VI
Frustracja
Najgorsze
z uczuć, zgodzą się niektórzy,
to uczucie
frustracji i niemożności,
które krew i spokój
duszy burzy.
Obudziła się mocno obolała, ale
mimo to rześka i wypoczęta. Jej ciało było rozluźnione od
wewnętrznego spełnienia, a radość
śpiewała w jej żyłach, płynąc razem z krwią. Była szczęśliwa,
choć wiedziała, że nie powinna.
Przespała się z nim. Przespała się
z Draconem Malfoyem- Ministrem Magii, byłym wrogiem i najbardziej
zadufanym w sobie mężczyzną, w jednym.
Powinna być załamana, zła.
Powinna...
Łatwiej jednak powiedzieć niż
zrobić.
Nic nie mogła poradzić na to, że jej
serce bije w szaleńczym rytmie, a ciało spina się słodko na samo
wspomnienie poprzedniej nocy.
Uchyliła powieki i momentalnie
zacisnęła je z powrotem chroniąc się przed jasnymi promieniami
słońca, sączącymi się z niewielkiej szpary między kotarami.
Wyciągnęła dłonie za siebie,
przeciągając się niczym kot i z konsternacją zauważyła, że po
drugiej stronie nikogo nie ma. Doskonale pamiętała, że gdy
usypiała wciąż tu był, gdzie więc zniknął? Zmarszczyła brwi i
z zastanowieniem przesunęła dłonią po miękkiej satynie. Chłodna.
Musiał więc opuścić łóżko już jakiś czas temu.
Dziwne uczucie ścisnęło ją w dołku,
jednak zepchnęła je w najdalszy kąt umysłu. Nie było
sensu przejmować się jego
nieobecnością. Nic jej nie obiecywał, tak samo jak ona jemu. To
był
tylko seks. Tak, właśnie. Tylko
cudowny, zapierający dech w piersiach, paraliżująco doskonały
seks. Jednak skoro było to "tylko"
to dlaczego na widok pustej połowy łóżka całe jej szczęście
wyparowało jak za dotknięciem
magicznej różdżki? Nienawidziła się za te odczucia. Cholernie
nienawidziła.
Zacisnęła dłonie w pięści i
uniosła się powoli do góry. Z zaciekawieniem rozejrzała się po
pokoju, prześlizgując spojrzeniem po
ciemnych ścianach i zatrzymując na moment na zdjęciu
przedstawiającym Dracona z Astorią.
Czyżby nadal coś czuł do swojej zmarłej żony? Sama ta
myśl sprawiła, że zrobiło jej się
słabo. Co się z nią dzieje, na Merlina?
Pokręciła głową na własną głupotę
i podniosła się z miejsca, ciągnąc za sobą kołdrę- jedyne
okrycie jakie miała pod ręką.
Na myśl o swojej satynowej koszulce,
która została rzucona w kąt przez wczorajsze wydarzenia poczuła,
że robi jej się gorąco. Postanowiła ją tam zostawić. Jej druga,
bardziej sentymentalna strona chciała, by ją odnalazł i
przypomniał sobie tę noc.
A jeszcze niedawno zarzekała się, że
nigdy by na niego nie spojrzała... jednak to prawda, że
kobieta jest zmienna jak pogoda.
Postanowiła ubrać się i go
odnaleźć, by zamienić choć jedno słowo przed wyjściem. Czuła
niewysłowioną potrzebę by się z nim
pożegnać. Ta sentymentalność była co najmniej dziwna.
Chyba zaczyna się starzeć.
Szybkim krokiem przemierzyła korytarz,
irracjonalnie bojąc się, że ktoś ją zobaczy. Głupia, przecież
wszystko co miała do ukrycia obnażyła wczoraj w pełnej krasie. No
cóż, coś z tego życia musi mieć, prawda?
Rozejrzała się po przydzielonym dla
niej pokoju, w pośpiechu łapiąc za wczorajsze ubrania. W
zawrotnym tempie musnęła tuszem rzęsy
i niczym błyskawica wypadła z powrotem na korytarz. Nie
zastanawiała się nad tym gdzie idzie, nogi same, jak
zaprogramowane, zaprowadziły ją pod drzwi gabinetu. Zapukała dwa
razy i nieco nerwowym gestem poprawiła swoje włosy. Przez głowę
przemknęło jej po kiego Merlina tak się stara, jednak jej
rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
Spodziewała się zobaczyć dobrze
wyprofilowaną, szeroką klatkę piersiową, tę samą którą tak
dokładnie poznała dzień wcześniej... jednak z pewnością nie
była przygotowana na TO.
- Blaise... - wychrypiała,
odchrząkując głośno. Jej dłoń powędrowała do gardła w
wspomagającym geście. - Co tu robisz?
Mężczyzna zmierzył ją z góry na
dół, a jego przydługie włosy opadły na oczy. Od ostatniego razu gdy go widziała nie
wydobrzał ani odrobinę. Mało tego, wyglądało na to, że ten
patowy stan tylko się pogarsza...Może i by mu współczuła,
jednak w jego ciemnym, niemal czarnym spojrzeniu ujrzała coś, co
zapaliło czerwoną lampkę na tyłach jej umysłu. Coś tu nie
grało, tylko co?
- Gdzie jest Draco? - dopytała,
momentalnie tego żałując. Na dźwięk imienia swojego
przyjaciela, wypowiadanego z jej ust, uniósł brwi do góry. Po
chwili w jego oczach błysnęło zrozumienie, a wychudzone ręce
splotły się na równie szczupłej piersi. Pochylił się w jej
stronę tak, że poczuła duszący zapach papierosów i
sfermentowanej Whiskey, nie mający nic wspólnego ze starym Blaisem
Zabinim.
Właśnie w tym momencie dotarło do
niej, że mimo jego heroicznych zagrań, już nie był tą samą
osobą. Już nie był tym Blaisem, któremu uśmiech nigdy nie
schodził z twarzy, i który żartował, że „wygłupy” to jego
drugie imię. Nie był nawet tym samym Diabłem, który osiem lat
temu powiadomił ją o śmierci swojej ukochanej Wiewiórki. Już
wcześniej widziała, że jest źle, jednak dopiero teraz
zrozumiała, że zmęczenie i głębokie worki pod oczami nie są
jedynym problemem...
- Widzę, że wyszliście z etapu
nienawiści, przechodząc w bardziej ... emocjonujący.
Poruszył sugestywnie brwiami
sprawiając, że zaczęła podważać poprzednie stwierdzenie,
jednak brak blasku w jego oczach rozwiał te wątpliwości.
Poczuła, że na jej twarz wypływa
gorący rumieniec, a ręce bezwiednie ułożyły się na piersi.
Pochyliła się w jego stronę,
przyjmując dokładnie tę samą pozycję. Spojrzała mu w oczy,
starając się przebrnąć przez ten mur, który usilnie budował
wokół własnej osoby.
- Co tu robisz? - powtórzyła
bardziej dobitnie, nie spuszczając z niego wzroku.
Sądziła, że ta niema walka na
spojrzenia potrwa o wiele dłużej, jednak przeliczyła się.
Zaledwie po kilku sekundach opuścił głowę.
Wyszedł na korytarz i obrócił się
by zamknąć drzwi.
- Szukałem Draco.
- I co?
- I nic - powiedział nieco
ironicznym tonem, na co się zjeżyła.- Nie ma go.
Poczuła jak jej serce przyspiesza
rytm. Czyżby jednak ją zostawił? Tak po prostu uciekł z łóżka
jak jakiś żałujący swoich czynów kochanek? Ledwo powstrzymała
się przed prychnięciem. Naprawdę zaczęła się nim przejmować?
- A gdzie jest ?- zapytała nim
zdążyła ugryźć się w język. Mężczyzna zatrzymał się w
półkroku patrząc na nią z politowaniem. Kiedy, na Godryka, on
się ruszył?!
- Granger - zaczął powoli, cofając
się aby stanąć naprzeciw niej.- Naprawdę sądzisz, że
kwitnąłbym tu, gdybym wiedział?
Jego spojrzenie świdrowało ją,
sprowadzając na skórę gęsią skórkę. Z trudem powstrzymała
odruch by się cofnąć. Przecież to Blaise!
Nie słysząc od niej odpowiedzi,
obrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów. Nie myśląc
wiele, pobiegła za nim.
- Czego chciałeś? - zawołała,
opierając się o poręcz.
- Przekazać mu wiadomość.
- Jaką? - nienawidziła się za tę
desperację, która zabrzmiała w jej głosie. Jednak był już przy
wyjściu... a ona musiała się dowiedzieć! Kiedy już myślała,
że nie odpowie, zatrzymał się w drzwiach i spojrzał w jej
stronę.
- Taką, która być może
zmieniłaby bieg wydarzeń.
*~*~*
Chłodne korytarze
Liverpoolskiego Wydziału Obrony, w tym momencie wydawały się być
dla niego błogim ukojeniem. Nie rozglądał się wokoło, nie
zwracał uwagi na komentarze rzucane przez stare portrety zasłużonych
aurorów- po prostu gnał przed siebie.
Co go podkusiło, żeby
wypaść z sali z tak zawrotną prędkością? Teraz to bez wątpienia
wezmą go na języki. Jego noty na pewno spadną o kolejne
dwadzieścia procent. Świetnie, po prostu bosko.
Podszedł do najbliższej
ściany i oparł się o nią, z głośnym westchnieniem. Odchylił
głowę, dotykając potylicą chłodnego kamienia.
Bronił się przed
załamaniem rękami i nogami, na wszelkie dostępne sposoby.
Wczorajszy wieczór z Granger był niczym ambrozja na jego skołatane
nerwy. Przed wyjściem zostawił dla niej wiadomość w gabinecie z
nadzieją, że ją znajdzie. Poprzedni dzień został zakończony
bardzo przyjemnym akcentem. Kto by się spodziewał, że następny
przyniesie kolejną dawkę stresu? Nie miał siły walczyć. Nie tu,
gdzie był całkowicie sam, po raz pierwszy pozbawiony całej rzeszy
obserwatorów.
Pochylił głowę, chowając
twarz w dłonie. Po raz pierwszy od wielu dni pozwolił, by
frustracja zalała jego ciało.
Zupełnie zapomniał jak to
jest być całkowicie bezsilnym. Od kiedy został Ministrem, otaczało
go grono specjalistów, pomagając i doradzając w najcięższych
sprawach. A teraz został zupełnie sam.
Dzisiejsza wiadomość
dobiła go zupełnie, stawiając w sytuacji podbramkowej. W innym
przypadku pewnie zacząłby się zastanawiać jakim cudem pojawiła
się znikąd, w sali pełnej czarodziejów, lecz jej treść
przyćmiła wszystko.
Nieświadomie sięgnął do
kieszeni, w której schował świstek. Mimo, że tekst wrył mu się
w pamięć już za pierwszym razem, nie potrafił odmówić sobie
przeczytania go jeszcze raz:
Obserwują Cię. Wiedzą
gdzie jesteś, co robisz.
Miałeś Granger i nie
potrafiłeś jej dobrze wykorzystać.
Nie ufaj nikomu- nigdy
nie wiesz kto jest Twoim wrogiem.
Trzy krótkie zdania, a
potrafiły zasiać tak wielki zamęt w jego zazwyczaj chłodnym
umyśle. Musiał przyznać, że spośród trzech wiadomości, ta
wstrząsnęła nim najbardziej. Wstrząsnęła do tego stopnia, że
aż się zdziwił jakim cudem nie rozlał na siebie gorącej kawy,
tak mu się trzęsły ręce.
Miałeś Granger i nie
potrafiłeś jej dobrze wykorzystać. Co
to ma, do cholery, znaczyć?! Dlaczego miałby ją wykorzystywać?
Oczywiście
początkowo miał takie myśli, w końcu chciał upiec te swoje trzy
pieczenie na jednym ogniu... do tej pory zdobył już dwie, jednak na
trzeciej coraz mniej mu zależało.
Co się
stało przez tę jedną noc, że nagle zmienił swoje nastawienie? Na
słodkiego Salazara! Był Ministrem Magii, Draconem Lucjuszem
Malfoy'em... co z tego?
Zgadzam
się z tym pytaniem; no co? Przecież w niczym nie był od niej
lepszy. Poniżyła go publicznie i chciał swojej zemsty, jednak nie
życzył jej źle. Już dawno wyrósł z pieluch i szczeniackich
zagrywek. Był dorosłym mężczyzną i jak taki powinien się
zachowywać!
Wyprostował
się gwałtownie w przypływie naiwnej pewności siebie, jednak po
chwili jego ciało znowu zwiotczało, a on ostatkiem sił powstrzymał
się przed spłynięciem po ścianie na zimną podłogę.
Był zmęczony, i choć starał się
ukrywać to nawet przed sobą, zaczął się poddawać.
Tyle czasu, a on wciąż nie zrobił
znaczącego progresu. Ludzie czekają, wierzą, jednak miał
świadomość, że to nie będzie trwało wiecznie.
Głosy krytyki i niedowierzania zaczęły
się pojawiać już dawno temu, a teraz z pewnością zaczynały
osiągać apogeum.
Jak tak dalej pójdzie, to w przypadku
ucieczki nawet Honolulu będzie za blisko. Jedyną alternatywą dla
niego zostanie Księżyc.
Przygładził włosy, z konsternacją zauważając, że trzęsą mu
się ręce. Musi się ogarnąć, pora wracać.
Co prawda jako Minister miał prawo zarządzać przerwę kiedy mu się
podoba, jednak ten przypadek był inny. Gdyby nie fakt, że wybuch
nadchodził naprawdę wielkimi krokami, nigdy nie przerwałby
Parnellowi w tak ważnej kwestii.
Z pewnością czeka go masę pytań, na których nie ma odpowiedzi.
Ładnie się pokazuje w swojej roli, nie ma co.
- Panie Ministrze? - usłyszał głos, który mimo swej łagodności,
rozdarł ciszę niczym krzyk. Z trudem powstrzymał się przed
wzdrygnięciem. Teraz nagle stał się tchórzem?
Z półmroku wyłoniła się Tania, patrząc na niego z czymś w
rodzaju troski.
- Tania – ulga w jego głosie zdawała się być wręcz namacalna.
Jak tak dalej pójdzie to zacznie wariować.
Przechylił głowę, spoglądając na nią spod przymrużonych
powiek. Wyprostował się i założył ręce na piersi, jednak mimo
usilnych prób wciąż wyglądał jak człowiek, który nie radzi
sobie z własnym życiem.
- Wszystko w porządku? - zapytała, stawiając krok do przodu. Jej
długie włosy opadały na pierś przez jedno ramię, a srebrny
naszyjnik błyszczał w zagłębieniu szyi. Nigdy wcześniej go nie
widział.
- Oczywiście. Dlaczego miałoby nie być?
Wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie dając się nabrać na
udawany ton swojego szefa. Nawet się nie spodziewał, że ta
słodka, naiwna kobietka może mieć taką intuicję.
- Dobrze. - Założyła włosy za ucho, stawiając jeszcze jeden,
malutki kroczek. Na widok jej dużego dekoltu, widocznego w świetle
pochodni, zrobiło mu się naprawdę gorąco. - Możemy w takim
razie wracać? Czekają na pana...
Skinął głową, szybkim ruchem odpychając się od ściany.
Poprawił kołnierz szaty, a włosy po raz kolejny przygładził,
ściągając mocniej trzymającą je gumkę. Co prawda dłonie
jeszcze trochę mu się trzęsły, jednak był gotowy. Musiał być.
Jeśli on nie okazałby na tyle odwagi by stawić czoła wrogowi, to
kto by to zrobił?
Skinął Tanii, która wyciągnęła rękę, wskazując mu by ruszył
pierwszy.
Czuł się dziwnie będąc eskortowanym przez kobietę która,
bądźmy szczerzy, nie grzeszyła zbyt wygórowanymi zdolnościami
magicznymi. Marny był z niej ochroniarz. Lepiej sprawdzała się w
roli lojalnej, ponętnej sekretarki...
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo się mylił. Gdyby zdawał sobie
sprawę, że kolejne wydarzenia potoczą się właśnie w taki
sposób, nigdy nie ruszyłby przodem. Nigdy nie pozwoliłby jej iść
za swoimi plecami, gdzie była całkowicie niewidoczna. Było jednak
po wszystkim. Nim zdążył się zorientować, poczuł na plecach
mocne dźgnięcie różdżki, a po chwili jego węch wychwycił
słodki zapach lawendy. Tania.
Nie
ufaj nikomu- nigdy nie wiesz kto jest Twoim wrogiem.-
tak brzmiała jego ostatnia myśl nim stracił przytomność.
Teraz to naprawdę miał problem. Bardzo duży problem.
*~*~*
Stanęła przed namiotem szpitalnym, prześlizgując po nim
oceniającym okiem.
Nie było jej przez cały tydzień. Przez bite siedem dni musiała
towarzyszyć Malfoy'owi w każdej możliwej sytuacji. Z niemałym
wstydem uświadomiła sobie, że przez ten czas zupełnie zapomniała
o swoich powinnościach... a teraz, stojąc przed swoim
przeznaczeniem, czuła palące wyrzuty sumienia. Musiała mieć
pewność, że podczas jej nieobecności nic się nie zmieniło,
nikt... nie zginął.
Dopięła swój biały kitel, otulając się szczelniej rękoma.
Musiała być silna. W końcu była najlepszą magomedyczką w kraju,
na Merlina!
Wzięła dwa głębokie wdechy, które uwydatniły jej dorodną
pierś, po czym weszła do środka. Na pierwszy rzut oka wszystko
wydawało się takie jak zwykle- rzędy polowych łóżek, ułożonych
jedno za drugim, szafki pełne eliksirów, kilku śpiących
pacjentów... jeśli jednak znało się ten zawód od podszewki, od
razu można było zauważyć jedną znaczącą rzecz, która i jej
nie umknęła. Było zbyt spokojnie, zbyt... cicho.
Zwęziła powieki starając się zogniskować spojrzenie na jedynej,
obecnej magomedyczce. Jest to Riley czy nie? Oho, bez rychłej wizyty
u okulisty chyba się nie obejdzie. Cóż, jak to mówią, starość
nie radość!
Jak na zawołanie poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, ostatkami
samokontroli powstrzymując się od głośnego krzyku.
Nie dość, że ślepa to jeszcze przewrażliwiona, świetnie.
- Miona, na Merlina! - zawołała kobieta, rzucając się jej na
szyję. Uściskała ją dokładnie, po czym odsunęła na
wyciągnięcie ręki niczym matka, która odnalazła zaginione
dziecko. - Nic ci nie jest? Żyjesz? Już myślałam, że pożarł
się żywcem...
Hermiona roześmiała się, łapiąc Riley za ręce. W jej
czekoladowych oczach błysnęło coś na kształt czułości.
Pochyliła się w jej stronę, posyłając figlarne spojrzenie.
- Nie zrobił mi nic złego... a przynajmniej nic, na co bym nie
wyraziła zgody.
Widząc szok wymalowany na twarzy przyjaciółki, uśmiechnęła się
tajemniczo. Była jędzą, wiedziała o tym. Biedna Riley będzie
teraz zachodzić w głowę nad tym co się wydarzyło między nią,
a panem Ministrem... jej z pewnością także nie da żyć, jednak
każdy medal ma dwie strony, prawda?
Zwróciła się w stronę najbliższego łóżka, z bliżej
nieokreślonym zamiarem poprawienia idealnie już ułożonej
pościeli. Nie zdążyła jednak zrobić dwóch kroków, kiedy po
raz kolejny poczuła uścisk, tym razem na nadgarstku.
- O nie, moja droga. Tym razem tak łatwo się nie wymigasz! -
zagroziła Riley, podnosząc palec do góry, a w jej oczach
błyszczały iskierki rozbawienia. - Poza tym, czeka nas obchód.
- Obchód? - zdziwiła się Hermiona, zupełnie zapominając o pomyśle
droczenia się z przyjaciółką. Po raz kolejny rozejrzała się po
niemal całkowicie pustym namiocie.
- Tak, obchód – odpowiedziała Riley, po czym nie czekając na
Hermionę, ruszyła w stronę wyjścia. Panna Granger zawahała się
przez chwilę, jednak wzruszyła ramionami i dogoniła ją w trzech
susach.
Szły przez kilka minut w milczeniu, każda pogrążona we własnych
myślach, rozterkach, troskach.
Nie ważne jak bardzo by się przed tym wzbraniała, Hermionę wciąż
frustrował fakt, że nie znalazła nigdzie Dracona. Że nie miała
możliwości się pożegnać...
Z jednej strony miała ochotę zdzielić się po twarzy za te
rozterki na poziomie głupiutkiej podlotki, jednak z drugiej...no,
po prostu nie potrafiła przestać o tym myśleć.
Oderwała się dopiero, kiedy stanęły przed wejściem do kolejnego
namiotu szpitala polowego.
Riley przepuściła Hermionę, stosując się do zasady „zawsze
puszczaj przodem ludzi wyższych stanowiskiem”, z czego kobieta
skwapliwie skorzystała.
Wystarczyło jedno spojrzenie, aby po raz kolejny dzisiejszego dnia
wprowadzić ją w najwyższy stan zdumienia, a także swoistego
rodzaju nadziei. Panowały tu takie same pustki jak w poprzednim
namiocie, a świeża, nieużywana pościel wręcz pachniała
nowością.
- Witaj Hermiono.
Odwróciła się gwałtownie, czując jak jej serce przygotowuje się
do bardzo szybkiego maratonu. Bała się konfrontacji z tym
mężczyzną. Nie chciała z nim rozmawiać, zwłaszcza po tym co
zmajstrował Malfoy. Co jednak miała zrobić? Uciec z podkulonym
ogonem jak największy tchórz? Jest przecież Granger, do cholery!
- Frank.
Odwróciła się w jego stronę, patrząc wprost w wyraziście
zielone oczy. Widywała go na co dzień. Jako że był jej
przełożonym, nauczyła się wstrzymywać reakcję na jego
obecność, teraz jednak było inaczej. Teraz, kiedy ich mała
tajemnica o mało nie ujrzała światła dziennego.
Cisza między nimi przedłużała się w nieskończoność, a ciche
w rzeczywistości kroki Riley kręcącej się po namiocie, brzmiały
niczym uderzenie groma.
Hermiona odchrząknęła, a z jej ust wypłynęło pierwsze pytanie
jakie przyszło jej na myśl:
- Dlaczego wszędzie jest tak pusto?
- Czekamy na dostawę rannych dzieci z Brentwood i Oldham – Hermiona
skrzywiła się na słowo „dostawa”, jednak nijak tego nie
skomentowała. Wiedziała, że Frank potrafi być bardzo
bezpośredni. - Zostali zaatakowani dziś z samego rana, a my
dostaliśmy odgórny rozkaz, żeby zostawić w namiotach tylko i
wyłącznie tych, którzy nie dadzą rady odejść o własnych
siłach.
Frank wyglądał na zmęczonego i załamanego zaistniałą sytuacją.
Ale co w tym dziwnego? W głowie każdego, w miarę normalnego
człowieka rodziło się swoiste pytanie; czy to się kiedyś
skończy?
Kiedyś z pewnością... jednak w jaki sposób? Co dobrego może
przynieść ta pieprzona apokalipsa XXI wieku?
Hermiona westchnęła z boleścią, klepiąc przełożonego w ramię
nieco powściągliwym gestem. Chciała coś powiedzieć, pocieszyć
go, jednak zabrakło jej słów.
Kolejne ranne dzieci...
- Miona, idziesz?
Głos Riley wyrwał ją z otępienia, sprowadzając z powrotem do
rzeczywistości. Kolejne dni zapowiadają się pełne roboty. Nie
bała się jednak pracy. Miała zamiar uratować tak wiele
niewinnych istot, ile tylko zdoła.
Skinęła głową Frankowi, bez oglądania kierując się w stronę
wyjścia. Riley przytrzymała dla niej płachtę, sięgając jeszcze
po jakiś eliksir i w tym samym momencie Hermiona zobaczyła J e g
o.
Czarna szata, długie, jasnoblond włosy, arystokratyczna postawa...
Wyszedł zza namiotu, nerwowym krokiem kierując się w stronę
zaułka. Co tu robił? Dlaczego nie został, żeby się pożegnać?
Uczucie frustracji po raz kolejny zapłonęło w jej żyłach.
Czuła, że coś tu jest bardzo nie w porządku.
Nie patrząc na Riley rzuciła się biegiem w stronę uliczki, w
której zniknął Draco Malfoy.
Uwielbiam to opowiadanie i ten rozdział ! Jest genialny :)
OdpowiedzUsuńCzekam i pozdrawiam !
Rozdział genialny, dawaj szybko nexta, świetnie piszesz, masz talent, nie popełniasz błędów,fabuła jest interesująca i potrafisz strasznie zaciekawić, po prostu jest cudownie, liczę na szybki kolejny rozdział, będę wpadać i obserwować, zyskałaś właśnie nowego stałego czytelnika, bo chyba się zakochałam, jestem pod wielkim wrażeniem, zapraszam też do mnie na pierwszy rozdział nowego opowiadania dramione-sila-przeznaczenia.blogspot.com
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam Vanillia :*
Czy tylko ja zauważyłam pomyłkę w numeracji? Napisałaś "rozdział siódmy", przez co myślałam na początku, że ominęłam jeden rozdział, ale no nic, każdemu się może zdarzyć :)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny i mogę się założyć, że Hermiona pójdzie za kimś pod wpływem eliksiru wielosokowego lub za Draconem pod wpływem Imperiusa (tylko to mi przychodzi do głowy... Chociaż jeszcze szantaż, ale to raczej mało prawdopodobne)
No dobra, kończę z moimi teoriami i życzę weny ;)
Hej hej!
OdpowiedzUsuńDawno mnie nie było... Ale nie zmienia to faktu, że to opowiadanie zdecydowanie przypadło mi do gustu ;)
Dannie :D
O kurde, o ja cię, ale się dzieje. xD
OdpowiedzUsuńWyszło Ci świetnie. Ja zawsze wiedziałam, że ta Tania jest jakaś lewa. Nigdy jej nie ufałam i Malfoy też nie powinien.
Końcówka mnie bardzo zaskoczyła. Może to jest Malfoy, a Hermiona zobaczy jak tamta dziewucha powala go zaklęciem? Ale chyba nie. Chyba ktoś (ALE KTO KURDE) chce porwać rownież Hermione. ;-;
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
Pozdrawiam, M.
Tania ... nawet imię mówi samo za siebie, oh te ponętne sekretareczki, szuje i tyle ....
OdpowiedzUsuńrozdział bardzo fajny taki trzymający w napięciu, a ta cała aura tajemniczości nad opowiadaniem jest aż frustrująca momentami, ale jaka fajna xD
jak Riley przepuściła w drzwiach pierwszą Hermionę to już się bałam, że i ta rzuci w jej plecy jakimś zaklęciem i aż mi serce zamarło, ale nic takiego się nie wydarzyło
Miona musi złapać Draco, nie wiem dlaczego, ale czuję taką potrzebę, żeby go złapała, bo coś przewiduję, że ona jest w stanie mu pomóc z tymi pogróżkami/poradami, które dostaje Malfoy
do następnego <3
Oj faktycznie coś tutaj nie gra. Ciekawe jak to rozwiniesz, bardzo mnie to ciekawi!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo przyjemny, lekki i wywołujacy emocje..
Podobało mi się, nawet bardzo :-)
Pozdrawiam, Domi
Genialny rozdział! Wydaje mi się, że to nie był prawdziwy Draco :) Czekam na kolejny i życzę weny :*
OdpowiedzUsuńJejku ten rozdział je genialny. Pozostawia w głowie takie uczucie ekscytacji, mam w głowie teraz parę ytań na które wiem że uzyskam odpowiedź w późnejszych rozdziałach np. Co Tiana zrobiła Draconowi? i Co do cholery jasnej Draco robi w tym zaułku?
OdpowiedzUsuńNo nic, już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Pozdrawiam Writer_Paulina :>
fajne.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Tsuki <3
Dobra, fajnie, ale ciekawość mnie porze zanim przeczytam kolejny rozdział. ta norka wyszła fenomenalna, ten poranek, Draco w ministerstwie, powrót Hermiony do pracy. Normalnie brak mi słów. Historia rozkręca się coraz bardziej :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Dzieje się dzieje.
OdpowiedzUsuńAle z ciekawości zaraz umrę!
Czekam na więcej i szybciej.
Weny.
Pozdrawiam,Lili.
Ok, teraz znalazłam czas na dłuższy komentarz .
OdpowiedzUsuńJezusie Święty i Niepojęty !! ONA SIĘ Z NIM PRZESPAŁA !!! I ten moment z Blaisem :) Fajnie, że dodajesz te liściki i w końcu wytłumaczyłaś o co w nich chodzi !!! I co ona robi idąc za nim ??? Napisz szybko ok ??
L
Moje oczy postanowiły sie zmęczyć w momencie kiedy ta cała cholerna Tania wbiła różdżke w plecy Dracona. I uwierz mi, ze gdyby nie moja chęc do dalszego czytania z chęcią bym je wyrwała i wyrzuciła przez okno, by przejechał je nadjezdzajacy samochod. Ale wracajac do rozdzialu - świetny. Tylko co malfoy -i czy to na pewno malfoy- robi w tym zaluku...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam magicznie
~hope~
Nie wiem gdzie, więc zrobię to tutaj (i nie, nie chodzi mi o spam).
OdpowiedzUsuńPiszesz cudownie, dlatego nominuję Cię do The Versatile Blogger Award. Więcej u mnie: Fabryka Rumianku
Boski rozdział :D Też jestem ciekawa co ta Tania zrobiła Draco.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*