ONE SHOT VI
Z pamiętnika młodego arystokraty
Długo kłóciłem się ze sobą,
ukrywając ten sekret przed całym światem. Kosztowało mnie to
wiele godzin strachu, nerwów i łez, ale nie wydałem się. Tylko
jedna osoba wiedziała, a i tak nie znała wszystkich szczegółów
tej historii. Teraz jest inaczej. Myślę, że po tych wszystkich
latach wreszcie jestem gotowy. Gotowy na to, żeby opowiedzieć
najpiękniejszą historię z moim życiu.
Gdybym miał wskazać moment kiedy
wszystko się zaczęło, nie potrafiłbym. Nagle, tak po prostu,
przestała być dla mnie „szlamą Granger”, a stała się
najbardziej wartościową osobą na świecie. Jej włosy przestały
przypominać miotłę, a kusiły swoją sprężystością i blaskiem.
Usta już nie były wąskie i małe, a uśmiech przestał przypominać
wytrzeszcz szyszymory.
Nagle przestała być niska, brzydka i
niezgrabna. Złapałem się na tym, że coraz częściej myślę o
tym co lubi czytać, jak spędza czas gdy akurat się nie uczy albo
jaką kawę pije rano. Zwalałem to na karb zwykłej ludzkiej
ciekawości, jednak na tym się nie skończyło. Dopiero w momencie,
kiedy zacząłem zastanawiać się nad smakiem jej ust i zapachem
skóry, dotarło do mnie, że coś jest nie w porządku. Coś
maksymalnie poszło nie tak. To musiał być jakiś kosmiczny żart,
głupie poczucie humoru Merlina, no bo jak inaczej można było
wytłumaczyć to zauroczenie? Przecież ja jestem czystej krwi, a ona
nie. Taki związek, ba!, to uczucie, nie miało prawa bytu.
Ale stało się, a ja nie potrafiłem
się z tym pogodzić.
Więc uciekłem.
Pojawiałem się na zajęciach i
posiłkach, ale starałem się unikać jakiegokolwiek kontaktu z NIĄ.
Przez jakiś czas udawało się całkiem nieźle. Związałem się z
Daphne Greengrass. Udawałem, że nic się nie zmieniło, że wciąż
jestem tym samym Draco Malfoy'em co zwykle. Jednak mimo że spędzałem
większość czasu w otoczeniu ludzi ze Slytherinu i unikałem
kontaktów z gryfiakami jak tylko mogłem, nie sposób było uwolnić
się od niej całkowicie. Siłą rzeczy widywałem ją na korytarzach
i zajęciach, a wtedy zawsze miałem wrażenie, że w powietrzu
roznosi się delikatny zapach jaśminu. Raz czy dwa udało mi się
wydusić jakąś obelgę pod jej adresem, a później umierałem
komórka po komórce przygniatany wyrzutami sumienia. Widok łez
zbierających się w jej dużych, brązowych oczach, prześladował
mnie, nie dając w nocy spać. Właśnie podczas jednej z takich
sytuacji zauważyłem, jak głęboką barwę mają jej tęczówki i
jak idealnie pasują do odcienia skóry.
A kiedy jeden jedyny raz obróciła się
w moją stronę z uśmiechem na ustach, przepadłem na dobre. Uśmiech
nie był dla mnie, zniknął w momencie gdy zauważyła, że stoję
obok, jednak nie mogłem odgonić od siebie myśli, jakby było gdyby
uśmiechała się w ten sposób właśnie do mnie...
Dafne przestała być atrakcyjna, kawa
straciła swój aromat, a ludzie dookoła zaczęli mnie irytować.
Crabbe i Goyle często pytali co jest ze mną nie tak, ale co miałem
im odpowiedzieć? Byli zbyt tępi, zbyt zepsuci, żeby zrozumieć co
się ze mną dzieje, zwłaszcza, że dla mnie samego było to
niepojęte.
I nagle, jak za dotknięciem różdżki,
wszystko się zmieniło.
Pamiętam wszystko, jakby stało się
zaledwie wczoraj.
Wracałem z błoni do dormitorium.
Było późno, ale często zdarzało mi się przechadzać wieczorami,
dobrze wpływało to na mój sen. Pamiętam, że na korytarzach było
nadzwyczaj cicho, o tej porze wszyscy szykowali się już do snu.
Kiedy przechodziłem obok Wielkiej Sali, drzwi nagle się otworzyły
i zderzyłem się z czymś niewielkim. Dziewczyna odbiła się ode
mnie i poleciała na tyłek. Chciałem rzucić kąśliwą uwagą i
odejść, jak zwykle, coś jednak kazało mi spojrzeć w dół. W
pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć, że to ona. Dlaczego...? Tak
bardzo się broniłem, uciekałem, kryłem. W pierwszym odruchu
miałem ochotę uciec po raz kolejny, ale coś mnie powstrzymało.
Byliśmy całkowicie sami. Do dziś pamiętam, to dziwne uczucie
rozluźnienia, które zalało mnie w momencie podjęcia decyzji.
Uśmiechnąłem się i pierwszy raz od
wielu dni było to szczere.
- Granger. - Pochyliłem się i
podałem jej dłoń. Nie wiem czy była aż tak zdębiała, czy może
rzeczywiście potrzebowała mojej pomocy, ale ją przyjęła.
Uniosłem ją do pozycji stojącej, z fascynacją przyglądając się
jej rozchylonym wargom.
Po chwili spojrzała na nasze wciąż
splecione dłonie i wreszcie odzyskała głos.
- Malfoy, możesz mnie puścić?
Nie był to wyrzut, nie wyczułem też
złości. Było to zwykłe pytanie, prośba, którą momentalnie
spełniłem.
Zanim odeszła, spojrzała na mnie raz
jeszcze ze zdziwieniem w oczach. Kiedy zniknęła za rogiem, wciąż
czułem ten cudowny zapach jaśminu i wiedziałem. Wiedziałem, że
chcę ją lepiej poznać.
Tak wyglądała nasza pierwsza, w
miarę normalna konfrontacja. Nie chciałem i nie miałem zamiaru na
tym poprzestać.
Zerwałem z Daphne i przestałem
udawać przed samym sobą, że nic się ze mną nie dzieje. Wciąż
miałem przed oczami Granger, jej zdziwione spojrzenie i rozchylone
usta. Pod różnymi przykrywkami kręciłem się po korytarzach,
pojawiałem w miejscach gdzie przebywała. Starałem się poznać
rozkład jej dnia, upodobania, przyzwyczajenia. Nie pamiętam bym
kiedykolwiek wcześniej, czy też później spędzał tyle czasu w
bibliotece co wtedy. Moi znajomi się dziwili, ale zawsze udawało
mi się znaleźć wymówkę. A to muszę podwyższyć oceny, bo
ojciec się czepia, a to mam do napisania zaległy esej, i tak jakoś
to szło. Z niecierpliwością wyczekiwałem momentu, kiedy uda mi
się złapać ją samą. Do tego czasu zawsze trzymałem się z
boku, siedząc niedaleko tak, żeby zawsze była w zasięgu wzroku.
Upragniony dzień nadszedł z
początkiem grudnia. Większość uczniów dała sobie spokój z
nauką i siedzeniem w bibliotece. Wszyscy powoli zaczynali żyć
wolnym i przygotowaniami do świąt. Tylko ona w dalszym ciągu,
niezmiennie siedziała nad opasłą księgą. Wiedziałem co
czytała. Kiedyś obserwowałem jak odkłada ją na miejsce, więc
sam wypożyczyłem drugą taką samą. Być może byłem żałosny,
ale nic nie było w stanie powstrzymać mnie od poznania tej
dziewczyny bliżej.
Kiedy zostaliśmy w bibliotece tylko
we dwoje, podszedłem do niej i usiadłem po drugiej stronie stołu.
Nie zwróciła na mnie uwagi, zagłębiona w lekturze, więc przez
parę chwil spokojnie obserwowałem jak marszczy nos i zakłada
długie włosy za ucho. Kiedy już miałem się odezwać, uniosła
głowę. Pióro, które trzymała w ustach upadło na stolik, a w
jej oczach zrodziło się zdziwienie. Poczułem jak moje usta
rozciągają się w uśmiechu, kiedy zdezorientowana rozglądała
się dookoła, z pewnością zastanawiając czy na pewno patrzę na
nią. Kiedy z tego wszystkiego, przypadkiem wywróciła kałamarz,
wybuchnąłem śmiechem.
- Eee, Malfoy?- W jej głosie było
tyle zdziwienia i nieśmiałości, że momentalnie się uspokoiłem.
Spojrzałem jej w oczy i podtrzymałem połączenie o sekundę za
długo. Nie potrafiłem się powstrzymać, ale widok rumieńców na
jej twarzy był wart wszystkiego.
- Tak?
Moje łagodne, rozbawione pytanie,
jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi, więc jedynie
pokręciła głową i wróciła do czytania... a przynajmniej
próbowała. Doskonale widziałem, jak zerka na mnie przez kurtynę
włosów, z książką wciąż otwartą na tej samej stronie.
Rozsiadłem się wygodnie, wręcz nonszalancko i zacząłem bawić
różdżką.
- Wiesz... zawsze się zastanawiałem
co by było, gdyby to nie Gildfryg stanął na czele goblinów
podczas wojny w osiemnasty wieku. - Oczywiście o niczym takim nigdy
nie myślałem. Kłamstwo najwyraźniej jednak odniosło skutek, bo
odrzuciła włosy do tyłu i tym razem jawnie na mnie spojrzała.
Nie odzywała się przez dłuższą
chwilę, taksując mnie na poły zdziwionym, na poły zaciekawionym
spojrzeniem. Już zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie
przesadziłem jak na pierwszy raz, kiedy odezwała się niepewnie:
- Wydaje mi się, że niewiele by
się zmieniło. Gobliny chciały tej wojny, więc myślę, że
doszłoby do niej niezależnie od tego kto objąłby władzę.
I jakoś to poszło dalej. Do teraz
nie wiem dlaczego wtedy, późnym wieczorem w bibliotece, dała się
wciągnąć w rozmowę. Nienawidziła mnie, raniłem ją we
wcześniejszych latach, a mimo to zgodziła się ze mną rozmawiać.
Dała mi szansę, choć nie sądzę, żebym na nią zasługiwał.
Wtedy jednak cieszyłem się chwilą.
Po tamtym wieczorze w bibliotece,
zaczęliśmy odnosić się do siebie w nieco cieplejszym tonie. Jej
początkowa niepewność, że nagle znowu stanę się draniem,
zniknęła w pewnym momencie na tyle, że zaczęliśmy spotykać się
potajemnie.
Początkowo po prostu rozmawialiśmy,
o wszystkim i o niczym. Ja opowiadałem jej o przygodach z
dziecięcych lat, ona mi o życiu w mugolskim świecie. Pamiętam
jaki byłem zafascynowany słuchając o tych wszystkich dziwnych
rzeczach i wynalazkach, którymi mugole ułatwiali sobie życie.
Od spotkania, do spotkania, zaczęło
robić się coraz bardziej intymnie, aż wreszcie odważyłem się
na kolejny krok.
Nie wiem jakiej spodziewałem się
reakcji, ale na pewno nie takiej. Kiedy w chwili pełnej napięcia
ciszy, nachyliłem się i dotknąłem ustami jej ust, zesztywniała.
Nigdy nie spotkałem dziewczyny, która sztywniałaby od moich
pocałunków zamiast mięknąć, a jednak z nią tak było. Po
chwili oddała pocałunek z taką pasją, że aż zaparło mi dech,
ale nie trwało to długo. Odsunęła się po paru sekundach, a jej
twarz oblał słodki rumieniec.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Nie odpowiedziałem. Dotknąłem jej
twarzy, opuszkami palców kreśląc linię wzdłuż rumieńców.
Złapała moją dłoń, przytrzymała ją na sekundę przy policzku,
a później opuściła.
- Dlaczego? - Jej szept wkradł się
w moje uszy, docierając do zakamarków duszy i wprawiając serce w
drżenie. Wiedziałem dlaczego, ale czy potrafiłem to powiedzieć?
Spotykaliśmy się dopiero od dwóch miesięcy, czy uwierzyłaby w
moje słowa po tylu latach nienawiści?
Spojrzałem jej w oczy, zatapiając
się w płynnym brązie i zbierałem odwagę. Na marne. Miałem
wrażenie, że się duszę od zbyt długiego wstrzymywania oddechu,
więc wypuściłem powietrze z płuc.
- Po prostu. Czy musi być jakiś
powód?
Wzruszyła ramionami, jednak widziałem
w jej oczach, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Od tamtego momentu chodziła jakaś
przygaszona. Coś ją gryzło, ale nie potrafiłem wyciągnąć z
niej przyczyny. Zaczęła unikać spotkań, a ja zacząłem
panikować. To nie mogło tak się skończyć, nie i koniec.
Wiedziałem, że przepadłem i to już w momencie, kiedy pierwszy
raz zobaczyłem jej uśmiech. Później poszło już z górki.
Kiedy w piątym miesiącu od
rozpoczęcia bliższej znajomości, po raz kolejny wymigała się od
spotkania, zakradłem się do pustej klasy i czekałem. Wiedziałem,
że prędzej czy później przejdzie obok tych drzwi i w rękach
Merlina było, żeby była wtedy sama.
Chodziłem po sali tam i z powrotem, a
czas dłużył mi się niemiłosiernie. Przy każdym dźwięku
kroków na korytarzu moje serce przyspieszało swój rytm i za
każdym razem zamierało zawiedzione. Zacząłem się bać,
zastanawiać- a co jeśli się nie pojawi? Co jeśli dzisiaj
postanowi pójść inną drogą?
2 godziny 46 minut i 18 sekund później
rozpoznałem jej kroki na korytarzu. Bez chwili wahania otworzyłem
drzwi i wciągnąłem ją do środka. Na szczęście Merlin
wysłuchał moich próśb i była sama, jednak dla pewności
zatkałem jej usta, żeby przypadkiem nie krzyknęła. Dopiero gdy
kilka sekund później zdjąłem dłoń z jej warg zdałem sobie
sprawę jak blisko siebie stoimy. Utonąłem w jej spojrzeniu, a
moja dłoń, zupełnie bez mojej woli, uniosła się, żeby odgarnąć
niesforny kosmyk z jej twarzy. Była tak delikatna, taka piękna, że
aż bolało. Wiedziałem, że nie zniósłbym gdyby znów zaczęła
mnie unikać. Patrząc w jej twarz wiedziałem, że mam już
wszystko. Nie pragnąłem niczego więcej. Bez wahania ująłem ją
za kark i pocałowałem. Nie odsunęła się, a ja byłem
najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Nie jestem pewien, ale to
był chyba pierwszy raz kiedy powiedziałem, że ją kocham. Nigdy
nie zapomnę jednak chwili, gdy usłyszałem to samo od niej.
Był to jeden z tych rzadkich,
zimnych, wiosennych dni. Mieliśmy możliwość pójścia do
Hogsmeade, więc umówiliśmy się przy Wrzeszczącej Chacie. Blaise
koniecznie chciał, żebym doradził mu przy wyborze nowej miotły,
więc dotarłem na miejsce spóźniony, z sercem na ramieniu. Bałem
się, że nie będzie czekała... ale była tam. Siedziała na
kamieniu i wpatrywała się w starą, zniszczoną chatę,
przekrzywiając lekko głowę. Była piękna, nawet taka okutana po
sam czubek głowy. Pamiętam, że odwróciła się w moją stronę,
a wszystkie moje lęki i stresy zniknęły. Radość widoczna w jej
oczach sprawiła, że moje serce wykonało szalony galop, a nogi
zmiękły w kolanach. Podbiegła wtedy do mnie i jak zwykle rzuciła
się w ramiona. Uniosłem ją i okręciłem się dookoła, była
lekka jak piórko. Kiedy postawiłem ją na ziemię, potarłem swoim
nosem o jej i chciałem się odsunąć, ale mi nie pozwoliła.
- Gdzie byłeś? Martwiłam się, że
nie przyjdziesz.
Zmarszczyła nosek, a ja nie
potrafiłem się nie uśmiechnąć. Oparłem się czołem o jej
czoło i przymknąłem powieki.
- Mówiłem, że będę. Zawsze
dotrzymuję słowa.
- Wiem. - zawahała się na moment.
Jej następne słowa były jak tchnienie wiatru: - Między innymi
dlatego cię kocham.
Zesztywniałem. Moje ciało na moment
umarło, żeby po chwili móc narodzić się na nowo. Skostniałe
palce nagle odzyskały ciepło, które roznosiła pompowana w
szybkim tempie krew. Odsunąłem ją na wyciągnięcie ręki i
spojrzałem w oczy z dziwnym lękiem, że może się przesłyszałem.
- Możesz powtórzyć?
Spojrzała mi w oczy z pewnością
oraz szczęściem, jakie od jakiegoś czasu było mi dane oglądać
za każdym razem gdy na mnie patrzyła.
- Kocham cię, Draco.
Umarłem wtedy ze szczęścia,
dosłownie. Po raz kolejny uniosłem ją do góry. Okręcałem
dookoła, a ona się śmiała. Jej śmiech z tamtego dnia, to
szczęście, że sprawiła mi radość, wciąż wraca do mnie w
chwilach słabości.
Do zakończenia roku byliśmy niemalże
nierozłączni. Niemal, ponieważ nie wiedział o nas zupełnie
nikt. Byliśmy młodzi, byliśmy zakochani. Wbrew wszystkim ludziom,
całemu światu... wbrew moim rodzicom.
Okres wakacyjny był dla nas niezłą
szkołą przetrwania. Dni bez jej obecności były dla mnie katorgą.
Zachowywałem się jak przykładny syn. Byłem taki, jakim mój
ojciec, Lucjusz, zawsze chciał mnie widzieć. Niestety sprawę
jeszcze bardziej komplikowała obecność Voldemorta w naszym
domu... bałem się, to oczywiste. Mugole i ludzie nieczystej krwi
byli dla niego najgorszym robactwem. Na samą myśl o tym, co by
zrobił jej, mi, mojej rodzinie, gdyby dowiedział się o naszym
związku...
Udawało mi się utrzymywać wszystko
w tajemnicy. Choć usychałem każdego dnia, nie napisałem do niej,
a i ona też nie pisała do mnie. Mimo że wiedziałem, że tak
powinno być, wciąż bolało.
Było ciężko, nie spodziewałem się
jednak, że może być jeszcze gorzej. Czarny Pan, wściekły na
mojego ojca na nieudaną akcję z przepowiednią, postanowił
odegrać się na nim z moim udziałem. Wiadomość, że mam zabić
człowieka... tego nie da się opisać. Byłem przerażony, wściekły
i zrozpaczony. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że muszę
grać, dla mojej matki, dla siebie... dla niej.
Wróciłem z powrotem do szkoły z o
wiele większym bagażem emocjonalnym niż w czerwcu, kiedy ją
opuszczałem. Świadomość tego co muszę zrobić niszczyła mnie
od środka i dopiero jej widok złagodził nieco tę psychiczną
udrękę.
Przez dwa miesiące wakacji nie
zmieniła się ani trochę. Wciąż była śliczna i roześmiana.
No, może włosy urosły jej o kilka centymetrów, ale więcej zmian
nie zauważyłem.
Od kiedy zobaczyłem ją na peronie,
moje myśli kręciły się tylko wokół tego, żeby wziąć ją w
ramiona. Poczuć jej zapach i przypomnieć smak jej ust.
Złapałem ją podczas podróży jak
szła do toalety i w pustym przedziale udało mi się skraść kilka
pocałunków. Po wszystkim patrzyłem jak wychodzi zarumieniona i
szczęśliwa, a moje serce powoli zaczęło wracać do normy.
Wiedziałem, że ten rok będzie
zupełnie inny i nie myliłem się. Nosiłem milion masek,
zmieniając je zależnie od osób i sytuacji. Tylko przy niej
udawało mi się być w pełni sobą. Tylko przy niej potrafiłem
zapomnieć o ciążącym na mnie zadaniu i śmiać się naprawdę
szczerze. Zdarzały się momenty, gdy ciężar rzeczywistości
przygniatał mnie bardziej niż zwykle. Starałem się ukryć to
najlepiej jak mogłem, jednak była zbyt bystra. Zbyt dobrze mnie
znała, żebym mógł cokolwiek przed nią udawać.
- Powiedz mi co się dzieje. -
Prosiła.- Wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim. Poradzimy
sobie ze wszystkim.
„My”. Mówiła „poradzimy”,
nie „poradzisz”. Uwielbiałem ją za te słowa. Kochałem w niej
wszystko. Każdą rzęsę na jej powiece, każdą zmarszczkę na
nosie gdy mocno nad czymś myślała. Kochałem błysk w jej oczach
gdy wymawiałem jej imię. Jej dziecięcą radość gdy opowiadałem
o najbardziej błahych rzeczach. Chciałem dać jej wszystko co
mogłem. Chciałem oddać siebie, życie w razie potrzeby, a nie
potrafiłem dać jej tej jednej, jedynej rzeczy- prawdy.
Za każdym razem przyciągałem ją do
siebie, obejmowałem ciasno i opierałem brodę na jej głowie.
- Nic mi nie jest, naprawdę.
I to wszystko. Na nic więcej sobie
nie pozwalałem. Nie wierzyła mi, widziałem to w jej oczach, a
jednak nie naciskała. Godziła się przyjmować mnie w całości
takiego, jakim byłem i to było piękne. Nie wiedziałem czym
zasłużyłem sobie na tak cudowną dziewczynę, ale nie miałem
zamiaru tego roztrząsać.
Rozdzielałem swoje życie na radość
i katorgę. Na miłość i strach.
Jakoś udało mi się ukrywać zadanie
od Czarnego Pana, nie udało się jednak ukryć sprzętów.
Większość rzeczy trzymałem w
Pokoju Życzeń, w starej rupieciarni, która od setek lat służyła
mieszkańcom zamku za składzik na niepotrzebne rzeczy. Niestety tak
się zdarzyło, że uwielbiała to miejsce także ona. Nie raz i nie
dwa siedziałem na starym krześle obserwując, jak przechadza się
alejkami, z pietyzmem dotykając starych rzeczy z zamierzchłych
czasów. Była tak seksowna ze swoim pociągiem do wiedzy, że było
to aż niemożliwe.
Nigdy nie myślałem o tym, że wśród
tych wszystkich szpargałów może znaleźć akurat moje rzeczy.
Byłem tak pewny siebie, że nawet nie postarałem się by schować
wszystko dostatecznie dobrze.
Miałem kilka pomysłów jak wypełnić
powierzone mi zadanie. Posiadałem też kilka „gadżetów”,
które miały mi w tym pomóc, a wszystko schowałem właśnie w
Pokoju Życzeń.
Pamiętam jak dziś moment, gdy
niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do miejsca, w którym
schowałem zaklęty naszyjnik. Na początku nie skojarzyłem faktów,
zbyt zafascynowany jej ruchami i kuszącym spojrzeniem. Jej usta
układały się w cichy szept, docierając do mnie z odległości.
„Kocham cię” mówiła, a moje serce drżało z radości.
Dotarło do mnie co się dzieje
dopiero w momencie, gdy zatrzymała się przy jednej z szafek z
niedomkniętą szufladą. Zanim jednak zdążyłem choćby krzyknąć,
włożyła do niej dłoń... a dla mnie czas zatrzymał się w
miejscu. Jak w zwolnionym czasie obserwowałem szok wymalowany na
jej twarzy. Ostatnie spojrzenie w moją stronę i nieme pytanie
wymalowane w brązowych oczach, zanim upadła na podłogę z głuchym
hukiem.
Nie pamiętam bym kiedykolwiek
wcześniej był tak przerażony. Nie liczyło się nic innego. Nie
ważny był Voldemort, nie ważne zadanie, nie ważny gniew rodziny
ani moja nienawiść do Snape'a. Wiedziałem, że muszę ją
ratować, a właśnie on, stary Snape, był moją jedyną nadzieją.
Nie wiem jak udało mi się dotrzeć do lochów niezauważonym. Być
może było już późno, może mijałem jakiś ludzi, nie wiem.
Biegłem, widząc świat przez z trudem hamowane łzy. Wiedziałem,
że gdyby umarła... słowa „nigdy bym sobie nie wybaczył”, to
mało powiedziane.
Bez pukania wpadłem do gabinetu
Snape'a, od razu kierując się w stronę niewielkiego łóżka w
rogu. Zignorowałem jego pytające spojrzenie, miałem w nosie to że
jest nauczycielem. Podniosłem go za szatę i skierowałem w stronę
łóżka.
- Uratuj ją, słyszysz? Nie
obchodzi mnie jak to zrobisz, ona musi żyć!
Łzy spłynęły mi po policzkach, ale
miałem to gdzieś. Prócz niej nie liczyło się dla mnie zupełnie
nic. Jej blada skóra i zamknięte oczy rodziły w mojej głowie jak
najgorsze scenariusze. Nic nie mogłem poradzić na to, że coraz
szybciej i chętniej zacząłem staczać się mrok.
Ocucił mnie dopiero mocny cios w tył
głowy.
- Jej puls jest ledwo wyczuwalny.
Możesz mi powiedzieć co się, na Salazara, stało?
Więc powiedziałem. Nie wdając się
w szczegóły opowiedziałem o ociepleniu się naszych stosunków, o
realizacji zadania i o tym feralnym wieczorze.
Nigdy nie widziałem Snape'a tak
bardzo przerażonego jak wtedy, gdy powiedziałem o naszyjniku.
- Dotknęła go nagą skórą?
- Tak...
- Salazarze, Draco! Nawet nie wiesz
jakie ma szczęście, że jeszcze żyje. To musiało być tylko
lekkie dotknięcie. Gdyby kontakt ze skórą trwał trochę
dłużej...
Nie chciałem i nie mogłem tego
słuchać. Doskonale wiedziałem jak mogło się to skończyć i
wcale nie poprawiało to mojego samopoczucia.
- Dasz radę ją uratować?
Miałem wrażenie, że te kilka sekund
w których milczał, było całą wiecznością.
- To zależy.
- Od czego?
Spojrzał na mnie, a ja ze zdumieniem
uświadomiłem sobie, że znów widzę świat przez łzy.
- Domyślam się, że nie chcesz iść
do pani Pomfrey – kiedy potwierdziłem, tylko kiwnął głową. -
Masz jeszcze ten naszyjnik z kamieniem nunshu?
Spojrzałem na niego zdziwiony, ale
bez słowa ściągnąłem z szyi duży, zielony kamień na cienkim
wisiorku. Otrzymałem go od ojca przed powrotem do szkoły. Miał
ułatwić mi zadanie. Dzięki niemu mogłem sprawić, że ludzie
zapominali, że mnie widzieli czy ze mną rozmawiali.
Obserwowałem jak podchodzi z
wisiorkiem do nieprzytomnej Hermiony, a moje serce zaczęło bić w
zawrotnym tempie.
- Co robisz?
Zatrzymał się na moment obracając z
moją stronę.
- Chcę ją uratować. Nie masz
zamiaru iść do Pomfrey... zresztą, nawet gdybyś chciał to nie
mógłbym ci pozwolić, więc to jest jedyne wyjście.
Patrzyłem na niego osłupiały, a
słowa wlewały się w mój umysł jakimś niewyraźnym potokiem.
Rozumiałem co do mnie mówi... ale nie rozumiałem. Nie chciałem i
nie potrafiłem zrozumieć.
- Ale co ma do tego kamień nunshu?
Westchnął głośno, ale tym razem
się nie obrócił.
Poza znanymi ci właściwościami
nunshu, przy pomocy prostego zaklęcia stanowi swoiste lekarstwo na
skutki po zetknięciu z klątwą.
Obserwowałem jak przykłada kamień
do jej serca, a on rozjarza się jasnym blaskiem... i wciąż coś
mi nie pasowało.
- Ale czy ona...
Tym razem na mnie spojrzał, a w jego
oczach zobaczyłem wszystko to, czego się obawiałem. Ugięły się
pode mną kolana, a ziemia nagle znalazła się zbyt blisko mojej
twarzy. Oparłem się dłońmi o zimne kamienie, z trudem panując
nad drżeniem.
Przykro mi Draco. Tak będzie
lepiej...
- Jak może być lepiej? -
wyszeptałem. Sam się zdziwiłem jak wiele bólu i goryczy było w
moim głosie. - Jak może być lepiej, skoro nie będzie mnie
pamiętać? Bo nie będzie prawda? Zapomni wszystko... wszystko co
wydarzyło się między nami?
Odważyłem się podnieść głowę i
po raz kolejny żałowałem, że to zrobiłem. Jego oczy znów
wyrażały wszystko czego się bałem.
- Tak. Nie będzie cię pamiętała.
A przynajmniej nie ciebie z ostatnich dwóch lat.
Miałem wrażenie jakby ktoś wyrwał
mi serce z piersi, jednocześnie odcinając dopływ tlenu. Gdybym
wtedy mógł umrzeć...
- Dlaczego? Dlaczego musi zapomnieć
tak długi okres czasu?
- To silna klątwa i potrzeba dużej
mocy kamienia, żeby ją uzdrowić...
Znowu chciał położyć mi dłoń na
ramieniu, ale nie potrzebowałem jego litości. Odsunąłem się od
wyciągniętej ręki i podczołgałem w stronę łóżka.
Spojrzałem na jej bladą skórę
usianą maleńkimi piegami, na jej usta, które tak uwielbiałem
całować. Na jej włosy rozrzucone wokół głowy i długie rzęsy.
Oczami wyobraźni widziałem jak unosi powieki i patrzy na mnie z
miłością. „Poradzimy sobie”.
Pomyślałem o moich rodzicach, o
zadaniu od Voldemorta i o wszelkim niebezpieczeństwie z jakim
przyjdzie mi się teraz zmierzyć. Czy chciałem, żeby brała w tym
udział? Być może gdybym przycisnął Snape'a, znalazłby inny
sposób, żeby ją uratować... ale nie było na to czasu. Umierała
na moich oczach, a ja nie miałem zamiaru do tego dopuścić. Była
dla mnie wszystkim. Moim marzeniem, spełnieniem, życiem. Nie
mogłem jej stracić.
- Zrób to.
Kiedy odnosiłem ją, wciąż
nieprzytomną w stronę wieży Gryffindoru, nie mogłem przestać na
nią patrzeć. Upajałem się jej widokiem, zapachem i obecnością,
podświadomie czując, że mogę więcej nie mieć takiej okazji.
Miałem ukartować jakiś
dziwny wypadek i przekonać się, że ktoś znajdzie ją na
korytarzu. Ułożyłem ją najdelikatniej jak potrafiłem niedaleko
wieży i przyklęknąłem obok jej głowy. Odgarnąłem włosy z jej
twarzy i pochyliłem się, żeby po raz ostatni złożyć pocałunek
na jej czole.
- Kocham cię, Granger.
Machnąłem różdżką,
żeby huknęło w drzwi od dormitorium gryfonów, pogłaskałem ją
po twarzy i schowałem się za ścianą. Upewniłem się, że ktoś
wyszedł i ją zabrał, a później uciekłem.
Daleko, jak najdalej.
Biegłem przed siebie, nie
myśląc nawet gdzie mnie niesie. Pamiętam, że minąłem Salę
Wejściową, później jezioro i pognałem dalej. Zatrzymałem się
dopiero gdzieś w Zakazanym Lesie, zmęczony, wyzuty z wszelkiej
woli do życia. Czułem się jakby ktoś wypompował ze mnie całe
szczęście. To, co czułem jeszcze kilka godzin wcześniej było
jak nierealny sen. Raniło mnie tysiącem małych sztylecików,
rozcinając moje serce na milion kawałków, dźgając bezlitośnie.
Nie pamiętam powrotu do
zamku. Nie wiem czy ktoś mnie znalazł, czy trafiłem sam i mało
mnie to obchodziło. Od tamtego wieczoru żyłem jak zjawa. W dzień
spałem, w nocy harowałem, nic nie jadłem. Skupiłem się na
zadaniu, starając się wyprzeć z pamięci jej spojrzenie pełne
miłości, jej zapach, dotyk. Czułe słowa „kocham”...
Wspomnienie o niej nie dawało mi żyć, a widok szczenięcych
zalotów między nią, a tym rudzielcem Weasley'em tylko jeszcze
bardzie pogrążało mnie w otchłani rozpaczy. Nie raz i nie dwa
miałem podejść do niej, zagadnąć, postarać się jej
przypomnieć... ale zawsze powstrzymywały mnie słowa Snape'a: „
Zostaw ją. Wiesz, że w świecie Voldemorta wasz związek nie
będzie miał prawa bytu. Chyba nie chcesz, żeby zginęła?”. Nie
chciałem, dlatego robiąc jeden krok w jej stronę, zawsze cofałem
się dwa kroki w tył, a resztki mojego serca wyły z bólu.
Minął rok, wykonałem
zadanie, musiałem zniknąć. Zanim uciekłem w towarzystwie Snape'a
i innych śmierciożerców, zobaczyłem ją wśród grupy walczących.
Żyła. Kiedy spojrzała w moją stronę, mała nadzieja zaczęła
kiełkować w moim sercu... jednak od razu została zduszona. W jej
oczach nie zobaczyłem nic poza niedowierzaniem.
*
Od tamtego momentu minęło
dziesięć lat. W czasie wojny widziałem ją jeden jedyny raz, kiedy
ciotka Bellatrix torturowała ją na podłodze Malfoy Manor. Ten
widok nawiedza mnie w najgorszych koszmarach, a jej krzyk do teraz
budzi w nocy. Całym sobą rwałem się, żeby tylko jej pomóc, ale
matka wyprowadziła mnie stamtąd. Być może opacznie zrozumiała
moją minę i łzy w oczach. A może po prostu nie chciała, żeby
ktoś zobaczył w jakim jestem stanie. Nigdy już się nie dowiem.
Po wojnie uciekłem, żeby
ją znaleźć. Wreszcie miałem szansę wszystko odbudować.
Spróbować przywrócić jej pamięć, zacząć wszystko jeszcze raz.
Ale gdy ją odnalazłem, było już za późno. Oddała serce innemu,
a ja mogłem tylko patrzeć jak patrzy na niego tym samym wzrokiem,
jakim patrzyła kiedyś na mnie. Jak jej uśmiech, przeznaczony
kiedyś tylko dla mnie, teraz dostawał ktoś inny... Wiedziałem
wtedy, że przegrałem całą sprawę. Nawet gdybym chciał, nic bym
nie zdziałał. Równie mocno jak ją kochałem, chciałem by była
szczęśliwa, a jak widać to szczęście znalazła.
Dziś, po dziesięciu
długich latach, nauczyłem się z tym żyć. Mam piękną żonę i
ślicznego synka, ale w naszym domu brakuje tego specjalnego rodzaju
miłości. Staram się być dobrym mężem i ojcem. Nigdy nie
zapominam o urodzinach, rocznicach i świętach. Jestem zawsze gdy
mnie potrzebują. Rozmawiam, słucham, dbam o nich najlepiej jak
potrafię. A jednak wciąż, patrząc codziennie na Granger mijającą
mnie na korytarzach Ministerstwa Magii, nie potrafię pozbyć się
myśli co by było gdyby nie natknęła się wtedy na ten durny
naszyjnik. Czy byłaby wtedy matką mojego dziecka, wciąż zakochaną
we mnie po uszy? A może nasze drogi by się rozeszły?
Najgorsze dla mnie jest to,
że już nigdy nie otrzymam odpowiedzi na te i milion innych pytań.
Zniknęła z mojego życia jak ulotny sen, a mimo to wciąż w nim
jest, niedostępna i nieuchwytna jak powietrze. I tylko wciąż
wyraźne wspomnienia oraz nie znikający zapach jaśminu nie
pozwalają mi zapomnieć o najpiękniejszej... o jedynej miłości
jaką dane było mi przeżyć.
Przepiękne. Po prostu przepiękne. Chciałabym napisać więcej ale musze zebrac myśli.
OdpowiedzUsuńPo prostu kocham <3
OdpowiedzUsuńCudowna miniaturka, naprawdę! Końcówka masakrycznie wzruszająca, mało brakowało, żebym zaczęła płakać. Brakowało mi Twojej twórczości, więc cieszę się, że coś w końcu się tutaj pojawiło. Mam nadzieję, że wkrótce wrócisz z czymś dłuższym. :)
OdpowiedzUsuńM.
Wspaniała :)
OdpowiedzUsuńMerlinie, czy ja dobrze widzę? WRÓCIŁAŚ DO NAS?! Z tak uczuciowym tekstem?! GOD!
OdpowiedzUsuńŚwietna miniaturka, ogromnie wzruszająca, a mimo to pokrzepiająca serce. Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej. I, że u Ciebie wszystko w porządku. :)
Buziaki
PS. Tylko Ty potrafisz doprowadzić mnie na skraj góry radości, po czym bez obaw zepchnąć mnie z niej wprost w czeluści smutku i samotności. Świetna robota! :)
PS 2. Tylko Tobie można "wybaczyć błahy, nazwijmy to dziecinny pomysł" z "oh nagle zaczynają się zmieniać, Hermiona wyładniała i bum - mamy wielkie love", bo Tylko Ty potrafisz opisać to niesamowicie i dojrzale. :) Mam nadzieję, że mnie rozumiesz i, że w żaden sposób Cię nie uraziłam.
CZEKAM NA WIĘCEJ.
To było... nie wiem jak to opisać. Wiem, że było pełne uczuć, emocji. Można było poczuć to co czuł Draco... Ten jego ból... Pokazałaś jakie życie jest naprawdę, że nie zawsze jest pełne kolorów, że w każdej chwili w słoneczny dzień, mogą pokazać się czarne chmury i zniszczyć spokój...
OdpowiedzUsuńPiękne. To na pewno i bezapelacyjnie było piękne. I oby było więcej takich rzeczy tutaj ;* Takich jak to i takich, które wywołują uśmiech na twarzy :)
Powodzenia i weny życzę ;*
Miniaturkę czytałam z zapartym tchem, naprawdę. Bardzo mi się podobała, a szczególnie początkowe opisy zauroczenia Draco. Napisałaś to świetnie, bardzo dokładnie. Mnie samej przypomniało się, jak się wtedy zachowywałam, co robiłam i o czym myślałam. Nieważne, kim była ta osoba.
OdpowiedzUsuńPrzyczyna ich rozstania nie była banalna. Zwykle to Voldemort macza w tym palce (tutaj tylko po części), a ty wymyśliłaś dotknięcie naszyjnika, magiczny kamień. Wow.
Zdziwiło mnie tylko to, że brał ją ze sobą do pokoju życzeń, ale to nieważne.
Zmieniłabym jedynie "poleciała na tyłek", bo nie brzmi to za dobrze i Malfoya, Weasleya bez apostrofu. :)
Brak mi tchu...To było coś pięknego, ta tęsknota, rozpacz, czułość, miłość, ta cholerna akceptacja..
OdpowiedzUsuń-M
Płaczę, jak kretynka.
OdpowiedzUsuńCudowne.
Draco taki wspaniały.
Po prostu cudo