2 lipca 2020

4 a.m. - 1.


31.08.1998

Patrzę na jego sylwetkę ukrytą w półmroku, zmierzwione włosy i ledwo widoczny uśmiech na spokojnej twarzy. Sen sprawia, że zawsze napięte rysy wygładzają się, nadając mu niemal niewinnego wyglądu. Niemal, bo wiem, że niewinny z pewnością nie jest. 
Moje ciało, okryte jedynie satynową narzutą, zaczyna trząść się z zimna. 
Powinnam wyjść. Wiem, że powinnam. A jednak usilnie stoję w miejscu, wpatruję się w jego twarz, próbuję opóźnić moment odejścia najbardziej jak tylko mogę, wiedząc, że on i tak nadejdzie. Zawsze nadchodzi. 
Przewraca się z boku na plecy, kładąc lewą rękę w miejscu, w którym leżałam jeszcze chwilę temu. Odkrywa podłużną bliznę na brzuchu, przez co mam ochotę podejść, przejechać po niej palcem wskazującym, ucałować jej poszarpane końce. Zamiast tego zaciskam usta i zmuszam się do odwrotu. Łapię za sukienkę, rzuconą w kąt tuż przy drzwiach i nie odwracając się za siebie,naciągam z powrotem na nagie ciało. Nie mogę znaleźć bielizny, ale nie przejmuję się tym. Do domu i tak się teleportuję, a w głębi duszy mam nadzieję, że znajdzie ją On i pomyśli o mnie, choć przez chwilę. 
Poprawiam zmierzwione włosy, sztywnieję na głośniejsze westchnienie dochodzące z łóżka. Zerkam kątem oka, by upewnić się, że dalej śpi. Zalewa mnie ulga zmieszana z zawodem. Sama nie wiem czego chcę. 
Wychodzę na korytarz niewielkiej, stylowo urządzonej kawalerki, rozważam założenie butów. Ostatecznie rezygnuję. Otwieram drzwi w momencie, gdy stary, zaczarowany zegar z kukułką wybija godzinę czwartą nad ranem. Z każdym kolejnym uderzeniem, coraz boleśniej czuję, że coś się kończy. Jutro już nic nie będzie takie samo, a ostatnie dwa miesiące będę musiała zakopać głęboko w sercu i w pamięci. 
Do ostatniej chwili mam nadzieję, że dźwięk zegara obudzi go i stanie w drzwiach. Wyśmieje lub zezłości się, że znów wychodzę w taki sposób, każe wracać z powrotem i się nie wygłupiać. Za każdym razem na to czekam i za każdym razem się zawodzę. Drzwi się zamykają, a on się nie pojawia. Ale czego się spodziewałam? Nigdy tego nie robi. 

*

 70 dni wcześniej

Obserwuję czarodziejów zaangażowanych w odbudowę zamku. Zgłosiło się naprawdę sporo ochotników, dzięki czemu prace postępowały w miarę szybko. Kątem oka widzę grupę ślizgonów, co niezmiennie wprawia mnie w zdziwienie. Zwłaszcza, gdy po raz kolejny zauważam wśród nich blond czuprynę Malfoy’a. Nie pojawia się codziennie, mimo to każdy jest pełen podziwu, że zdecydował się pomóc. Do jego rozprawy zostały dwa tygodnie, więc osobiście podejrzewam, że po prostu stara się odbudować swój wizerunek wśród czarodziejów. Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Ważne, że mamy o jedną osobę więcej do pomocy. 
Zanim mam możliwość się obrócić, Malfoy podnosi głowę i patrzy wprost na mnie. Chcę spojrzeć w inną stronę, ale coś w jego oczach trzyma mnie w miejscu. Gęsia skórka pokrywa moje ramiona, oddech przyspiesza. Coś w wyrazie jego twarzy… nie, mimo wszystko nie rozumiem swojej reakcji. Sekundę później się odwraca, a moje serce potrzebuje dłuższej chwili, by się uspokoić. 
- Hermiono! Możesz tu podejść? - słyszę głos Harry’ego, więc zmuszam się do obojętnego wyrazu twarzy. Kiwam głową i kieruję w jego stronę. Widziałam wcześniej, że stoi z Ronem, dlatego starałam się trzymać z daleka. Nie mogło to jednak trwać długo. Co prawda rozstaliśmy się w przyjaźni, zostawiając za sobą związek, trwający zaledwie dwa miesiące, lecz mimo to wiem, że już nigdy nie będzie między nami tak samo. Czuję jak krępuje się w mojej obecności, zresztą ze wzajemnością. 
- Co się stało? - pytam, unikając kontaktu wzrokowego z Ronem. 
- McGonagall prosi, żebyś pomogła Slughornowi przy warzeniu eliksirów- wyjaśnia, przeskakując spojrzeniem między mną, a przyjacielem. Dobrze wie, że nie czujemy się przy sobie komfortowo, jak kiedyś. - Nie zostało zbyt wiele osób do pomocy, każdy ma już rozdzielone zadania.
Nie musi tłumaczyć, rozumiem tę potrzebę bardzo dobrze. Byłam jedną z lepszych osób, jeśli chodzi o jakość eliksirów na zajęciach, nie jestem więc zdziwiona. 
Kiwam głową na znak zrozumienia. 
- Gdzie mam iść? 
Harry uśmiecha się delikatnie i obraca w stronę odbudowanego wejścia do zamku. 
- Z tego co wiem, Slughorn pracuje w lochach. Spróbuj tam. 
Oddaję uśmiech, kiwam głową raz jeszcze i odchodzę. 
Szok uderza we mnie ze zdwojoną siłą, gdy wchodząc do starej klasy eliksirów, widzę Malfoya. Oczywiście, jest jedną z kilku osób obecnych, jednak coś w jego sylwetce sprawia, że skupiam się właśnie na nim. Wciąż mam przed oczami wyraz twarzy blondasa, gdy jego ciotka torturowała mnie na zimnej podłodze Malfoy Manor…
Obraca się w moją stronę, prześlizguje leniwym spojrzeniem po całej sylwetce. Krzywi się nieznacznie i fokusuje uwagę na nauczycielu. 
Złość rozlewa się po moim ciele, zabarwiając policzki czerwienią. Czuję, że czeka mnie jeden z trudniejszych okresów w życiu. 

*

65 dni wcześniej 

Dźwięk tłuczonego szkła, zastępuje sarkastyczny śmiech. Ocieram pot z czoła i proszę Merlina o cierpliwość. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jako partner trafił mi się akurat Draco Malfoy. Rozumiem, że większość była zajęta lub dobrała się w pary przed moim przybyciem, ale na Godryka, dlaczego akurat on?!
- Może byś mi pomógł, zamiast się śmiać głupkowato - mówię, nie patrząc w jego stronę. Poprawiam kucyk i macham różdżką, żeby posprzątać. Nie wiem, jak to jest, że w jego obecności budzi się moja gorsza natura. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak często się denerwowałam. 
- Świetnie sobie radzisz, jak zawsze zresztą. - Coś w jego słowach sprawia, że sztywnieję i zerkam przez ramię. Stoi oparty o biurko, z rękami założonymi na piersi i przekrzywioną głową. Szare oczy świdrują mnie z dziwnym wyrazem, przez co czuję, jak krew uderza mi do głowy. Nie wiem co jest w jego osobie, że reaguję w taki sposób. Przecież to Malfoy!
Obracam się z powrotem do kociołka, żeby schować rumieniec, który z pewnością pojawił się na mojej twarzy. 
Przedłużająca się cisza sprawia, że udaje mi się uspokoić. Wciąż czuję jego spojrzenie na plecach, ale usilnie staram się je ignorować.  Zerkam do podręcznika, sprawdzając czy na pewno dodałam wszystkie składniki i mieszam wywar zgodnie z przepisem.
- Powinno być raz w lewo - omal nie schodzę na zawał, gdy słyszę jego głos tuż obok ucha. Chochla z brzękiem wpada do wywaru. Nie mogę pohamować przekleństwa, czym zasługuję sobie na kolejną salwę śmiechu. Tym razem szczerego, jak myślę. 
Malfoy sięga do kociołka, skąd dwoma palcami wyciąga chochlę, za końcówkę. Ociera się o moje ramię i nie potrafię ocenić czy robi to specjalnie czy zupełnie przypadkiem. 
Czym prędzej się odsuwam, pocierając miejsce którego dotknął, zupełnie jakby parzyło. 
Uśmieszek widnieje na jego twarzy, ale nie patrzy w moją stronę. Zamiast tego miesza eliksir według przepisu, odkłada chochlę i wraca z powrotem na swoje poprzednie miejsce. 
Daję sobie moment, zanim podchodzę z powrotem do kociołka. Zachowanie Malfoy’a jest dla mnie czystą zagadką, od pierwszego dnia naszej “współpracy”. Jest wredny, uszczypliwy, zawsze ma coś do powiedzenia, a mimo to mogłabym przysiąc, że wciąż czuję jego wzrok na swoich plecach. Ma również niespodziewane akty dobroci, czego już zupełnie nie potrafię zrozumieć… 
- Dlaczego tak ci zależy na tych eliksirach? - słyszę jego głos w momencie, gdy udaje mi się uspokoić na tyle, by na nowo skupić się na warzeniu. Przymykam oczy z poirytowaniem. Dlaczego nie może po prostu dać mi pracować w spokoju?
Mam ochotę na niego nakrzyczeć, a zamiast tego odpowiadam spokojnie, czym dziwię samą siebie. 
- Mam zamiar wrócić tu od września i wolałabym, aby był dostępny jakikolwiek zapas eliksirów leczniczych - mówię, odmierzając ostatnią porcję much siatkoskrzydłych. - A co ty tu robisz? - pytam, zanim zdążę pomyśleć. 
Czuję, że znów sztywnieję z niepewności. W jego obecności nigdy nie wiem czego mogę się spodziewać. Mimo, że minęło dopiero parę dni, zdążyłam poznać kilka wersji jego zachowania. Jedyny plus jest taki, że zrezygnował z ciągłego obrażania mnie. Wojna, mimo wszystko, coś w nim zmieniła. 
Po paru minutach rozluźniam ramiona. Sądzę, że mi nie odpowie i nie byłoby to zaskoczeniem. 
- Być może też wrócę - odzywa się jednak. Słyszę dziwną nutę w jego głosie, ale postanawiam nie reagować, zaskoczona tym, że w ogóle odpowiedział. 
- Naprawdę? - obracam się w jego stronę znienacka, przez co łąpię go na gapieniu się na mój tyłek. Rumieniec na powrót wraca na moje policzki, tym razem również ze złości. - Oczy mam tutaj, Malfoy.
Znów przekrzywia głowę i posyła mi spojrzenie spod przymrużonych powiek. 
- Spokojnie, nie jesteś w moim typie - prycha w końcu i odwraca się. Czuję, że moje serce ściska się z bólu i mam ochotę wyrwać je z piersi. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz