi opcjami, jednak na ten moment postanowił nie pyskować. W końcu musiał się dowiedzieć, o co chodzi temu wariatowi.
Usiadł na oferowanym mu, obwieśnym stołku z największą godnością na jaką było go stać.
Kątem oka zobaczył jak Potter robi kolejne dwa kroki w tył. Tchórzył czy czekał na odpowiedni moment? Później się nim zajmie.
- Czego chcesz? - Postanowił, że nie będzie bawił się w uprzejmości. Wcale, a wcale nie pasowało mu teraźniejsze ułożenie: on za kratkami na rozlatującym się stołku – jego niemalże wierna, a mimo to gorsza kopia na wolności, w dodatku na dostojnym krześle. I kto tu wygląda na głowę magicznego świata?!
- Widzę, że jesteś w gorącym eliksirze kąpany – uśmiechnął się fałszywym uśmiechem, nie spuszczając wzroku z magicznego patyka, który trzymał w dłoniach.- Cóż, to chyba rodzinne... - przestał na moment bawić się różdżką, która w tym samym momencie przykuła także uwagę Draco. Zajęło mu dokładnie sekundę, żeby rozpoznać w niej swoją własność. Poczuł jak jego ciśnienie momentalnie skacze do góry, a dłonie zaczynają go świerzbić z ukrywanej wściekłości.
- Skąd masz moją różdżkę?!
Mężczyzna uniósł jedną brew do góry, w identyczny sposób w jaki zawsze robił to Draco. Był tak niemożliwie do niego podobny, że Malfoy zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jakiegoś ukrytego brata bliźniaka... odrzucił jednak tę myśl, tak szybko jak ją powziął. Jego matka z pewnością nie pozwoliłaby oddać swojego dziecka.
Zerwał się z miejsca i podszedł do krat. Wystawił przez nie dłoń z naiwną nadzieją, że dostanie swoją własność z powrotem.
- Oddaj.
Mężczyzna spojrzał na niego pobłażliwie, zupełnie nie zwracając uwagi na wyciągniętą w jego stronę rękę. Po chwili w jego oczach błysnęła czysta złośliwość. Schował różdżkę do kieszeni i podszedł do krat, stając zaledwie kilka centymetrów od dłoni Malfoy'a.
Pochylił głowę, przymykając powieki.
Prowokacja wymalowana w jego oczach doprowadzała do szewskiej pasji.
- Raczej nie. - Odchylił się, znów spoglądając na różdżkę. Pogłaskał ją lekko, wiedząc doskonale, że zdenerwuje tym jej właściciela. Nie pomylił się. Minister wyglądał jakby miał dosłownie wyskoczyć ze skóry. - Ta różdżka to jedna z ważniejszych rzeczy w moim cudownym planie... - znów spojrzał mu w oczy, w których błysnęło coś na kształt obsesji. - Planie, który zakłada zniszczenie ciebie.
Draco poczuł jak przez jego ciało przechodzi lodowaty dreszcz. Chyba trzeba było wiać do tego Honolulu jak miał jeszcze ku temu okazję...
Był przerażony, to jasne, jednak mimo stanu w jakim się znajdował, nie potrafił odpuścić sobie głośnego prychnięcia. Wiedział jak bardzo irytuje to ludzi i nie mógł odmówić sobie tej małej przyjemności.
Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast oczekiwanego wybuchu złości, otrzymał wybuch... śmiechu. Czyli jednak trochę się różnią. Co on myśli! Z pewnością się różnią.
Założył ręce na piersi i spojrzał na niego wyzywający wzrokiem, niczym obrażona dziewczynka. Miał ochotę obrócić głowę i do tego najlepiej tupnąć nogą, jednak stwierdził, że to już będzie przegięcie. Ile w końcu ma lat?!
- O co ci w ogóle chodzi, koleś? - No tak, odzywka rzeczywiście na miarę mężczyzny przed czterdziestką...
Te kilka słów zadziałały jak płachta na byka. Dotychczas opanowaną twarz, wykrzywił nagły i niespodziewany grymas wściekłości. Facet złapał za krzesło na którym siedział i z całej siły rzucił nim o ścianę. W ułamku sekundy, niczym za dotknięciem różdżki, zmienił się z cierpliwego mężczyzny, w maszynę do zabijania.
Jednym susem doskoczył do krat, dając Draconowi zaledwie ułamek sekundy by cofnął się o krok. Harry schowany w cieniu, poruszył się niespokojnie.
- O co mi chodzi? O co. Mi. Chodzi?! - Sapał, plując się nieprzyjemnie. - Zniszczyłeś mi życie! - Uderzył w kraty, które zatrzeszczały złowrogo. Musiał mieć naprawdę dużo siły w rękach. Draco wzdrygnął się, starając wyjść z pierwszego szoku. Facet nie przestawał mówić, mrużąc oczy coraz bardziej. - Miałeś wszystko. Wszystko! Znane na cały świat nazwisko, góry galeonów, stanowisko. To wszystko powinno przypaść mi, rozumiesz? Mi! Ale nie martw się, odbiorę to co mi się należy. - Jego szare oczy pociemniały niczym chmury burzowe, kiedy przybliżył twarz do krat. Wbrew pozorom nie wyglądał jak człowiek szalony. Wyglądał... jak ktoś zniszczony przez życie, niedoceniony, a teraz łaknący zemsty. - Właśnie dziś odbiorę ci dosłownie wszystko... tak, jak kiedyś odebrałem ci Astorię.
Draco, który dotychczas sprawiał wrażenie znudzonego, gwałtownie podniósł głowę do góry. Na wzmiankę o swojej byłej żonie poczuł, jak wściekłość rozlewa się po jego żyłach, dodając niezwykłej siły. Nie marnował czasu na głupie przepychanki słowne. Rzucił się do krat, chcąc za wszelką cenę dopaść tego dupka. Złapać go, rozszarpać gołymi rękami. Udusić, zakopać, odkopać, zabić i wyrzucić przez okno.
Gdyby mógł, torturowałby go na milion sposobów. Już wcześniej działał mu na nerwy, jednak teraz, kiedy dowiedział się, że to on był tym kochankiem... Miał ochotę patrzeć na jego powolną śmierć. Zamiast tego został skazany na palącą bezsilność i bierne patrzenie, jak ten blondwłosy dupek zaśmiewa się wniebogłosy. Czuł jak jego duma i samozaparcie, powoli rozpadają się w drobny mak, ustępując rozdzierającemu uczuciu goryczy.
Jak mogła? W czym był gorszy od tego... tego... ciecia?!
Po pierwszej fali złości, chciał po prostu zwinąć się w kłębek i zniknąć. Tu i teraz. A przecież nie mógł pozwolić sobie na żadną słabość...
- Malfoy, daj spokój... - odezwał się Harry, zbierając się wreszcie na odwagę i wychodząc ze swojego cienia. W jego głosie słychać było bezgraniczne współczucie. Najwyraźniej każdy słyszał o skandalu jaki spotkał rodzinę Malfoy'ów...
- Och, zamknij się Potter! - warknął ich prześladowca z pogardą w głosie. Machnął od niechcenia różdżką, a Harry runął na ziemię jak długi.
- Zdurniałeś do reszty?! - wydarł się Malfoy, zbierając w sobie resztki sił i podchodząc do krat dzielących go od nieprzytomnego Wybrańca. Chciał mu pomóc, jednak zupełnie nie wiedział jak. No bo co mógł zrobić w takiej sytuacji? Bezsilność paliła niczym rozżarzony pręt, a nienawiść coraz bardziej ogarniała jego serce.
Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanawiać. Pełny atak ze strony jego gorszej kopii, jeszcze nie został przeprowadzony.
- Nie skończyłem. - Odwrócił się w jego stronę, wkładając w swoje spojrzenie całą nienawiść, która paliła go w gardle. Wrócił z powrotem na poprzednie miejsce, a jego stalowoszare oczy ciskały błyskawice.
- Naprawdę sądzisz, że chcę słuchać tego co masz mi do powiedzenia?
Na widok perfidnego uśmieszku, który wypłynął na wargi przeciwnika, miał ochotę rzucić w niego co najmniej crucio.
- Nic mnie to nie obchodzi, ale skoro już pytasz... - zmierzył go z góry na dół, nie szczędząc pogardy. - Sądzę, że tak. Myślę, że chcesz wiedzieć co się stało naprawdę. No i, jak już wiesz... - rozłożył ręce jakby w geście bezradności - nie masz innego wyjścia.
Podniósł krzesło i usiadł na nim z powrotem, patrząc na Dracona w oczekiwaniu. Kiedy nie ruszył się nawet o milimetr, westchnął przeciągle i znów machnął różdżką. Jego różdżką.
Złość znów zaczęła wypierać bezsilność kiedy ugięły się pod nim kolana i opadł wprost na rozklekotany stołek.
- Tak lepiej. - Z zaciśniętymi zębami obserwował jak tamten wyciąga przed siebie nogi i opiera się nonszalancko na krześle. Próbował się ruszyć, jednak nic z tego. - A więc, od czego by tu zacząć? Astoria, tak... piękna kobieta. A jaka figura! W łóżku potrafiła zdziałać cuda!
Draco szarpnął się mocniej, niemal łamiąc zęby od ściskania szczęki. Zaklęcie tego skubańca działało bez zarzutu- nie mógł nawet zwinąć dłoni w pięści! A zrobiłby to z miłą chęcią, w drugiej kolejności zapoznając ją z twarzą tego palanta.
Po raz kolejny jednak mógł jedynie biernie słuchać jak ten wariat bawi się jego kosztem i przyjmować kolejne razy na swoje obolałe serce.
- To dziecko … - Zesztywniał. Teraz już patrzył mu prosto w oczy, a jego puls gwałtownie przyspieszył. Ta kwestia męczyła go już od dłuższego czasu. Czyżby wreszcie dowiedział się prawdy..? - Masz świadomość, że równie dobrze mogło być moje? - Blondas przerwał na moment, a Malfoy za wszelką cenę starał się ukryć ból, który malował się w jego oczach. - Ona jako jedyna wolała mnie, mnie, nie ciebie... no, przynajmniej do czasu. - Prychnął, a jego twarz, tak podobną do twarzy Draco, wykrzywił grymas złości. - Pamiętasz ten wieczór, kiedy nie wróciła do domu? - Nie mógł skinąć głową, lecz był prawie pewny, że z jego oczu da się w tej chwili odczytać całą prawdę. Przegrał walkę sam ze sobą, nie potrafił już się kryć. Jego umysł zalały wspomnienia, tak piękne i jednocześnie bolesne, że po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Nie potrafił jej powstrzymać. Jego prześladowca, jednak albo tego nie widział, albo zignorował, bo spokojnie wstał z miejsca i kontynuował swój monolog.
- Wracała wtedy ode mnie... na stałe. - Teraz jego twarz wykrzywił grymas bólu. W innym przypadku z pewnością sprawiłoby to Malfoy'owi niemałą przyjemność jednak teraz... nie potrafił odczuwać nic więcej, poza echem pękającego serca. - Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży postanowiła, że mnie zostawi. - Widział jak zaciska zęby, wkładając w ostatnie słowa całą swoją nienawiść. - Że wróci do ciebie...
Grymas nienawiści zniknął tak szybko jak się pojawił, wprawiając Dracona w niemałe osłupienie. Z lekko rozchylonymi ustami obserwował, jak mężczyzna wraca do krzesła, a na jego twarz wypływa straszny uśmieszek.
- Jak się domyślasz, nie pozwoliłem jej na to. Nie mogła do ciebie wrócić, nie mogła dać ci tego szczęścia, które powinno być przeznaczone dla mnie! Ona powinna być przeznaczona dla mnie!
Jego dostojne krzesło po raz kolejny poszybowało na ścianę, tym razem rozpadając się na drobne kawałki.
Zwiesił głowę i ściszył głos do minimum.
- Zabiłem ją. Zabiłem kobietę, którą kochałem. Zabiłem, aby nie wróciła do ciebie! - spojrzał na Dracona z tak wielką nienawiścią, że wcisnęło go w krzesło jeszcze bardziej. A jednak był szalony... Szarpnął się z całej siły, czując jak jego własna furia zwalcza powoli zaklęcie. Tymczasem historia toczyła dalej...
- Odebrałeś mi wszystko, nawet ją. Ale teraz to się zmieni – jego nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Teraz znów się uśmiechał, uśmieszkiem złym i strasznym. - Początkowo planowałem odebrać ci jedynie dobre imię i stanowisko... jednak sam mi ją podsunąłeś. Tak, Granger. Mogę usunąć ją pod dobrym pretekstem działania przeciwko Czarnemu Panu, a tymczasem, zemszczę się na tobie...
Tego już było za wiele. Draco poczuł jak w jego żyłach eksploduje autentyczna wściekłość, a więzy zaklęcia puszczają na dobre. Ze zwierzęcym rykiem rzucił się do krat, szarpiąc nimi z całej siły.
- Odwal się od Granger, porąbańcu!
Nie pozwoli jej skrzywdzić! Ten pojeb odebrał mu Astorię... nie pozwoli by zabrał także Granger! Nie teraz kiedy... kiedy co?
Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że zależy mu na tej kobiecie. Że po raz pierwszy od kiedy zginęła Astoria, znalazł kogoś z kim mógłby się związać. Kogoś, kto dałby mu szczęście. Miał ochotę wyć z wściekłości. Szarpnął jeszcze raz, wkładając w to całą siłę jaką w sobie posiadał. Wszystko na nic.
W odpowiedzi usłyszał jedynie głośny śmiech.
Opadł bez sił na ziemię, bardziej intuicyjnie niż realnie wiedząc, że jego przyszły kat powoli się oddala.
- Kim ty właściwie jesteś?
Nie miał siły na nic więcej. Nie miał także pojęcia czy tamten w ogóle dosłyszał. Po kilku sekundach usłyszał odpowiedź:
- Jeszcze pytasz? Jestem Joshua Lucjusz Carter, twój przyrodni brat.
Ostatnie słowa trafiła w niego niczym obuch. Zwiesił w głowę w poczuciu własnej bezsilności.

*~*~*

Wbiegła do namiotu dosłownie sekundę przed przyjazdem dzieci. Zdążyła jedynie poprawić kitel i posłać nieco nerwowy uśmiech w stronę Riley, kiedy kotara zakrywająca wejście uniosła się na nowo. Przymknęła powieki, starając się choć w najmniejszym stopniu przygotować na nadchodzący widok, jednak jej myśli szalały całkowicie innymi torami.
Nie potrafiła wyrzucić z głowy treści tych anonimowych wiadomości. Nie umiała także wyzbyć się poczucia, że coś tu jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku. Bała się, że Draco... cóż, że mogło mu się coś stać. To jeszcze nie znaczyło, że nie wiadomo jak jej na nim zależy, prawda?
Ale nie o tym powinna myśleć w tej chwili. Powinna się przygotować na tę tragedię, która właśnie się rozpoczęła. A raczej trwała w najlepsze już od jakiegoś czasu.
Z przerażeniem w oczach patrzyła na młode, zaledwie jedenasto-, maksymalnie trzynastoletnie istoty wnoszone do namiotu. Patrząc na jątrzące się rany i członki powykrzywiane pod różnymi kątami, zdała sobie sprawę, że nie ważne jak wiele razy będzie miała do czynienia z rannymi dziećmi – na ten widok oraz doświadczenie po prostu nie sposób się przygotować. Za każdym razem bolało tak samo, a może i nawet o wiele bardziej. Każde jedno ranne dziecko odrywało malutki kawałek jej zharatanego serca.
Nie marnując ani chwili, podeszła do pierwszego z brzegu łóżka, na którym już został ułożony ranny w nogę chłopiec. Był przytomny, jednak bardzo oszołomiony. Z wyrazu jego twarzy zdała sobie sprawę, że dziecko nie do końca nadąża z tym co się wokół niego dzieje.
Krótkim ruchem różdżki przywołała potrzebne jej przybory i rozłożyła na szafce tuż obok łóżka.
Namoczyła czystą szmatkę w wyciągu ze szczuroszczeta i obróciła się w stronę chłopca, który obserwował ją nieprzytomnym wzrokiem, w którym powoli rodziła się ciekawość.
- Witaj, jak masz na imię? - zagadnęła łagodnym głosem, starając się jednocześnie ocenić szkody wyrządzone jego nastoletniemu ciału. Poza mocno poranioną nogą, którą zobaczyła już z odległości, znalazła także sporych rozmiarów poparzenie w okolicy biodra i jakby ciętą ranę, częściowo zakrytą przez poszarpaną koszulkę.
Kiedy podniosła wzrok z powrotem na jego twarz, zobaczyła na niej bezgraniczne przerażenie. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że chłopiec nie odpowiedział na jej pytanie ani słowem.
Przyjrzała się jego twarzy, przywołując na usta łagodny uśmiech. Nie był śliczny, nie był też brzydki. Był całkowicie zwyczajny, obdarzony urodą, która raczej nie zwraca uwagi na ulicy. Mysie włosy, oczy bez określonej barwy, lekko zadarty nosek i wąskie usta, które teraz wykrzywił jakby cień uśmiechu.
- Nie bój się – odezwała się znów, wyczuwając w tym geście szansę na choćby znikome zaufanie. - Opatrzę ci teraz rany specjalnym urządzeniem. Nie martw się, nie będzie bolało. - dodała szybko, widząc na nowo rodzące się w jego oczach przerażenie.
Chłopczyk zacisnął zęby, ale skinął głową.
Widząc jego gest, odetchnęła z ulgą i złapała za różdżkę. Starając się nie patrzeć na jego ciasno zaciśnięte powieki, zaczęła powoli zasklepiać głęboką ranę na nodze. Tak bardzo skupiła się na swoim zadaniu, że nawet nie zauważyła, że już po chwili pacjent przyglądał się jej poczynaniom z niemym zaciekawieniem.
- Naprawdę nie boli – powiedział, jakby to było największe odkrycie jakiego dokonał. Spojrzała na niego, a na widok radosnego błysku w jego oczach, uśmiechnęła się pogodnie. Dzieci były tak niewinne i tak pełne zaufania, że nie do końca zdawały sobie sprawę z tego co ich spotkało. To bolesne wydarzenie nie dało rady zabić w nich chęci do życia. No, a przynajmniej nie w tym chłopcu.
- Mówiłam ci.
Uśmiechnął się pewniej, bez oporów pozwalając by zajęła się jego poparzeniem. Było ogromne. Z trudem powstrzymała grymas, który cisnął się na jej twarz. Rana powoli zaczynała się jątrzyć. To dziecko było naprawdę silne.
- Mam na imię Christopher – odezwał się po kilku minutach, obserwując każdy jej ruch.
Uśmiechnęła się do niego, nie odrywając wzroku od biegu różdżki.
- Witaj Christopherze. Ja mam na imię Hermiona.
- Hermiona? - Skinęła głową. - Dziwne imię. Nie znam nikogo, kto by się tak nazywał.
Kobieta spojrzała na niego uważnie, starając się nie roześmiać. Uwielbiała tę szczerość, cechującą najmłodszych.
- Widzisz, przynajmniej jestem jedyna w swoim rodzaju. - Puściła mu oczko.
Chris zamyślił się na moment, jednak po chwili wzruszył jedynie ramionami.
Zobaczyła jak nieco się krzywi, gdy dotarła do najgorszej części poparzenia, więc postanowiła pociągnąć go trochę za język.
- Jak mają na imię twoi rodzice?
Cisza. Nie wiedziała czy nie odzywa się dlatego, że tak bardzo go boli czy też z innego powodu. Kiedy spojrzała przelotnie na jego twarz zauważyła, że nie patrzy w jej stronę, a jego usta są zaciśnięte w wąską kreskę. Postanowiła nie naciskać.
Bez słowa kontynuowała swoją pracę, powoli doprowadzając jego młode ciało do porządku.
Kiedy skończyła, obmyła zasklepione rany wyciągiem ze szczuroszczeta i dopiero spojrzała w stronę swojego pacjenta z uśmiechem na ustach. Zobaczyła, że obserwuje ją z dziwnym wyrazem twarzy.
- Już po wszystkim, nic ci nie...
- Moi rodzice nie żyją. - Wypalił Chris, tym razem patrząc jej prosto w oczy. Tak młody, a już pełen odwagi.
Hermiona poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy.
- Słucham?
- Moi rodzice nie żyją – powtórzył, wzruszając przy tym ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzeczy na świecie. - Nawet ich nie poznałem. Od zawsze mieszkam w sierocińcu.
Nie wiedziała co ma powiedzieć. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu dosłownie ją zatkało. W jednym momencie poczuła ogromny żal, a także czułość do tego na pozór nijakiego chłopca. Jej serce zadrgało w matczynym odruchu.
Pogłaskała go po głowie, uśmiechając się delikatnie. Postanowiła, że kiedy skończy z resztą, jeszcze do niego wróci.
Rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnego potrzebującego i ze zdumieniem zauważyła, że niemal przy każdym łóżku znajduje się wykwalifikowany uzdrowiciel, w białym kitlu. Między zajętymi łóżkami przechadzali się niektórzy urzędnicy, doglądając pracy i rozmawiając przyciszonymi głosami.
Jeszcze nigdy, przez cały okres swojej pracy nie widziała, by wszyscy magomedycy zebrali się w jednym namiocie. Nie zdarzyło się także aby towarzyszyli im urzędnicy.
Zmarszczyła czoło. Coś jej tu nie pasowało, tylko co?
Przyjrzała się dokładnie szatom przechodzących obok niej ludzi, jednak na żadnej nie zauważyła emblematu Departamentu Bezpieczeństwa. Gdzie są Aurorzy?
Poczuła jak niepokój zaczyna zakleszczać się na jej sercu ciasną pętlą.
Odeszła od łóżka Chrostophera, kierując się do wyjścia z namiotu. Zobaczyła, że strzeże go dwoje ludzi. Jedynie dwoje Aurorów na taką masę ludzi i to przecież nie byle jakich! Nie licząc dzieci z mugolskich sierocińców, resztę stanowili naprawdę świetni magomedycy, a także wysocy rangą urzędnicy. Jakim sposobem mają tak znikomą ochronę...?
Rozejrzała się po namiocie, po tych wszystkich ludziach zgromadzonych w jednym miejscu i nagle zrozumiała.
To nie był zbieg okoliczności. Wszystkie wydarzenia zostały bardzo dokładnie ukartowane. Przecież dziś jest 1 września!
Doskonale pamiętała sprzeczkę z Malfoy'em na temat odciągnięcia Aurorów ze szpitali polowych do pilnowania Expressu Londyn – Hogwart.
Zostawimy po dwóch na każdy szpital, pasuje?
I dwóch jest. Ale wszyscy magomedycy zebrali się właśnie tutaj, w największym namiocie, gdzie więc jest reszta Aurorów?
Przestań pieprzyć. Nie wierzę, że nikt nie pojedzie w tym roku do Hogwartu.
- No dobra, ale w takim razie co? Działamy zgodnie z jego planem? (…)
- Nie – powiedział pierwszy głos, a ona poczuła zimny dreszcz. - Wszyscy spodziewają się ataku na pociąg, dlatego właśnie musimy...
Musimy co? Wtedy niedosłyszała, jednak teraz obserwując tych wszystkich ludzi wiedziała. W końcu zrozumiała tę tajemniczą wymianę zdań sprzed kilku dni.
Nie bez powodu ci wszyscy ludzie zostali zebrani w jednym miejscu. Nie bez powodu też wejścia strzegło tylko dwóch Aurorów. Oni wszyscy byli ofiarami. Nic nieświadomymi ludźmi czekającymi na atak...
W momencie gdy ta myśl przejęła jej umysł, na zewnątrz rozległ się głośny wybuch.
Wszyscy ludzie zgromadzeni w namiocie skulili się na krótki moment, patrząc na siebie ze zdziwieniem i niedowierzaniem.
Hermiona złapała za swoją różdżkę i zaczęła rzucać wszystkie możliwe zaklęcia ochronne jakie przyszły jej do głowy. Byle tylko ochronić dzieci- te najmłodsze istoty, które były najbardziej bezbronne.
Już po chwili kilka osób poszło w jej ślady, a reszta z przerażeniem obserwowała, jak do środka zaczyna się wlewać fala ludzi w czarnych szatach...
Wystarczył ułamek sekundy aby w namiocie zapanował chaos. Zaklęcia zaczęły lecieć z każdej strony, dotykając tych najmniej na to przygotowanych. Hermiona krzyknęła głośno, kiedy jakieś zaklęcie śmignęło tuż obok niej, mijając zaledwie o cal.
Wciąż biegała w kółko mając w głowie jedynie dobro dzieci.
Obijała się o ludzi, pragnąc ochronić jak najwięcej tych bezbronnych istnień.
Gnała przed siebie i dopiero jeden okrzyk kazał jej stanąć w miejscu.
- Patrzcie, to Minister!
Obróciła się gwałtownie, a coraz więcej ludzi zaczęło pokrzykiwać:
- To Dracon Malfoy!
- Jesteśmy uratowani!
Walka na krótki moment ustała, kiedy za postacią wysokiego blondyna do namiotu weszło więcej osób. Na twarzach magomedyków i niektórych urzędników wykwitły uśmiechy ulgi. Wszyscy byli przekonani, że to już koniec. Że Aurorzy przybyli im na pomoc... i tylko Hermiona wiedziała, że to nieprawda. Tylko ona poznała, że stojący przed nią mężczyzna nie jest Malfoy'em. Kiedy ich spojrzenia się zetknęły, poczuła na plecach złowrogi dreszcz.
- Uciekajcie!
Rzuciła się na bok, w ostatniej chwili unikając czerwonego promienia. Walka rozpoczęła się na nowo, tym razem gorsza, bardziej krwawa.
Z przerażeniem oglądała jak ciała jej kolegów po fachu padają bez życia na ziemię. Jak dzieci, które nie wytrzymały presji, giną w drodze do kotary – jedynej drogi ucieczki z tego piekła.
Hermiona walczyła zawzięcie, rzucając zaklęciami w każdego wroga w zasięgu wzroku. Po swojej prawej stronie dostrzegła Riley, która posłała jej przerażone spojrzenie. Przynajmniej żyła.
Ruchem głowy pokazała jej, żeby zaczęły przemieszczać się w stronę wyjścia. Nie wiedziała ile osób jeszcze żyło, jednak chciała wyciągnąć stąd oprawców. Miała w planie wywabić ich na zewnątrz.
Ktoś krzyknął, ktoś inny rzucił zaklęciem, które odbijając się rykoszetem, podpaliło namiot. To jedno wydarzenie pokrzyżowało jej plan. Nie mogła uciec teraz, kiedy życie tej garstki dzieci, które wciąż żyły, było zagrożone.
Spojrzała na przyjaciółkę porozumiewawczym spojrzeniem i nie czekając na jej reakcję, wybiegła spoza szafki, która była jej jedyną ochroną przed latającymi zaklęciami.
Pognała w stronę coraz bardziej zajmującej się strony namiotu, już od połowy starając się gasić pożar. Kątem oka zobaczyła Christophera, który wciąż siedział na swoim łóżku, jakby z pełną świadomością, że tam jest bezpieczny. Czy wiedział, że chroni go magia Hermiony? Nie, to niemożliwe. Był przecież mugolskiego pochodzenia.
Odwróciła się od niego, zajmując tym, co w tej chwili było najważniejsze- rozprzestrzeniającym się pożarem.
Za jej plecami garstka ostatnich urzędników, wciąż stawiała opór, jednak był on coraz słabszy. Czuła, że czas im się kończy, że za chwilę będzie po wszystkim... niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Nie wiedziała ile już minęło czasu od kiedy zaczęła gasić pożar. Była zdziwiona tym, że nikt się nią nie interesował. A choć było jej to na rękę, nie czuła się komfortowo.
Obok niej pojawiła się Riley, a później wszystko potoczyło się jednocześnie.
Usłyszała okrzyk ulgi, gdy do namiotu wreszcie zaczęli napływać prawdziwi Aurorzy, zobaczyła jak Riley pada tuż obok, dotknięta bliżej nieokreślonym zaklęciem, a mężczyzna wyglądający niemal jak Draco, idzie w jej stronę z wyrazem tryumfu wymalowanym na twarzy. Uniesienie różdżki, strach, przeraźliwy krzyk. Cisza i chwilowe zdezorientowanie.
- Nie ruszaj się, Granger. - Znajomy głos tuż przy uchu.
Ostatnim co zobaczyła, było bezwładne ciało Christophera leżące tuż przed nią i wciąż uniesiona różdżka blondasa. Później pochłonęła ją dusząca ciemność.

17 komentarzy:

  1. Genialny rozdział, chociaż trochę tragiczny... Jak mogłaś zaatakować szpital? Jestes okrutna ;__; Czekam jak sie akcja dalej potoczy i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! :)
    Czekam na ciąg dalszy ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. No i co? Jak? Nie mogę się doczekać dalszej części ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego się nie spodziewałam. Draco ma przyrodniego brata? Ale on jest naprawdę szalony. Biedna Asotria :( I teraz każdy myśli, że Minister Magii zdradził. Boję się o tych wszystkich w szpitalu, te wszystkie małe i bezbronne dzieci :( dlaczego? No i boję się o Hermionę :( Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału :)
    Życzę weny i pozdrawiam :)

    Maggie Z.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak mogłaś!
    No jak!
    Genialny rozdział, ale jestem tak naładowana,ze z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń.
    Weny.
    Pozdrawiam,Lili.

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz to na zawał zeszłam...

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialne !!! Jeej tak się cieszę, że nie tylko ja mam taką wyobraźnię :) Rozdział tragiczny, ale fajnie, mam nadzieję, że wyjdzie wszystko na prostą !!
    Pozdrawiam serdecznie,
    Tsuki <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Zaatakować szpital? Nie spodziewałabym się. Boskie.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!!
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.

    http://new-age-now.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Jej, to było ciężkie do przełkniecia. Trudne do zrozumienia. Co za bezduszna osoba krzywdzi bezbronne dzieci. Zawsze kiedy czytam o czymś takim robię się bardzo zła..
    Ale rozdział świetnie napisany.
    Końcówka zostawia nas w napięciu. Czekam na dalszą część, bo będzie pewnie ciekawie..
    Pozdrawiam,
    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem co napisać. W tym rozdziale tyle się działo, że sama nie wiem, do czego się odwołać. Joshua, ten koleś jest delikatnie mówiąc rąbnięty. Co on sobie w ogóle myśli i co tak dokładnie chce zrobić z Hermioną? Akcja z rozdziału na rozdział rozkręca się coraz bardziej i to mi się podoba. Uwielbiam jak dużo się dzieje, a u Ciebie na brak wrażeń nie można narzekać :)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Ło, Draco ma przyrodniego brata? o: Kurde, tego to się nie spodziewałam, więc na prawdę nieźle mnie zaskoczyłaś. Tylko pytanie... Skąd on się wziął. XD
    Baardzo zrobiło mi się szkoda Astorii, mimo tego, że zdradzała Draco, chciała zakończyć ten romans i wrócić do męża. Nie mogę uwierzyć, że ten Joshua (bo chyba tak miał na imię przyrodni brat Draco) mógł zrobić coś tak paskudnego. Jak bardzo trzeba nienawidzić, żeby posunąć się do takich czynów? To nie mieści mi się w głowie.
    Hm, końcówka bardzo mnie zaskoczyła, ale gdy przeczytałam, że ktoś tam zawołał, że przybył minister, wiedziałam już, iż to nie jest Draco, a Joshua. I po raz kolejny pokazuje jak bardzo jest... złym człowiekiem, przepełnionym żądzą zemsty. Innej definicji dla tego człowieka nie ma. Jak trzeba być nienormalnym, żeby chcieć jeszcze dobić poranione dzieci?
    W dodatku polubiłam Christophera, a kilka chwil później przeczytałam, że jego ciałko leżało już bezwładne na ziemi...
    Pięknie wszystko opisałaś, cały rozdział jest przepełniony cząstkami emocji i takiej akcji! Ach, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! Jestem bardzo ciekawa co w nim będzie. :)

    M.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepraszam kochana, że tak późno, ale jak czytałam za pierwszym razem to już same oczy mi się zamykały, a czas mam dopiero teraz :'(
    Rozdział naprawdę piękny. Warto było czekać na wyjawienie tej zagadki :D Tylko jestem ciekawa dlaczego rodzice Draco nie mówili mu o Joshua. Czyżby był czarnodziejem półkrwi?
    Biedna Hermiona... Na jej nieszczęście za późno się zorientowała w sytuacji. Nie miała jak ich wszystkich uratować...
    Przed notką mogłaś napisać '' Uwaga! Duża ilość emocji '' to widziałambym czego się spodziewać =>
    Maneo, robię ukłon w twoją stronę za kolejną, fenomenalną historię, która będzie czytana jeszcze nie raz ;)
    Krótko, ale cóż można napisać więcej w obliczu tego tekstu?
    Pozdrawiam, życzę weny, czasu i chęci ~ Luar Princesa ♥

    OdpowiedzUsuń
  13. I Hermiona znowu w centrum wydarzeń. Podoba mi się fakt, że tak fajnie coś ich do siebie przyciąga. Jakaś tajemnicza nić, która nie urywa się nawet, kiedy pojawiają się jakieś trudności. A przyrodni brat Malfoya z całą pewnością, będzie trudną postacią, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wiem, że wszystko okaże się w kolejnym rozdziale, ale po prostu chciałabym już wiedzieć co będzie dalej! Czekam więc na rozdział i życzę mnóstwa weny.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. No no jak dla mnie to najlepszy rozdział :D Kurcze Draco ma brata? ;/ Szkoda że Hermiona wcześniej się nie domyśliła prawdy :( Ale teraz to dopiero będzie się działo :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Cudowne opowiadanie, cudowne opisy, cudowne dialogi...... Jedno pytanie - kiedy nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  16. Całe opowiadanie jest po prostu rewelacyjne :3
    Wciągnęło mnie na dobre .
    Jest tutaj tyle emocji i akcji co lubie najbardziej :3
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń