31.08.1998
Patrzę na jego sylwetkę ukrytą w półmroku,
zmierzwione włosy i ledwo widoczny uśmiech na spokojnej twarzy. Sen sprawia, że
zawsze napięte rysy wygładzają się, nadając mu niemal niewinnego wyglądu.
Niemal, bo wiem, że niewinny z pewnością nie jest.
Moje ciało, okryte jedynie satynową narzutą,
zaczyna trząść się z zimna.
Powinnam wyjść. Wiem, że powinnam. A jednak
usilnie stoję w miejscu, wpatruję się w jego twarz, próbuję opóźnić moment
odejścia najbardziej jak tylko mogę, wiedząc, że on i tak nadejdzie. Zawsze
nadchodzi.
Przewraca się z boku na plecy, kładąc lewą rękę
w miejscu, w którym leżałam jeszcze chwilę temu. Odkrywa podłużną bliznę na
brzuchu, przez co mam ochotę podejść, przejechać po niej palcem wskazującym,
ucałować jej poszarpane końce. Zamiast tego zaciskam usta i zmuszam się do
odwrotu. Łapię za sukienkę, rzuconą w kąt tuż przy drzwiach i nie odwracając
się za siebie,naciągam z powrotem na nagie ciało. Nie mogę znaleźć bielizny,
ale nie przejmuję się tym. Do domu i tak się teleportuję, a w głębi duszy mam
nadzieję, że znajdzie ją On i pomyśli o mnie, choć przez chwilę.
Poprawiam zmierzwione włosy, sztywnieję na
głośniejsze westchnienie dochodzące z łóżka. Zerkam kątem oka, by upewnić się,
że dalej śpi. Zalewa mnie ulga zmieszana z zawodem. Sama nie wiem czego
chcę.
Wychodzę na korytarz niewielkiej, stylowo
urządzonej kawalerki, rozważam założenie butów. Ostatecznie rezygnuję. Otwieram
drzwi w momencie, gdy stary, zaczarowany zegar z kukułką wybija godzinę czwartą
nad ranem. Z każdym kolejnym uderzeniem, coraz boleśniej czuję, że coś się
kończy. Jutro już nic nie będzie takie samo, a ostatnie dwa miesiące będę
musiała zakopać głęboko w sercu i w pamięci.
Do ostatniej chwili mam nadzieję, że dźwięk
zegara obudzi go i stanie w drzwiach. Wyśmieje lub zezłości się, że znów
wychodzę w taki sposób, każe wracać z powrotem i się nie wygłupiać. Za każdym
razem na to czekam i za każdym razem się zawodzę. Drzwi się zamykają, a on się
nie pojawia. Ale czego się spodziewałam? Nigdy tego nie robi.
*
70 dni wcześniej
Obserwuję czarodziejów zaangażowanych w odbudowę
zamku. Zgłosiło się naprawdę sporo ochotników, dzięki czemu prace postępowały w
miarę szybko. Kątem oka widzę grupę ślizgonów, co niezmiennie wprawia mnie w
zdziwienie. Zwłaszcza, gdy po raz kolejny zauważam wśród nich blond czuprynę
Malfoy’a. Nie pojawia się codziennie, mimo to każdy jest pełen podziwu, że
zdecydował się pomóc. Do jego rozprawy zostały dwa tygodnie, więc osobiście
podejrzewam, że po prostu stara się odbudować swój wizerunek wśród
czarodziejów. Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Ważne, że mamy o jedną osobę
więcej do pomocy.
Zanim mam możliwość się obrócić, Malfoy podnosi
głowę i patrzy wprost na mnie. Chcę spojrzeć w inną stronę, ale coś w jego
oczach trzyma mnie w miejscu. Gęsia skórka pokrywa moje ramiona, oddech
przyspiesza. Coś w wyrazie jego twarzy… nie, mimo wszystko nie rozumiem swojej
reakcji. Sekundę później się odwraca, a moje serce potrzebuje dłuższej chwili,
by się uspokoić.
- Hermiono! Możesz tu podejść? - słyszę głos
Harry’ego, więc zmuszam się do obojętnego wyrazu twarzy. Kiwam głową i kieruję
w jego stronę. Widziałam wcześniej, że stoi z Ronem, dlatego starałam się
trzymać z daleka. Nie mogło to jednak trwać długo. Co prawda rozstaliśmy się w
przyjaźni, zostawiając za sobą związek, trwający zaledwie dwa miesiące, lecz
mimo to wiem, że już nigdy nie będzie między nami tak samo. Czuję jak krępuje
się w mojej obecności, zresztą ze wzajemnością.
- Co się stało? - pytam, unikając kontaktu
wzrokowego z Ronem.
- McGonagall prosi, żebyś pomogła Slughornowi
przy warzeniu eliksirów- wyjaśnia, przeskakując spojrzeniem między mną, a
przyjacielem. Dobrze wie, że nie czujemy się przy sobie komfortowo, jak kiedyś.
- Nie zostało zbyt wiele osób do pomocy, każdy ma już rozdzielone zadania.
Nie musi tłumaczyć, rozumiem tę potrzebę bardzo
dobrze. Byłam jedną z lepszych osób, jeśli chodzi o jakość eliksirów na
zajęciach, nie jestem więc zdziwiona.
Kiwam głową na znak zrozumienia.
- Gdzie mam iść?
Harry uśmiecha się delikatnie i obraca w stronę
odbudowanego wejścia do zamku.
- Z tego co wiem, Slughorn pracuje w lochach.
Spróbuj tam.
Oddaję uśmiech, kiwam głową raz jeszcze i
odchodzę.
Szok uderza we mnie ze zdwojoną siłą, gdy
wchodząc do starej klasy eliksirów, widzę Malfoya. Oczywiście, jest jedną z
kilku osób obecnych, jednak coś w jego sylwetce sprawia, że skupiam się właśnie
na nim. Wciąż mam przed oczami wyraz twarzy blondasa, gdy jego ciotka
torturowała mnie na zimnej podłodze Malfoy Manor…
Obraca się w moją stronę, prześlizguje leniwym
spojrzeniem po całej sylwetce. Krzywi się nieznacznie i fokusuje uwagę na
nauczycielu.
Złość rozlewa się po moim ciele, zabarwiając
policzki czerwienią. Czuję, że czeka mnie jeden z trudniejszych okresów w
życiu.
*
65 dni wcześniej
Dźwięk tłuczonego szkła, zastępuje sarkastyczny
śmiech. Ocieram pot z czoła i proszę Merlina o cierpliwość. Wciąż nie mogę
uwierzyć, że jako partner trafił mi się akurat Draco Malfoy. Rozumiem, że
większość była zajęta lub dobrała się w pary przed moim przybyciem, ale na
Godryka, dlaczego akurat on?!
- Może byś mi pomógł, zamiast się śmiać
głupkowato - mówię, nie patrząc w jego stronę. Poprawiam kucyk i macham
różdżką, żeby posprzątać. Nie wiem, jak to jest, że w jego obecności budzi się
moja gorsza natura. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak często się
denerwowałam.
- Świetnie sobie radzisz, jak zawsze zresztą. -
Coś w jego słowach sprawia, że sztywnieję i zerkam przez ramię. Stoi oparty o
biurko, z rękami założonymi na piersi i przekrzywioną głową. Szare oczy
świdrują mnie z dziwnym wyrazem, przez co czuję, jak krew uderza mi do głowy.
Nie wiem co jest w jego osobie, że reaguję w taki sposób. Przecież to Malfoy!
Obracam się z powrotem do kociołka, żeby schować
rumieniec, który z pewnością pojawił się na mojej twarzy.
Przedłużająca się cisza sprawia, że udaje mi się
uspokoić. Wciąż czuję jego spojrzenie na plecach, ale usilnie staram się je
ignorować. Zerkam do podręcznika, sprawdzając czy na pewno dodałam
wszystkie składniki i mieszam wywar zgodnie z przepisem.
- Powinno być raz w lewo - omal nie schodzę na
zawał, gdy słyszę jego głos tuż obok ucha. Chochla z brzękiem wpada do wywaru.
Nie mogę pohamować przekleństwa, czym zasługuję sobie na kolejną salwę śmiechu.
Tym razem szczerego, jak myślę.
Malfoy sięga do kociołka, skąd dwoma palcami
wyciąga chochlę, za końcówkę. Ociera się o moje ramię i nie potrafię ocenić czy
robi to specjalnie czy zupełnie przypadkiem.
Czym prędzej się odsuwam, pocierając miejsce
którego dotknął, zupełnie jakby parzyło.
Uśmieszek widnieje na jego twarzy, ale nie
patrzy w moją stronę. Zamiast tego miesza eliksir według przepisu, odkłada
chochlę i wraca z powrotem na swoje poprzednie miejsce.
Daję sobie moment, zanim podchodzę z powrotem do
kociołka. Zachowanie Malfoy’a jest dla mnie czystą zagadką, od pierwszego dnia
naszej “współpracy”. Jest wredny, uszczypliwy, zawsze ma coś do powiedzenia, a
mimo to mogłabym przysiąc, że wciąż czuję jego wzrok na swoich plecach. Ma
również niespodziewane akty dobroci, czego już zupełnie nie potrafię
zrozumieć…
- Dlaczego tak ci zależy na tych eliksirach? -
słyszę jego głos w momencie, gdy udaje mi się uspokoić na tyle, by na nowo
skupić się na warzeniu. Przymykam oczy z poirytowaniem. Dlaczego nie może po
prostu dać mi pracować w spokoju?
Mam ochotę na niego nakrzyczeć, a zamiast tego
odpowiadam spokojnie, czym dziwię samą siebie.
- Mam zamiar wrócić tu od września i wolałabym,
aby był dostępny jakikolwiek zapas eliksirów leczniczych - mówię, odmierzając
ostatnią porcję much siatkoskrzydłych. - A co ty tu robisz? - pytam, zanim
zdążę pomyśleć.
Czuję, że znów sztywnieję z niepewności. W jego
obecności nigdy nie wiem czego mogę się spodziewać. Mimo, że minęło dopiero
parę dni, zdążyłam poznać kilka wersji jego zachowania. Jedyny plus jest taki,
że zrezygnował z ciągłego obrażania mnie. Wojna, mimo wszystko, coś w nim
zmieniła.
Po paru minutach rozluźniam ramiona. Sądzę, że
mi nie odpowie i nie byłoby to zaskoczeniem.
- Być może też wrócę - odzywa się jednak. Słyszę
dziwną nutę w jego głosie, ale postanawiam nie reagować, zaskoczona tym, że w
ogóle odpowiedział.
- Naprawdę? - obracam się w jego stronę
znienacka, przez co łąpię go na gapieniu się na mój tyłek. Rumieniec na powrót
wraca na moje policzki, tym razem również ze złości. - Oczy mam tutaj, Malfoy.
Znów przekrzywia głowę i posyła mi spojrzenie
spod przymrużonych powiek.
- Spokojnie, nie jesteś w moim typie - prycha w
końcu i odwraca się. Czuję, że moje serce ściska się z bólu i mam ochotę wyrwać
je z piersi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz