Dla Tsuki i Katharsis Blake -
za to, że przejrzały mnie niemal w 100%-ach.
Dla Faceless - jeżeli kiedykolwiek to przeczyta,
będzie wiedziała dlaczego.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
VIII
Zemsta
Zemsta
jest złudną obietnicą spokoju,
nadzieją
zapomnienia,
pragnieniem
wyrównania rachunków.
Mało
kto wie, że jest też dobrą przyjaciółką
bezwzględności
i szaleństwa.
M.D.
- Witaj Draconie Lucjuszu Malfoy'u. Wreszcie się spotykamy.
Zdziwienie, niedowierzanie, szok. Potrzebował dłuższej chwili aby
się otrząsnąć. Co jest grane, na Salazara?!
Patrząc na obcą, a jednocześnie tak bardzo znajomą twarz czuł,
jak w jego głowie na nowo rodzi się burza. W dodatku ten głos...
niby nigdy wcześniej go nie słyszał, a jednak nie potrafił
wyrzucić z umysłu tej dziwnie znajomej nuty.
Czy to jest jakiś koszmar? Tak. Tak, z pewnością to tylko zły
sen. Nie ma przecież możliwości, żeby na świecie istniało
dwóch Draconów Malfoy'ów... prawda? Na Merlina, on jest jednym i
jedynym w swoim rodzaju!
A jednak patrząc na stojącą przed nim sylwetkę, nie potrafił
wyzbyć się nieodpartego wrażenia, że obserwuje własne- może
odrobinę zniekształcone- lustrzane odbicie. Ten sam wyraz twarzy,
wzrost, kolor włosów... Oczy jedynie odcień ciemniejsze od jego
własnych. Tylko nos zdawał się być zupełnie inny, jakby był
jakimś podłym żartem, mającym oszpecić jego idealną twarz.
Skrzywił się na ten widok, czując rosnącą w nim, irracjonalną
złość. Podświadomie zwinął dłonie w pięści.
- Taaa, umieram ze szczęścia..
Blondas posłał mu pełne pobłażania spojrzenie. Przekrzywił
głowę i cmoknął z niesmakiem.
- Czyżbym usłyszał sarkazm? Nie ładnie. - Wyczarował sobie
krzesło i rozsiadł się na nim ostentacyjnie. Miał znudzony wyraz
twarzy, jednak jego oczy pałały niemal chorobliwą nienawiścią.
W smukłych dłoniach trzymał różdżkę, którą bawił się
leniwie.
- Może usiądziesz?
Draco spojrzał na niego spode łba, zupełnie nie dając się
nabrać na tą udawaną uprzejmość. Nie trzeba było specjalnych
umiejętności, żeby wyczuć wrogość unoszącą się w powietrzu.
Stężenie nienawiści emanujące z sylwetki nieznajomego było tak
duszące, że Harry stojący w celi obok, cofnął się dwa kroki w
tył.
Malfoy zastanowił się nad różnymi opcjami, jednak na ten moment
postanowił nie pyskować. W końcu musiał się dowiedzieć, o co
chodzi temu wariatowi.
Usiadł na oferowanym mu, obwieśnym stołku z największą
godnością na jaką było go stać.
Kątem oka zobaczył jak Potter robi kolejne dwa kroki w tył.
Tchórzył czy czekał na odpowiedni moment? Później się nim
zajmie.
- Czego chcesz? - Postanowił, że nie będzie bawił się w
uprzejmości. Wcale, a wcale nie pasowało mu teraźniejsze
ułożenie: on za kratkami na rozlatującym się stołku – jego
niemalże wierna, a mimo to gorsza kopia na wolności, w dodatku na
dostojnym krześle. I kto tu wygląda na głowę magicznego świata?!
- Widzę, że jesteś w gorącym eliksirze kąpany – uśmiechnął
się fałszywym uśmiechem, nie spuszczając wzroku z magicznego
patyka, który trzymał w dłoniach.- Cóż, to chyba rodzinne... -
przestał na moment bawić się różdżką, która w tym samym
momencie przykuła także uwagę Draco. Zajęło mu dokładnie
sekundę, żeby rozpoznać w niej swoją własność. Poczuł jak
jego ciśnienie momentalnie skacze do góry, a dłonie zaczynają go
świerzbić z ukrywanej wściekłości.
- Skąd masz moją różdżkę?!
Mężczyzna uniósł jedną brew do góry, w identyczny sposób w
jaki zawsze robił to Draco. Był tak niemożliwie do niego podobny,
że Malfoy zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma
jakiegoś ukrytego brata bliźniaka... odrzucił jednak tę myśl,
tak szybko jak ją powziął. Jego matka z pewnością nie
pozwoliłaby oddać swojego dziecka.
Zerwał się z miejsca i podszedł do krat. Wystawił przez nie dłoń
z naiwną nadzieją, że dostanie swoją własność z powrotem.
- Oddaj.
Mężczyzna spojrzał na niego pobłażliwie, zupełnie nie
zwracając uwagi na wyciągniętą w jego stronę rękę. Po chwili
w jego oczach błysnęła czysta złośliwość. Schował różdżkę
do kieszeni i podszedł do krat, stając zaledwie kilka centymetrów
od dłoni Malfoy'a.
Pochylił głowę, przymykając powieki.
Prowokacja wymalowana w jego oczach doprowadzała do szewskiej
pasji.
- Raczej nie. - Odchylił się, znów spoglądając na różdżkę.
Pogłaskał ją lekko, wiedząc doskonale, że zdenerwuje tym jej
właściciela. Nie pomylił się. Minister wyglądał jakby miał
dosłownie wyskoczyć ze skóry. - Ta różdżka to jedna z
ważniejszych rzeczy w moim cudownym planie... - znów spojrzał mu
w oczy, w których błysnęło coś na kształt obsesji. - Planie,
który zakłada zniszczenie ciebie.
Draco poczuł jak przez jego ciało przechodzi lodowaty dreszcz.
Chyba trzeba było wiać do tego Honolulu jak miał jeszcze ku temu
okazję...
Był przerażony, to jasne, jednak mimo stanu w jakim się
znajdował, nie potrafił odpuścić sobie głośnego prychnięcia.
Wiedział jak bardzo irytuje to ludzi i nie mógł odmówić sobie
tej małej przyjemności.
Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast oczekiwanego wybuchu
złości, otrzymał wybuch... śmiechu. Czyli jednak trochę się
różnią. Co on myśli! Z pewnością się różnią.
Założył ręce na piersi i spojrzał na niego wyzywający
wzrokiem, niczym obrażona dziewczynka. Miał ochotę obrócić
głowę i do tego najlepiej tupnąć nogą, jednak stwierdził, że
to już będzie przegięcie. Ile w końcu ma lat?!
- O co ci w ogóle chodzi, koleś? - No tak, odzywka rzeczywiście na
miarę mężczyzny przed czterdziestką...
Te kilka słów zadziałały jak płachta na byka. Dotychczas
opanowaną twarz, wykrzywił nagły i niespodziewany grymas
wściekłości. Facet złapał za krzesło na którym siedział i z
całej siły rzucił nim o ścianę. W ułamku sekundy, niczym za
dotknięciem różdżki, zmienił się z cierpliwego mężczyzny, w
maszynę do zabijania.
Jednym susem doskoczył do krat, dając Draconowi zaledwie ułamek
sekundy by cofnął się o krok. Harry schowany w cieniu, poruszył
się niespokojnie.
- O co mi chodzi? O co. Mi. Chodzi?! - Sapał, plując się
nieprzyjemnie. - Zniszczyłeś mi życie! - Uderzył w kraty, które
zatrzeszczały złowrogo. Musiał mieć naprawdę dużo siły w
rękach. Draco wzdrygnął się, starając wyjść z pierwszego
szoku. Facet nie przestawał mówić, mrużąc oczy coraz bardziej.
- Miałeś wszystko. Wszystko! Znane na cały świat nazwisko, góry
galeonów, stanowisko. To wszystko powinno przypaść mi, rozumiesz?
Mi! Ale nie martw się, odbiorę to co mi się należy. - Jego szare
oczy pociemniały niczym chmury burzowe, kiedy przybliżył twarz do
krat. Wbrew pozorom nie wyglądał jak człowiek szalony.
Wyglądał... jak ktoś zniszczony przez życie, niedoceniony, a
teraz łaknący zemsty. - Właśnie dziś odbiorę ci dosłownie
wszystko... tak, jak kiedyś odebrałem ci Astorię.
Draco, który dotychczas sprawiał wrażenie znudzonego, gwałtownie
podniósł głowę do góry. Na wzmiankę o swojej byłej żonie
poczuł, jak wściekłość rozlewa się po jego żyłach, dodając
niezwykłej siły. Nie marnował czasu na głupie przepychanki
słowne. Rzucił się do krat, chcąc za wszelką cenę dopaść
tego dupka. Złapać go, rozszarpać gołymi rękami. Udusić,
zakopać, odkopać, zabić i wyrzucić przez okno.
Gdyby mógł, torturowałby go na milion sposobów. Już wcześniej
działał mu na nerwy, jednak teraz, kiedy dowiedział się, że to
on był tym kochankiem... Miał ochotę patrzeć na jego powolną
śmierć. Zamiast tego został skazany na palącą bezsilność i
bierne patrzenie, jak ten blondwłosy dupek zaśmiewa się
wniebogłosy. Czuł jak jego duma i samozaparcie, powoli rozpadają
się w drobny mak, ustępując rozdzierającemu uczuciu goryczy.
Jak mogła? W czym był gorszy od tego... tego... ciecia?!
Po pierwszej fali złości, chciał po prostu zwinąć się w kłębek
i zniknąć. Tu i teraz. A przecież nie mógł pozwolić sobie na
żadną słabość...
- Malfoy, daj spokój... - odezwał się Harry, zbierając się
wreszcie na odwagę i wychodząc ze swojego cienia. W jego głosie
słychać było bezgraniczne współczucie. Najwyraźniej każdy
słyszał o skandalu jaki spotkał rodzinę Malfoy'ów...
- Och, zamknij się Potter! - warknął ich prześladowca z pogardą w
głosie. Machnął od niechcenia różdżką, a Harry runął na
ziemię jak długi.
- Zdurniałeś do reszty?! - wydarł się Malfoy, zbierając w sobie
resztki sił i podchodząc do krat dzielących go od nieprzytomnego
Wybrańca. Chciał mu pomóc, jednak zupełnie nie wiedział jak. No
bo co mógł zrobić w takiej sytuacji? Bezsilność paliła niczym
rozżarzony pręt, a nienawiść coraz bardziej ogarniała jego
serce.
Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanawiać. Pełny atak ze
strony jego gorszej kopii, jeszcze nie został przeprowadzony.
- Nie skończyłem. - Odwrócił się w jego stronę, wkładając w
swoje spojrzenie całą nienawiść, która paliła go w gardle.
Wrócił z powrotem na poprzednie miejsce, a jego stalowoszare oczy
ciskały błyskawice.
- Naprawdę sądzisz, że chcę słuchać tego co masz mi do
powiedzenia?
Na widok perfidnego uśmieszku, który wypłynął na wargi
przeciwnika, miał ochotę rzucić w niego co najmniej crucio.
- Nic mnie to nie obchodzi, ale skoro już pytasz... - zmierzył go z
góry na dół, nie szczędząc pogardy. - Sądzę, że tak. Myślę,
że chcesz wiedzieć co się stało naprawdę. No i, jak już
wiesz... - rozłożył ręce jakby w geście bezradności - nie masz
innego wyjścia.
Podniósł krzesło i usiadł na nim z powrotem, patrząc na Dracona
w oczekiwaniu. Kiedy nie ruszył się nawet o milimetr, westchnął
przeciągle i znów machnął różdżką. Jego różdżką.
Złość znów zaczęła wypierać bezsilność kiedy ugięły się
pod nim kolana i opadł wprost na rozklekotany stołek.
- Tak lepiej. - Z zaciśniętymi zębami obserwował jak tamten
wyciąga przed siebie nogi i opiera się nonszalancko na krześle.
Próbował się ruszyć, jednak nic z tego. - A więc, od czego by
tu zacząć? Astoria, tak... piękna kobieta. A jaka figura! W łóżku
potrafiła zdziałać cuda!
Draco szarpnął się mocniej, niemal łamiąc zęby od ściskania
szczęki. Zaklęcie tego skubańca działało bez zarzutu- nie mógł
nawet zwinąć dłoni w pięści! A zrobiłby to z miłą chęcią,
w drugiej kolejności zapoznając ją z twarzą tego palanta.
Po raz kolejny jednak mógł jedynie biernie słuchać jak ten
wariat bawi się jego kosztem i przyjmować kolejne razy na swoje
obolałe serce.
- To dziecko … - Zesztywniał. Teraz już patrzył mu prosto w oczy,
a jego puls gwałtownie przyspieszył. Ta kwestia męczyła go już
od dłuższego czasu. Czyżby wreszcie dowiedział się prawdy..? -
Masz świadomość, że równie dobrze mogło być moje? - Blondas
przerwał na moment, a Malfoy za wszelką cenę starał się ukryć
ból, który malował się w jego oczach. - Ona jako jedyna wolała
mnie, mnie, nie ciebie... no, przynajmniej do czasu. -
Prychnął, a jego twarz, tak podobną do twarzy Draco, wykrzywił
grymas złości. - Pamiętasz ten wieczór, kiedy nie wróciła do
domu? - Nie mógł skinąć głową, lecz był prawie pewny, że z
jego oczu da się w tej chwili odczytać całą prawdę. Przegrał
walkę sam ze sobą, nie potrafił już się kryć. Jego umysł
zalały wspomnienia, tak piękne i jednocześnie bolesne, że po
policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Nie potrafił jej
powstrzymać. Jego prześladowca, jednak albo tego nie widział,
albo zignorował, bo spokojnie wstał z miejsca i kontynuował swój
monolog.
- Wracała wtedy ode mnie... na stałe. - Teraz jego twarz wykrzywił
grymas bólu. W innym przypadku z pewnością sprawiłoby to
Malfoy'owi niemałą przyjemność jednak teraz... nie potrafił
odczuwać nic więcej, poza echem pękającego serca. - Kiedy
dowiedziała się, że jest w ciąży postanowiła, że mnie
zostawi. - Widział jak zaciska zęby, wkładając w ostatnie słowa
całą swoją nienawiść. - Że wróci do ciebie...
Grymas nienawiści zniknął tak szybko jak się pojawił,
wprawiając Dracona w niemałe osłupienie. Z lekko rozchylonymi
ustami obserwował, jak mężczyzna wraca do krzesła, a na jego
twarz wypływa straszny uśmieszek.
- Jak się domyślasz, nie pozwoliłem jej na to. Nie mogła do ciebie
wrócić, nie mogła dać ci tego szczęścia, które powinno być
przeznaczone dla mnie! Ona powinna być przeznaczona dla
mnie!
Jego dostojne krzesło po raz kolejny poszybowało na ścianę, tym
razem rozpadając się na drobne kawałki.
Zwiesił głowę i ściszył głos do minimum.
- Zabiłem ją. Zabiłem kobietę, którą kochałem. Zabiłem, aby
nie wróciła do ciebie! - spojrzał na Dracona z tak wielką
nienawiścią, że wcisnęło go w krzesło jeszcze bardziej. A
jednak był szalony... Szarpnął się z całej siły, czując jak
jego własna furia zwalcza powoli zaklęcie. Tymczasem historia
toczyła dalej...
- Odebrałeś mi wszystko, nawet ją. Ale teraz to się zmieni –
jego nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Teraz znów się
uśmiechał, uśmieszkiem złym i strasznym. - Początkowo
planowałem odebrać ci jedynie dobre imię i stanowisko... jednak
sam mi ją podsunąłeś. Tak, Granger. Mogę usunąć ją pod
dobrym pretekstem działania przeciwko Czarnemu Panu, a tymczasem,
zemszczę się na tobie...
Tego już było za wiele. Draco poczuł jak w jego żyłach
eksploduje autentyczna wściekłość, a więzy zaklęcia puszczają
na dobre. Ze zwierzęcym rykiem rzucił się do krat, szarpiąc nimi
z całej siły.
- Odwal się od Granger, porąbańcu!
Nie pozwoli jej skrzywdzić! Ten pojeb odebrał mu Astorię... nie
pozwoli by zabrał także Granger! Nie teraz kiedy... kiedy co?
Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że zależy mu na tej kobiecie.
Że po raz pierwszy od kiedy zginęła Astoria, znalazł kogoś z
kim mógłby się związać. Kogoś, kto dałby mu szczęście. Miał
ochotę wyć z wściekłości. Szarpnął jeszcze raz, wkładając w
to całą siłę jaką w sobie posiadał. Wszystko na nic.
W odpowiedzi usłyszał jedynie głośny śmiech.
Opadł bez sił na ziemię, bardziej intuicyjnie niż realnie
wiedząc, że jego przyszły kat powoli się oddala.
- Kim ty właściwie jesteś?
Nie miał siły na nic więcej. Nie miał także pojęcia czy
tamten w ogóle dosłyszał. Po kilku sekundach usłyszał
odpowiedź:
- Jeszcze pytasz? Jestem Joshua Lucjusz Carter, twój przyrodni brat.
Ostatnie słowa trafiła w niego niczym obuch. Zwiesił w głowę w
poczuciu własnej bezsilności.
*~*~*
Wbiegła do namiotu dosłownie sekundę przed przyjazdem dzieci.
Zdążyła jedynie poprawić kitel i posłać nieco nerwowy uśmiech
w stronę Riley, kiedy kotara zakrywająca wejście uniosła się na
nowo. Przymknęła powieki, starając się choć w najmniejszym
stopniu przygotować na nadchodzący widok, jednak jej myśli szalały
całkowicie innymi torami.
Nie potrafiła wyrzucić z głowy treści tych anonimowych
wiadomości. Nie umiała także wyzbyć się poczucia, że coś tu
jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku. Bała się, że Draco...
cóż, że mogło mu się coś stać. To jeszcze nie znaczyło, że
nie wiadomo jak jej na nim zależy, prawda?
Ale nie o tym powinna myśleć w tej chwili. Powinna się przygotować
na tę tragedię, która właśnie się rozpoczęła. A raczej trwała
w najlepsze już od jakiegoś czasu.
Z przerażeniem w oczach patrzyła na młode, zaledwie jedenasto-,
maksymalnie trzynastoletnie istoty wnoszone do namiotu. Patrząc na
jątrzące się rany i członki powykrzywiane pod różnymi kątami,
zdała sobie sprawę, że nie ważne jak wiele razy będzie miała do
czynienia z rannymi dziećmi – na ten widok oraz doświadczenie po
prostu nie sposób się przygotować. Za każdym razem bolało tak
samo, a może i nawet o wiele bardziej. Każde jedno ranne dziecko
odrywało malutki kawałek jej zharatanego serca.
Nie marnując ani chwili, podeszła do pierwszego z brzegu łóżka,
na którym już został ułożony ranny w nogę chłopiec. Był
przytomny, jednak bardzo oszołomiony. Z wyrazu jego twarzy zdała
sobie sprawę, że dziecko nie do końca nadąża z tym co się wokół
niego dzieje.
Krótkim ruchem różdżki przywołała potrzebne jej przybory i
rozłożyła na szafce tuż obok łóżka.
Namoczyła czystą szmatkę w wyciągu ze szczuroszczeta i obróciła
się w stronę chłopca, który obserwował ją nieprzytomnym
wzrokiem, w którym powoli rodziła się ciekawość.
- Witaj, jak masz na imię? - zagadnęła łagodnym głosem, starając
się jednocześnie ocenić szkody wyrządzone jego nastoletniemu
ciału. Poza mocno poranioną nogą, którą zobaczyła już z
odległości, znalazła także sporych rozmiarów poparzenie w
okolicy biodra i jakby ciętą ranę, częściowo zakrytą przez
poszarpaną koszulkę.
Kiedy podniosła wzrok z powrotem na jego twarz, zobaczyła na niej
bezgraniczne przerażenie. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że
chłopiec nie odpowiedział na jej pytanie ani słowem.
Przyjrzała się jego twarzy, przywołując na usta łagodny
uśmiech. Nie był śliczny, nie był też brzydki. Był całkowicie
zwyczajny, obdarzony urodą, która raczej nie zwraca uwagi na
ulicy. Mysie włosy, oczy bez określonej barwy, lekko zadarty nosek
i wąskie usta, które teraz wykrzywił jakby cień uśmiechu.
- Nie bój się – odezwała się znów, wyczuwając w tym geście
szansę na choćby znikome zaufanie. - Opatrzę ci teraz rany
specjalnym urządzeniem. Nie martw się, nie będzie bolało. -
dodała szybko, widząc na nowo rodzące się w jego oczach
przerażenie.
Chłopczyk zacisnął zęby, ale skinął głową.
Widząc jego gest, odetchnęła z ulgą i złapała za różdżkę.
Starając się nie patrzeć na jego ciasno zaciśnięte powieki,
zaczęła powoli zasklepiać głęboką ranę na nodze. Tak bardzo
skupiła się na swoim zadaniu, że nawet nie zauważyła, że już
po chwili pacjent przyglądał się jej poczynaniom z niemym
zaciekawieniem.
- Naprawdę nie boli – powiedział, jakby to było największe
odkrycie jakiego dokonał. Spojrzała na niego, a na widok radosnego
błysku w jego oczach, uśmiechnęła się pogodnie. Dzieci były
tak niewinne i tak pełne zaufania, że nie do końca zdawały sobie
sprawę z tego co ich spotkało. To bolesne wydarzenie nie dało
rady zabić w nich chęci do życia. No, a przynajmniej nie w tym
chłopcu.
- Mówiłam ci.
Uśmiechnął się pewniej, bez oporów pozwalając by zajęła się
jego poparzeniem. Było ogromne. Z trudem powstrzymała grymas,
który cisnął się na jej twarz. Rana powoli zaczynała się
jątrzyć. To dziecko było naprawdę silne.
- Mam na imię Christopher – odezwał się po kilku minutach,
obserwując każdy jej ruch.
Uśmiechnęła się do niego, nie odrywając wzroku od biegu
różdżki.
- Witaj Christopherze. Ja mam na imię Hermiona.
- Hermiona? - Skinęła głową. - Dziwne imię. Nie znam nikogo, kto
by się tak nazywał.
Kobieta spojrzała na niego uważnie, starając się nie roześmiać.
Uwielbiała tę szczerość, cechującą najmłodszych.
- Widzisz, przynajmniej jestem jedyna w swoim rodzaju. - Puściła mu
oczko.
Chris zamyślił się na moment, jednak po chwili wzruszył jedynie
ramionami.
Zobaczyła jak nieco się krzywi, gdy dotarła do najgorszej części
poparzenia, więc postanowiła pociągnąć go trochę za język.
- Jak mają na imię twoi rodzice?
Cisza. Nie wiedziała czy nie odzywa się dlatego, że tak bardzo go
boli czy też z innego powodu. Kiedy spojrzała przelotnie na jego
twarz zauważyła, że nie patrzy w jej stronę, a jego usta są
zaciśnięte w wąską kreskę. Postanowiła nie naciskać.
Bez słowa kontynuowała swoją pracę, powoli doprowadzając jego
młode ciało do porządku.
Kiedy skończyła, obmyła zasklepione rany wyciągiem ze
szczuroszczeta i dopiero spojrzała w stronę swojego pacjenta z
uśmiechem na ustach. Zobaczyła, że obserwuje ją z dziwnym
wyrazem twarzy.
- Już po wszystkim, nic ci nie...
- Moi rodzice nie żyją. - Wypalił Chris, tym razem patrząc jej
prosto w oczy. Tak młody, a już pełen odwagi.
Hermiona poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy.
- Słucham?
- Moi rodzice nie żyją – powtórzył, wzruszając przy tym
ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzeczy na świecie. -
Nawet ich nie poznałem. Od zawsze mieszkam w sierocińcu.
Nie wiedziała co ma powiedzieć. Po raz pierwszy od bardzo długiego
czasu dosłownie ją zatkało. W jednym momencie poczuła ogromny
żal, a także czułość do tego na pozór nijakiego chłopca. Jej
serce zadrgało w matczynym odruchu.
Pogłaskała go po głowie, uśmiechając się delikatnie.
Postanowiła, że kiedy skończy z resztą, jeszcze do niego wróci.
Rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnego potrzebującego i ze
zdumieniem zauważyła, że niemal przy każdym łóżku znajduje
się wykwalifikowany uzdrowiciel, w białym kitlu. Między zajętymi
łóżkami przechadzali się niektórzy urzędnicy, doglądając
pracy i rozmawiając przyciszonymi głosami.
Jeszcze nigdy, przez cały okres swojej pracy nie widziała, by
wszyscy magomedycy zebrali się w jednym namiocie. Nie zdarzyło się
także aby towarzyszyli im urzędnicy.
Zmarszczyła czoło. Coś jej tu nie pasowało, tylko co?
Przyjrzała się dokładnie szatom przechodzących obok niej ludzi,
jednak na żadnej nie zauważyła emblematu Departamentu
Bezpieczeństwa. Gdzie są Aurorzy?
Poczuła jak niepokój zaczyna zakleszczać się na jej sercu ciasną
pętlą.
Odeszła od łóżka Chrostophera, kierując się do wyjścia z
namiotu. Zobaczyła, że strzeże go dwoje ludzi. Jedynie dwoje
Aurorów na taką masę ludzi i to przecież nie byle jakich! Nie
licząc dzieci z mugolskich sierocińców, resztę stanowili
naprawdę świetni magomedycy, a także wysocy rangą urzędnicy.
Jakim sposobem mają tak znikomą ochronę...?
Rozejrzała się po namiocie, po tych wszystkich ludziach
zgromadzonych w jednym miejscu i nagle zrozumiała.
To nie był zbieg okoliczności. Wszystkie wydarzenia zostały
bardzo dokładnie ukartowane. Przecież dziś jest 1 września!
Doskonale pamiętała sprzeczkę z Malfoy'em na temat odciągnięcia
Aurorów ze szpitali polowych do pilnowania Expressu Londyn –
Hogwart.
Zostawimy
po dwóch na każdy szpital, pasuje?
I dwóch jest. Ale wszyscy magomedycy zebrali się właśnie tutaj,
w największym namiocie, gdzie więc jest reszta Aurorów?
- Przestań
pieprzyć. Nie wierzę, że nikt nie pojedzie w tym roku do
Hogwartu.
- No
dobra, ale w takim razie co? Działamy zgodnie z jego planem? (…)
- Nie
– powiedział pierwszy głos, a ona poczuła zimny dreszcz. -
Wszyscy spodziewają się ataku na pociąg, dlatego właśnie
musimy...
Musimy co? Wtedy niedosłyszała, jednak teraz obserwując tych
wszystkich ludzi wiedziała. W końcu zrozumiała tę tajemniczą
wymianę zdań sprzed kilku dni.
Nie bez powodu ci wszyscy ludzie zostali zebrani w jednym miejscu.
Nie bez powodu też wejścia strzegło tylko dwóch Aurorów. Oni
wszyscy byli ofiarami. Nic nieświadomymi ludźmi czekającymi na
atak...
W momencie gdy ta myśl przejęła jej umysł, na zewnątrz rozległ
się głośny wybuch.
Wszyscy ludzie zgromadzeni w namiocie skulili się na krótki
moment, patrząc na siebie ze zdziwieniem i niedowierzaniem.
Hermiona złapała za swoją różdżkę i zaczęła rzucać
wszystkie możliwe zaklęcia ochronne jakie przyszły jej do głowy.
Byle tylko ochronić dzieci- te najmłodsze istoty, które były
najbardziej bezbronne.
Już po chwili kilka osób poszło w jej ślady, a reszta z
przerażeniem obserwowała, jak do środka zaczyna się wlewać fala
ludzi w czarnych szatach...
Wystarczył ułamek sekundy aby w namiocie zapanował chaos.
Zaklęcia zaczęły lecieć z każdej strony, dotykając tych
najmniej na to przygotowanych. Hermiona krzyknęła głośno, kiedy
jakieś zaklęcie śmignęło tuż obok niej, mijając zaledwie o
cal.
Wciąż biegała w kółko mając w głowie jedynie dobro dzieci.
Obijała się o ludzi, pragnąc ochronić jak najwięcej tych
bezbronnych istnień.
Gnała przed siebie i dopiero jeden okrzyk kazał jej stanąć w
miejscu.
- Patrzcie, to Minister!
Obróciła się gwałtownie, a coraz więcej ludzi zaczęło
pokrzykiwać:
- To Dracon Malfoy!
- Jesteśmy uratowani!
Walka na krótki moment ustała, kiedy za postacią wysokiego
blondyna do namiotu weszło więcej osób. Na twarzach magomedyków
i niektórych urzędników wykwitły uśmiechy ulgi. Wszyscy byli
przekonani, że to już koniec. Że Aurorzy przybyli im na pomoc...
i tylko Hermiona wiedziała, że to nieprawda. Tylko ona poznała,
że stojący przed nią mężczyzna nie jest Malfoy'em. Kiedy ich
spojrzenia się zetknęły, poczuła na plecach złowrogi dreszcz.
- Uciekajcie!
Rzuciła się na bok, w ostatniej chwili unikając czerwonego
promienia. Walka rozpoczęła się na nowo, tym razem gorsza,
bardziej krwawa.
Z przerażeniem oglądała jak ciała jej kolegów po fachu padają
bez życia na ziemię. Jak dzieci, które nie wytrzymały presji,
giną w drodze do kotary – jedynej drogi ucieczki z tego piekła.
Hermiona walczyła zawzięcie, rzucając zaklęciami w każdego
wroga w zasięgu wzroku. Po swojej prawej stronie dostrzegła Riley,
która posłała jej przerażone spojrzenie. Przynajmniej żyła.
Ruchem głowy pokazała jej, żeby zaczęły przemieszczać się w
stronę wyjścia. Nie wiedziała ile osób jeszcze żyło, jednak
chciała wyciągnąć stąd oprawców. Miała w planie wywabić ich
na zewnątrz.
Ktoś krzyknął, ktoś inny rzucił zaklęciem, które odbijając
się rykoszetem, podpaliło namiot. To jedno wydarzenie pokrzyżowało
jej plan. Nie mogła uciec teraz, kiedy życie tej garstki dzieci,
które wciąż żyły, było zagrożone.
Spojrzała na przyjaciółkę porozumiewawczym spojrzeniem i nie
czekając na jej reakcję, wybiegła spoza szafki, która była jej
jedyną ochroną przed latającymi zaklęciami.
Pognała w stronę coraz bardziej zajmującej się strony namiotu,
już od połowy starając się gasić pożar. Kątem oka zobaczyła
Christophera, który wciąż siedział na swoim łóżku, jakby z
pełną świadomością, że tam jest bezpieczny. Czy wiedział, że
chroni go magia Hermiony? Nie, to niemożliwe. Był przecież
mugolskiego pochodzenia.
Odwróciła się od niego, zajmując tym, co w tej chwili było
najważniejsze- rozprzestrzeniającym się pożarem.
Za jej plecami garstka ostatnich urzędników, wciąż stawiała
opór, jednak był on coraz słabszy. Czuła, że czas im się
kończy, że za chwilę będzie po wszystkim... niekoniecznie w
dobrym tego słowa znaczeniu.
Nie wiedziała ile już minęło czasu od kiedy zaczęła gasić
pożar. Była zdziwiona tym, że nikt się nią nie interesował. A
choć było jej to na rękę, nie czuła się komfortowo.
Obok niej pojawiła się Riley, a później wszystko potoczyło się
jednocześnie.
Usłyszała okrzyk ulgi, gdy do namiotu wreszcie zaczęli napływać
prawdziwi Aurorzy, zobaczyła jak Riley pada tuż obok, dotknięta
bliżej nieokreślonym zaklęciem, a mężczyzna wyglądający
niemal jak Draco, idzie w jej stronę z wyrazem tryumfu wymalowanym
na twarzy. Uniesienie różdżki, strach, przeraźliwy krzyk. Cisza
i chwilowe zdezorientowanie.
- Nie ruszaj się, Granger. - Znajomy głos tuż przy uchu.
Ostatnim co zobaczyła, było bezwładne ciało Christophera leżące
tuż przed nią i wciąż uniesiona różdżka blondasa. Później
pochłonęła ją dusząca ciemność.
Genialny rozdział, chociaż trochę tragiczny... Jak mogłaś zaatakować szpital? Jestes okrutna ;__; Czekam jak sie akcja dalej potoczy i życzę weny! :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy ;3
No i co? Jak? Nie mogę się doczekać dalszej części ;)
OdpowiedzUsuńTego się nie spodziewałam. Draco ma przyrodniego brata? Ale on jest naprawdę szalony. Biedna Asotria :( I teraz każdy myśli, że Minister Magii zdradził. Boję się o tych wszystkich w szpitalu, te wszystkie małe i bezbronne dzieci :( dlaczego? No i boję się o Hermionę :( Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam :)
Maggie Z.
Jak mogłaś!
OdpowiedzUsuńNo jak!
Genialny rozdział, ale jestem tak naładowana,ze z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń.
Weny.
Pozdrawiam,Lili.
Teraz to na zawał zeszłam...
OdpowiedzUsuńGenialne !!! Jeej tak się cieszę, że nie tylko ja mam taką wyobraźnię :) Rozdział tragiczny, ale fajnie, mam nadzieję, że wyjdzie wszystko na prostą !!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Tsuki <3
Dobry.:)
OdpowiedzUsuńZaatakować szpital? Nie spodziewałabym się. Boskie.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego rozdziału!!
Pozdrawiam i zapraszam do mnie.
http://new-age-now.blogspot.com/
Jej, to było ciężkie do przełkniecia. Trudne do zrozumienia. Co za bezduszna osoba krzywdzi bezbronne dzieci. Zawsze kiedy czytam o czymś takim robię się bardzo zła..
OdpowiedzUsuńAle rozdział świetnie napisany.
Końcówka zostawia nas w napięciu. Czekam na dalszą część, bo będzie pewnie ciekawie..
Pozdrawiam,
Dominika
Nie wiem co napisać. W tym rozdziale tyle się działo, że sama nie wiem, do czego się odwołać. Joshua, ten koleś jest delikatnie mówiąc rąbnięty. Co on sobie w ogóle myśli i co tak dokładnie chce zrobić z Hermioną? Akcja z rozdziału na rozdział rozkręca się coraz bardziej i to mi się podoba. Uwielbiam jak dużo się dzieje, a u Ciebie na brak wrażeń nie można narzekać :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Ło, Draco ma przyrodniego brata? o: Kurde, tego to się nie spodziewałam, więc na prawdę nieźle mnie zaskoczyłaś. Tylko pytanie... Skąd on się wziął. XD
OdpowiedzUsuńBaardzo zrobiło mi się szkoda Astorii, mimo tego, że zdradzała Draco, chciała zakończyć ten romans i wrócić do męża. Nie mogę uwierzyć, że ten Joshua (bo chyba tak miał na imię przyrodni brat Draco) mógł zrobić coś tak paskudnego. Jak bardzo trzeba nienawidzić, żeby posunąć się do takich czynów? To nie mieści mi się w głowie.
Hm, końcówka bardzo mnie zaskoczyła, ale gdy przeczytałam, że ktoś tam zawołał, że przybył minister, wiedziałam już, iż to nie jest Draco, a Joshua. I po raz kolejny pokazuje jak bardzo jest... złym człowiekiem, przepełnionym żądzą zemsty. Innej definicji dla tego człowieka nie ma. Jak trzeba być nienormalnym, żeby chcieć jeszcze dobić poranione dzieci?
W dodatku polubiłam Christophera, a kilka chwil później przeczytałam, że jego ciałko leżało już bezwładne na ziemi...
Pięknie wszystko opisałaś, cały rozdział jest przepełniony cząstkami emocji i takiej akcji! Ach, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! Jestem bardzo ciekawa co w nim będzie. :)
M.
Przepraszam kochana, że tak późno, ale jak czytałam za pierwszym razem to już same oczy mi się zamykały, a czas mam dopiero teraz :'(
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę piękny. Warto było czekać na wyjawienie tej zagadki :D Tylko jestem ciekawa dlaczego rodzice Draco nie mówili mu o Joshua. Czyżby był czarnodziejem półkrwi?
Biedna Hermiona... Na jej nieszczęście za późno się zorientowała w sytuacji. Nie miała jak ich wszystkich uratować...
Przed notką mogłaś napisać '' Uwaga! Duża ilość emocji '' to widziałambym czego się spodziewać =>
Maneo, robię ukłon w twoją stronę za kolejną, fenomenalną historię, która będzie czytana jeszcze nie raz ;)
Krótko, ale cóż można napisać więcej w obliczu tego tekstu?
Pozdrawiam, życzę weny, czasu i chęci ~ Luar Princesa ♥
I Hermiona znowu w centrum wydarzeń. Podoba mi się fakt, że tak fajnie coś ich do siebie przyciąga. Jakaś tajemnicza nić, która nie urywa się nawet, kiedy pojawiają się jakieś trudności. A przyrodni brat Malfoya z całą pewnością, będzie trudną postacią, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wiem, że wszystko okaże się w kolejnym rozdziale, ale po prostu chciałabym już wiedzieć co będzie dalej! Czekam więc na rozdział i życzę mnóstwa weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
No no jak dla mnie to najlepszy rozdział :D Kurcze Draco ma brata? ;/ Szkoda że Hermiona wcześniej się nie domyśliła prawdy :( Ale teraz to dopiero będzie się działo :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Cudowne opowiadanie, cudowne opisy, cudowne dialogi...... Jedno pytanie - kiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńCałe opowiadanie jest po prostu rewelacyjne :3
OdpowiedzUsuńWciągnęło mnie na dobre .
Jest tutaj tyle emocji i akcji co lubie najbardziej :3
Pozdrawiam :*