2 lipca 2020

4 a.m. - 2.


50 dni wcześniej

Wychodzę z tymczasowego dormitorium, przydzielonego ochotnikom na czas odbudowy i kieruję się w stronę Wielkiej Sali. Ginny wyszła już wcześniej z Harrym i Ronem, ale ja potrzebowałam jeszcze chwili czasu dla siebie. Mijam korytarze w dosyć szybkim tempie. NIe spodziewam się nikogo, o tej porze już wszyscy są na miejscu, dlatego jestem w niemałym szoku, gdy odbijam się od czyjejś sylwetki i nie upadam na podłogę tylko dlatego, że przytrzymują mnie silne, męskie ramiona. 
- Uważaj trochę - słyszę. Unoszę głowę do góry i widzę szare tęczówki, wpatrujące się we mnie z przekornym błyskiem. Jestem w takim szoku, że zupełnie zapominam uwolnić się z jego uchwytu. Od paru dni zauważyłam, że w naszej relacji coś się zmieniło, ale wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że nie reaguje na mnie agresją i wyzwiskami. Za to ja… reaguję na niego tak, jakbym nigdy się tego nie spodziewała. Wszystko zaczęło się zmieniać jeszcze przed jego rozprawą, a gdy został uniewinniony (również za moim wstawiennictwem), zauważyłam, że już nic nie jest takie samo.
Wcześniejsza nienawiść nie pozwalała mi spojrzeć na niego jak na mężczyznę, dlatego zupełnie nie zwracałam na niego uwagi. Jednak teraz, gdy jego zachowanie trochę się zmieniło, nie mogę zignorować faktu, że jest naprawdę przystojny. Coraz częściej łapię się na tym, że uwielbiam sposób w jaki mruży oczy, gdy się uśmiecha, a moje serce przyspiesza, gdy czuję na sobie jego spojrzenie. Nienawidzę tego, a jednak nie mogę zaprzeczyć, że moje ciało na niego reaguje. Nawet teraz, choć tylko trzyma mnie za ramiona, mam wrażenie, że moje nogi są jak z waty...  Wyrywam się z uchwytu, błagając w duchu, by nie zauważył, jak bardzo niepewna jestem w jego obecności. Cień pojawia się na przystojnej twarzy i znika niemal w tym samym momencie. Łagodny wyraz oczu zmienia się na prześmiewczy, jakby był taki cały czas. 
- Co tu robisz? - pytam, żeby zatuszować własne zdenerwowanie. Moje serce wciąż pompuje krew z zawrotną szybkością i jestem pewna, że moje policzki pokrywa rumieniec.
Nawet jeśli go widzi, to nie komentuje w żaden sposób. Obraca się w kierunku Wielkiej Sali, robi dwa kroki i staje. 
- Mam zamiar iść na śniadanie - mówi, nie obracając się w moją stronę. Wiem, że dormitorium ochotników ze Slytherinu znajduje się dwa piętra niżej, zastanawiam się więc, czy przyszedł aż tutaj dla mnie? Nie, to głupie…
- Idziesz? - pyta, a mi nie pozostaje nic innego jak skinąć głową w potwierdzeniu. 
Idziemy do Wielkiej Sali w milczeniu, każde zatopione we własnych myślach. Przed samym wejściem obraca się w moją stronę i zagląda prosto w oczy. 
Widzę ruch ręki, jakby chciał coś zrobić, ale rezygnuje. 
- Do zobaczenia, Granger - mówi, czym nieświadomie przypomina mi,że dziś mamy dzień wolnego. Odprowadzam go spojrzeniem, próbując ujarzmić mętlik w głowie. Zupełnie nie rozumiem tego chłopaka. Nie rozumiem, a mimo to nie potrafię zaprzeczyć, że w jego obecności czuję się inaczej… lepiej. Cała ta sytuacja przyprawia mnie o ból głowy.

*

45 dni wcześniej

Mieszam eliksiry, dodaję składniki przeznaczone na ten konkretny dzień warzenia i siadam z podręcznikiem do “Historii Magii” na krześle, w kącie. Jestem sama, nie wiem gdzie podziewa się Malfoy. Nie chcę się do tego przyznać, ale ostatnio myślę o nim jeszcze więcej. Więcej niż powinnam i niżbym chciała. Nie podoba mi się to zupełnie. Jest wrednym, aroganckim, arystokratycznym bubkiem, który nie liczy się z niczyimi uczuciami, poza swoimi własnymi. A jednak, nie mogę zapomnieć sposobu, w jaki patrzył na mnie dwa dni temu. Nie mam w tym dużego doświadczenia, w końcu spotykałam się tylko z Wiktorem i Ronaldem, ale jestem prawie pewna, że zobaczyłam w jego oczach coś na kształt pożądania. 
Prycham pod nosem i odkładam książkę. Wiem, że nie dam rady skupić się na czytaniu, mając w głowie obraz Malfoy’a, który uśmiecha się przekornie i zakłada mi kosmyk włosów za ucho. Jest to tak dziwne, tak… niespotykane, pewnie dlatego tak bardzo obezwładniające. Tak się właśnie zaczynam czuć- obezwładniona przez niego. Nienawidzę tego uczucia. 
Wzdycham głośno i chowam twarz w dłoniach. Gdybym mogła, sięgnęłabym do własnego umysłu, złapała w garść wszystkie ciepłe myśli związane z Malfoy’em i rozgniotła w pył. Już dawno postanowiłam, że nie będę zawracać sobie nim głowy, a mimo to wciąż łapię się na myśleniu gdzie jest, co robi i z kim. To niedorzeczne. 
Czuję rosnącą frustrację, więc zrywam się z miejsca i podchodzę do kociołka. Wiem, że jest to bezcelowe, ponieważ kolejny składnik powinnam dodać dopiero za półtorej godziny, a mimo to, czuję ogromną potrzebę, by zająć czymś zarówno ręce jak i myśli. 
Nieświadomie zaczynam krążyć po klasie, gdy drzwi się otwierają i do klasy wślizguje się obiekt moich rozmyślań. 
Staję na środku pomieszczenia, zupełnie nie wiedząc co zrobić lub powiedzieć. Czuję się jak osoba przyłapana na gorącym uczynku, choć przecież wiem, że nic nie zrobiłam. 
Zamyka za sobą drzwi, z twarzą ukrytą w cieniu. Gdy podnosi na mnie spojrzenie, czuję rumieniec wypływający na moje policzki. Uśmiecha się delikatnie, jakby prześmiewczo, a moje nogi są jak z waty. Atmosfera w pomieszczeniu zaczyna gęstnieć, jest mi duszno, a przecież żadne z nas nie wypowiedziało jeszcze ani jednego słowa! 
- Gdzie byłeś? - Mój głos jest zachrypnięty, więc staram się odchrząknąć jak najciszej. Uśmiech nie schodzi z jego ust, ale oczy tężeją. Pluję sobie w mentalną brodę, że nie potrafię ugryźć się w język. Gdy nie odpowiada dłuższą chwilę, podchodzę do kociołka i po raz kolejny, bezsensownie zaglądam do środka.
Nie rozumiem i nie poznaję własnego zachowania. Zawsze jestem pewna siebie, wygadana. Potrafię postawić na swoim i wyegzekwować niemal wszystko, czego oczekuję. Jeszcze nigdy, NIGDY, nie zdarzyło mi się, bym czuła się przy kimś tak skrępowana, tak… wrażliwa. 
- Widzę, że nie jestem tu potrzebny - słyszę jego głos tuż obok siebie. Jest tak blisko, że czuję ciepły oddech na swojej skórze. Nie potrafię powstrzymać drżenia. - Kiedy trzeba dodać kolejny składnik?
Zagląda do kociołka, niby przypadkiem ocierając się o moje prawe ramię. Nie ufam swojemu głosowi, więc po raz kolejny odchrząkuję, zanim jestem gotowa odpowiedzieć. 
- Za półtorej godziny. 
Kątem oka widzę, że kiwa głową. To dziwne napięcie, które czuję, od kiedy wszedł do pomieszczenia, zaczyna być niemal namacalne. Wiem, że muszę odejść, odsunąć się, zniknąć z jego pola widzenia, inaczej wydarzy się coś, czego nie będzie można już cofnąć. 
Czuję to i tylko siłą woli udaje mi się zrobić krok w bok. Zanim jednak jestem w stanie odejść dalej, czuję chłodną dłoń chwytającą za moje palce.
Moje serce przyspiesza swój rytm i odliczam równo piętnaście uderzeń, zanim mam odwagę unieść wzrok. Stoi krok ode mnie, z przygryzioną wargą i łagodną determinacją w szarych oczach. 
Nie mam pojęcia co to oznacza, a jednak czuję, że zaczynam się rozpływać. Gdy udaje mu się złapać moje spojrzenie, przekrzywia lekko głowę i ponownie się uśmiecha. 
Przyciąga mnie do siebie, łączy nasze czoła, ujmuje policzek tak delikatnie, jakbym była z porcelany. 
Gdy łączy nasze usta w pocałunku, nie mogę oddychać. Chcę go całować i jednocześnie nie chcę. Moje ciało ma swoje własne zdanie, bo reaguje na pieszczotę w sposób, jakiego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Rozchylam usta, pozwalając na pogłębienie pocałunku. Nasze języki się łączą, a ja się rozpadam. Jest mi zimno, jest mi ciepło. Wiem, czuję, że jestem w stanie ustać w miejscu tylko ze względu na to, że mnie trzyma. 
Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. Całowałam Rona, całowałam Wiktora, jednak to… to jest nie do opisania. Czuję się, jakbym była całowana po raz pierwszy w życiu. Jakbym umierała i rodziła się na nowo. Być może jest to żałosne, ale czuję, właśnie w tym momencie, że całkowicie i nieodwracalnie zakochuję się w tym dumnym, arystokratycznym bubku, jakim jest Draco Malfoy.



*

40 dni wcześniej

- Musimy przestać to robić - mówię, choć wcale tego nie chcę. 
Opieram głowę o jego klatkę piersiową, próbując ukryć rumieniec, spowodowany pocałunkami. Stały się zupełnie inne niż za pierwszym razem. Bardziej zachłanne, rozpalające, pełne żaru, który niedługo nie sposób będzie ujarzmić. 
Czuję, że jego mięśnie sztywnieją pod moim policzkiem, więc postanawiam sprostować. 
- Mam na myśli tutaj. Musimy przestać to robić tutaj
Rozluźnia się i odsuwa, by spojrzeć mi w oczy. 
- Dlaczego? - zadziorny uśmiech majaczy w kącikach jego ust,przez co mam ochotę przejechać palcem po jego dolnej wardze. Zamiast tego kręcę głową i również się uśmiecham. 
- Wiesz, jeszcze ktoś mógłby wejść i nas przyłapać…
Czuję rumieniec ponownie wypływający na moje policzki. Wspomnienie jego dłoni na moich udach, naszych ciał będących blisko siebie, choć wciąż niewystarczająco blisko, jest wciąż żywe.
Moje serce zaczyna bić szybciej. Chcę usłyszeć, że to nic, że nie ma się czego wstydzić i nie ma po co się ukrywać. Wiem jednak, że tego nie powie. W głowie wciąż powracają jego słowa z jednej, w miarę normalnej rozmowy, zanim to wszystko się zaczęło: “ Nie umawiam się, Granger. Nie mam dziewczyny, nie wiążę się z nikim na stałe. To nie w moim stylu”. Tak bardzo jak to boli, tak też byłam świadoma jego podejścia, gdy zaczęłam tracić dla niego rozum i serce. 
Kręci głową i wskazującym palcem unosi moją brodę, bym na niego spojrzała. Iskra nadziei tli się w moim sercu, po czym gaśnie na dźwięk jego słów.
- Za każdym razem zamykam drzwi - mówi. - Poza tym wszyscy wiedzą, że w tym czasie sala należy do nas, by warzyć eliksiry. Inni mają swoje obowiązki.
Ma rację, więc przełykam lepką gulę zasiedloną w gardle i kiwam głową. Nie chcę psuć chwili marudzeniem, wiedziałam na co się piszę. Czuję ogromną potrzebę stłumienia żalu, więc pochylam się, by cmoknąć go w usta, ale przytrzymuje mnie i pogłębia pocałunek. Wiem, że jeśli nie chcę wychodzić stąd z rumieńcami na twarzy, muszę się odsunąć, jednak nie potrafię. Jego pocałunki są odurzające, zawracają w głowie i pochłaniają mnie całą. 
Po chwili odrywa się i sięga po mugolską bluzę przerzuconą przez oparcie krzesła. 
- Muszę iść. Wieczorem w twoim dormitorium?
Rumienię się, jednak zanim zdążę odpowiedzieć, znika za drzwiami. 
Od paru dni sytuacja wygląda tak samo. Warzymy eliksiry, w przerwach całujemy się do utraty tchu, rozchodzimy z obietnicą wieczornego spotkania w moim dormitorium. Zawsze wychodzimy osobno. Na korytarzu, poza ledwo dostrzegalnymi uśmiechami, nie wymieniamy ani słowa. Pragnę więcej, potrzebuję więcej, a mimo to siedzę cicho, bo boję się stracić to, co mam. 
Czuję ukłucie w sercu, które staram się stłumić. Jak zwykle. Poprawiam włosy, wygładzam spódnicę i wychodzę z myślą, że zobaczę go za dwie godziny. 

*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz