13 dni później
Siedzę przy stole Gryfonów,
śmieję z żartu, który chwilę temu opowiedziała Ginny. Mój dawno zapomniany
przyjaciel Dobry Humor, wrócił z bardzo długich i bardzo dalekich wakacji i
wyglądało na to, że na razie zostanie.
Zerkam kątem oka na stół
Ślizgonów, gdzie widzę Draco. Patrzy na mnie uważnie, przekrzywia głowę, mimo
odległości, jestem w stanie dojrzeć firmowy uśmieszek, czający się w kącikach
ust.
Pruderyjnie zawstydzona,
odwracam głowę. Wiem, że Ginny nie spuszcza ze mnie wzroku, więc czym prędzej
zajmuję się posiłkiem. Kątem oka widzę, że przygryza wargę, usilnie próbując
powstrzymać potok pytań. Dobrze. Mam świadomość, że powinnam z nią porozmawiać,
jednak nie teraz. Nie, kiedy nie wiem tak naprawdę na czym stoję, ani co się
dzieje z moim życiem.
Miałam podjętą decyzję -
skupić się na nauce, zrezygnować ze spotkań z Malfoy’em. Ogarnąć swoje zbolałe
serce, zapieczętować uczucie, zakopać i zapomnieć. Szkoda, że łatwiej
powiedzieć niż zrobić.
Nasz… wybryk w bibliotece
wydawał się rozpocząć nową erę, wprowadzić nas na wyższy poziom znajomości, a
jednak odnoszę wrażenie, że zatoczyliśmy wielkie koło, wyminęliśmy gdzieś po
drodze, by powrócić do punktu wyjścia. Ukrywanie, sekretne spojrzenia i
uśmiechy.
Wciąż nie chcę tak żyć.
Wciąż potrzebuję więcej. Potrzebuję tak bardzo, że czasem mam wrażenie, że ta
potrzeba odmalowuje się na mojej twarzy, wypływa z ciała, z każdą kropelką potu
wyciśniętą w obecności Draco.
Nie jestem zadowolona, że
poległam we własnym postanowieniu - znowu. Nie cierpię tej uległości, a jednak
kusi mnie niezmiennie mocno, jeśli nie bardziej za każdym kolejnym razem.
Próbuję walczyć. Stawiam się, ignoruję serce, uczucia, palące pożądanie. Za
każdym razem sromotnie przegrywam tę walkę z wiatrakami.
Kogo ja chcę oszukać? Uwielbiam kontrolę, którą nade mną posiada w kwestiach seksualnych. Uwielbiam to, co jest w stanie ze mną robić. Pozostaje pytanie czy i kiedy zaakceptuję fakt, że nie jestem w stanie z tego zrezygnować?
Kogo ja chcę oszukać? Uwielbiam kontrolę, którą nade mną posiada w kwestiach seksualnych. Uwielbiam to, co jest w stanie ze mną robić. Pozostaje pytanie czy i kiedy zaakceptuję fakt, że nie jestem w stanie z tego zrezygnować?
Wzdycham, podnoszę się z miejsca, komunikuję
Ginny, że idę na lekcje. Kiwa głową z bułką w jednej i kawą w drugiej dłoni,
ale jedyne co zauważam, to brak Malfoy’a przy stole. Marszczę brwi. Zazwyczaj
wychodzi chwilę po mnie i spotykamy się w najbliższej, wolnej klasie, kradniemy
kilka pocałunków i każde idzie w swoją stronę. Co się zmieniło?
Otrzymuję odpowiedź chwilę po tym, jak mijam
drzwi do Wielkiej Sali.
W moment dostrzegam blond czuprynę, wśród grupki
Ślizgonów, stojących tuż obok. Przystaję w miejscu, waham się co robić. Przez
jeden, bardzo krótki moment, mam ochotę do nich podejść. Ujawnić się, pokazać,
że między mną, a Malfoy’em coś jest. Udowodnić sobie, że nie mam urojeń i jemu
też, w jakimś stopniu zależy. Robię krok w przód i w tym samym momencie
dostrzegam, że nie stoi sam. Do jego boku, przyklejona jak pijawka stoi
śliczna, filigranowa brunetka. Nie umyka mojej uwadze, że jego ramię obejmuje
ją w pasie, jakby z zamiarem dociśnięcia jeszcze bliżej.
Nie wierzę w to, co widzę. Moje niedawno
posklejane serce drży niebezpiecznie. Bije wolno, później szybko, zmienne tempo
zdaje się doprowadzać je do ostateczności, aż w końcu niedawno wygojona rana
otwiera się, zapoczątkowując proces powolnego rozsypywania się na
kawałki.
Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że już nic nie
będzie w stanie mnie zranić, to właśnie mam przed sobą dowód na to, jak bardzo
się myliłam.
Stoję tam zbyt długo, przytłoczona bólem,
niezrozumieniem. Moje wnętrzności palą, kawałki serca lądują w żołądku, gdzie
topnieją z nieprzyjemnym sykiem.
Widzę spojrzenie jego szarych oczu, ponad
głowami znajomych. W końcu mnie dostrzega i mam wrażenie, że widzę coś w jego
oczach. Coś, czego nie potrafię opisać.
Czuję łzy zbierające się pod powiekami, mam
ochotę uciec, zniknąć, ukryć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Gdzieś,
gdzie będę mogła wylizać swoje rany, które wydają się nieuleczalne. Obracam się
do odejścia, gdy…
- Granger? - słyszę damski, znajomy głos, który
zatrzymuje mnie w miejscu. Mam wrażenie, że moje nogi są z ołowiu, który
dodatkowo obciąża balast zdziwienia.
Obracam się niepewnie w stronę Pansy Parkinson,
która wysunęła się z grupy, zbliżając do mnie. Mam lepszy widok na Malfoya i
brunetkę, w której w końcu rozpoznaję Astorię Greengrass.
Jestem pewna, że mam przeszklone oczy, a mój nos
jest czerwony jak u rasowego pijaka, a mimo to unoszę dumnie głowę do
góry.
- Parkinson? - odpowiadam nazwiskiem na
nazwisko. Spodziewam się obelgi, dlatego moje zdziwienie rośnie, gdy dziewczyna
kręci głową ze śmiechem i zakłada ręce na piersi.
- Pansy jestem - mówi. Przekrzywia głowę,
lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem, przez co czuję się równie naga, co pod
mocą spojrzenia Malfoy’a. Niepokój ściska mój żołądek, gdy kiwam głową i
zduszonym głosem odpowiadam:
- Hermiona.
Pansy podchodzi bliżej, łapie pod ramię i
ciągnie w stronę kręgu ślizgonów. Mam ochotę wyrwać rękę, ale coś każe mi
sprawdzić czego chce. Próbuję zaprzeć się nogami, jednak nie słuchają, niosąc
mnie dalej. Stajemy niecały metr od reszty, wszyscy na mnie patrzą, z
ciekawością, niechęcią… złością. Nie powinno mnie tu być.
- Czego ode mnie chcesz? - pytam, odzyskując
nieco wolę walki. Nie mogę pozwolić się stłamsić.
- Spokojnie - mówi Pansy. - Robimy imprezę w
lochach. Zapraszamy również inne domy. Może…- mierzy mnie z góry na dół, ale
nie widzę w jej spojrzeniu tej prześmiewczej iskry co zawsze. - wpadniesz?
Czuję, że moja szczęka opada w dół. Mam
świadomość, że nie wyglądam zbyt mądrze, gapiąc się na nią jak przysłowiowe
cielę w malowane wrota. Nie mogę nic na to poradzić. Moja tolerancja emocji
wyczerpała się w momencie, gdy rozpoczęłam tę dziwną znajomość z Malfoy’em.
Stoję więc, otwieram, zamykam, otwieram, zamykam usta.
Po chwili zdziwienie na powrót zastępuje
podejrzliwość.
Automatycznie zerkam na Draco, który nie patrzy
w moją stronę, tylko bawi się włosami Astorii, z mocno zaciśniętą szczęką. Nie
rozumiem co się dzieje. Czuję, że mózg mi paruje od roztrząsania, co się do
cholery wydarzyło w czasie między uśmiechami w Wielkiej Sali, a sceną, którą
mam przed sobą?
- Dlaczego mnie zapraszasz? - pytam. Dziękuję
sobie za odzyskaną pewność w głosie.
Znów wzrusza ramionami i wskazuje na znajomych,
którzy wciąż obserwują nas bez słowa.
- Chcemy pokazać wszystkim, że się zmieniliśmy -
tłumaczy. - Że dawne podziały, w które wierzyliśmy, nie mają dla nas już
żadnego znaczenia.
Tylko siłą woli powstrzymuję się od uniesienia
brwi do góry. Mam wrażenie, że zarówno jej słowa, jak i uśmiech są szczere.
Nagle widzę Pansy Parkinson w zupełnie innym świetle. Ta dziewczyna przeszła podczas wojny równie dużo, co każdy z nas. Straciła rodziców, otarła się o śmierć. Pomogła odbudować zamek, wróciła dokończyć naukę. Może jej intencje nie są złe, jak podejrzewam.
Nagle widzę Pansy Parkinson w zupełnie innym świetle. Ta dziewczyna przeszła podczas wojny równie dużo, co każdy z nas. Straciła rodziców, otarła się o śmierć. Pomogła odbudować zamek, wróciła dokończyć naukę. Może jej intencje nie są złe, jak podejrzewam.
Widzę, że czeka na odpowiedź, z lekkim uśmiechem
na ustach. W końcu wzruszam ramionami, oddaję uśmiech.
- W sumie… czemu nie?
- Nie - nagły, mocny sprzeciw sprawia, że
zamieram. Wszyscy, jak na zawołanie, odwracamy się w stronę Malfoy’a, który już
nie obejmuje Astorii, tylko stoi z rękami bo bokach, zaciśniętymi w pięści.
Świdruje mnie spojrzeniem, później przenosi je na Pansy. - Po co ją zapraszasz,
Pans?- pyta ze złością. Czuję, że absurd tej sytuacji rozniesie w pył moje
zdolności logicznego myślenia i dedukcji. Tutaj nic, a nic nie ma sensu.
Dziewczyna marszczy brwi, a ja przeskakuję
spojrzeniem od jednego do drugiego.
- O co ci chodzi, Smoku? - pyta.
Draco znów patrzy na mnie, mam wrażenie, że jego
tęczówki zmieniają się w płynną stal. Chce mi coś przekazać?
- O nic. Uważam, że to nie jest dobry pomysł,
żeby przychodziła - komentuje i rozluźnia się, odwraca znowu do Astorii.
Tylko napięcie ramion mówi mi, że wcale się nie uspokoił. Znam go zbyt dobrze…
- Pamiętaj, że jest Prefekt Naczelną… ale to też oznacza, że pewnie i tak nie
przyjdzie.
Pansy prycha, a ja jej wtóruję. Czuję, jak złość
wypiera ból. Jak on śmie?!
- A właśnie, że przyjdę. - Łapię jego spojrzenie,
staram się przekazać, że nie ma prawa o mnie decydować. Jestem zła, nie
cierpię, gdy zachowuje się w taki sposób. Mimo, że nie lubię imprez,
postanawiam, że tym razem pójdę. Choćby po to, żeby zrobić mu na złość.
- Świetnie! - Pansy klaszcze w dłonie, odwracam
się w jej stronę, wciąż świadoma morderczego spojrzenia, które wwierca się w
moje plecy. Pokrywa mnie gęsia skórka, a przez kręgosłup przebiega dreszcz.
Ignoruję go, przywołując na twarz lekki uśmiech.
- Czekaj przed wejściem do lochów, za dwa dni, o dwudziestej - mówi Pansy.- Ktoś z pewnością cię wpuści.
- Czekaj przed wejściem do lochów, za dwa dni, o dwudziestej - mówi Pansy.- Ktoś z pewnością cię wpuści.
Kiwam głową, dziękuję ponownie za zaproszenie.
Nie patrząc więcej na Malfoy’a, odwracam się do odejścia.
Jestem zła, rozżalona, pełna determinacji. Milionowy raz zbieram szczątki mojego serca i staram się skleić je w jedno. Z każdym kolejnym razem mam wrażenie, że to już jest ten ostatni, że więcej nie dam rady, że następnym razem zostanie rozsypane, aż ktoś zmiażdży je w pył.
Jestem zła, rozżalona, pełna determinacji. Milionowy raz zbieram szczątki mojego serca i staram się skleić je w jedno. Z każdym kolejnym razem mam wrażenie, że to już jest ten ostatni, że więcej nie dam rady, że następnym razem zostanie rozsypane, aż ktoś zmiażdży je w pył.
Zanim znikam za zakrętem, słyszę Pansy, mówiącą
Malfoyowi, że wcale nie musi spędzać ze mną czasu. Słyszę jak się wykłóca.
Odłamki mojego serca odpadają na nowo, jeden po drugim.
Zanim wchodzę do klasy, żałuję decyzji o pójściu
na imprezę. Zanim drzwi się zamykają, mam w głowie obraz Draco i Astorii,
wypominam sobie naiwność. Zanim rozpoczyna się lekcja chcę się od niego
uwolnić. Zanim nauczyciel rozpoczyna wykład uświadamiam sobie, że to wcale nie
będzie takie proste.
*
15 dni później, godzina 15:34
Krzyczę, gdy silna dłoń wciąga mnie do pustej
klasy. Oszalałe ze strachu serce, próbuje wyskoczyć z piersi, więc potrzebuję
chwili, żeby się uspokoić.
Intuicyjnie wiem, kto mnie tu zaciągnął i wcale
mi się to nie podoba. Daje mi czas na dojście do siebie. Gdy unoszę głowę, stoi
oparty o ławkę, z rękami założonymi na piersi i nie spuszcza ze mnie
wzroku.
Przyjmuję podobną pozycję.
- Unikasz mnie - stwierdza. Prycham głośno i
odwracam się w bok. Też mi odkrycie!
- Dlaczego? - dopytuje, gdy nie odpowiadam.
Zerkam na niego, ma przekrzywioną głowę i autentyczną ciekawość wypisaną na
twarzy, jakbym była jakimś interesującym eksponatem. Dupek.
Przewracam oczami, przestępuję z nogi na nogę.
Nie czuję się komfortowo w jego towarzystwie. Działa na mnie, oj działa, mimo
tego, że jestem na niego zła.
- Czego chcesz? - postanawiam zapytać. Może jak
będę współpracować, to szybciej mnie wypuści.
- Dowiedzieć się czemu mnie unikasz.
Znów przewracam oczami, widzę, że zaciska
szczęki. Nienawidzi, gdy tak robię, a mimo to się nie odzywa. Ciekawe.
- Czy to nie jest oczywiste?
Odbija się od ławki, idzie w moją stronę. Ręce
opadają mi luźno po bokach, gdy w panice zaczynam się cofać, jeden krok, drugi,
trzeci… aż trafiam na ścianę. Jego twarz jest przy mojej, czuję jego oddech. Deja
vu w mojej głowie wcale nie pomaga.
Łapie zgubiony kosmyk w palce i wkłada go za
ucho, ledwie mnie dotykając. Przełykam głośno ślinę.
- Czy chodzi o tę sprawę z imprezą? - pyta
łagodnie, wzrokiem podążając za swoją dłonią, która aktualnie muska moje
obojczyki z taką delikatnością, że przez sekundę zastanawiam się, czy na pewno
mnie dotyka. Czuję, że zaczynam drżeć, mimo to usilnie staram się nie ulegać.
Kiwam głową.
- Też, ale nie tylko - mówię głosem ochrypłym z
emocji. Odchrząkuję, widzę uśmiech, wykrzywiający jego usta. Wciąż nie
patrzy mi w oczy. Jego palec kreśli ścieżkę w dół swetra, między moimi
piersiami. Walczę, próbuję, przegrywam - znowu. Przymykam oczy i przygryzam
wargę.
Czuję, że się pochyla, przykłada usta do szyi,
dotykiem delikatnym jak tchnienie wiatru kreśli ścieżkę od ucha po ramię.
- A co jeszcze?- Jego oddech łaskocze moją skórę
i tylko pogłębia niechcianą gęsią skórkę…
Zaciskam usta, zaciskam oczy, kręcę głową
starając się uzyskać spokój, równowagę. Nie chcę z nim rozmawiać na ten temat.
Nie chcę się poniżać. Przecież nic mi nie obiecywał…
- Kiedy miałeś zamiar powiedzieć mi o Astorii? -
mówią moje usta, po raz kolejny nie współpracując z zaleceniami rozumu.
Powinnam je zasznurować albo złożyć śluby milczenia. Może wtedy odzyskałabym
nad nimi kontrolę.
Dźwięk moich słów krąży między nami dłuższą
chwilę, którą wiem, że wykorzystuje na ich analizę. Po paru sekundach, które
wydają się wiecznością, odchyla się w tył i opiera dłonie na moich ramionach.
Nieposłuszne powieki unoszą się do góry i na krótką chwilę tracę oddech, na
widok pięknych szarych tęczówek tuż obok moich. Wyrażają zdezorientowanie,
zdziwienie… niedowierzanie. Kalejdoskop emocji sprowadza mnie do pionu i choć
na chwilę pozwala opanować buzujące w moim wnętrzu hormony. Mogłam się
domyślać, że nie czuł się w obowiązku, żeby informować swoją kochankę o
prawdziwym związku.
Waga własnej głupoty, łatwowierności i uległości
zalewają mnie jedną wielką falą, moczą od stóp do głów, zalewają gardło, płuca.
Nie mogę oddychać, robi mi się słabo, mam mroczki przed oczami. Gdzieś w środku
wiem, że doświadczam irracjonalnego ataku paniki, wywołanego zbyt dużą
częstotliwością cierpienia emocjonalnego. Nie upadam tylko dlatego, że jego
dotyk trzyma mnie w pionie, choć tak naprawdę on sam wręcz się o mnie
opiera.
Sekundy lecą, zmarszczka przecina jego
czoło.
- Z Astorią to… skomplikowana sprawa - odzywa
się w końcu, czym szokuje mnie do tego stopnia, że atak paniki ustępuje, jakby
go nigdy nie było. Po raz kolejny sądziłam, że ominie temat i po raz kolejny
mnie zaskoczył. - Spotykamy się od czasu do czasu… jako bliżsi przyjaciele. -
Skupiam spojrzenie na jego oczach, zamieniam się w słuch, chłonę każde słowo
zlękniona, że za moment przestanie mówić. Przestaje, moje serce zamiera,
wypuszcza na świat pielęgnowaną iskrę paniki.
- Czyli tak, jak ze mną? - pytam, choć nie wiem,
czy chcę poznać odpowiedź.
Kręci głową, uśmiecha się pod nosem, czym
nieświadomie mnie rani.
- O nie - mówi. - Różnica między wami jest
kolosalna. - Plus dwadzieścia do mojego braku poczucia własnej wartości.
W moich oczach pojawiają się łzy upokorzenia, które schną zaledwie sekundę
później, gdy zostaję dociśnięta do ściany na całej długości ciała. Moje ręce
lądują nad głową przytrzymywane przez jego silne dłonie. Chcę powiedzieć nie,
ale moje ciało wciąż i wciąż mówi mu TAK. Próbuję powiedzieć odejdź,
zostaw, ale jego oczy hipnotyzują, cudowny zapach rozbraja, dotyk rozsypuje
mnie na kawałki. Zaczynam zapominać dlaczego właściwie postanowiłam go unikać.
Zniża się, jego oczy znajdują się na poziomie moich. Przyciska biodra jeszcze mocniej do moich, czuję pulsującą wypukłość. Balonik podpisany determinacja wypuszcza powietrze z cichym sykiem…
Zniża się, jego oczy znajdują się na poziomie moich. Przyciska biodra jeszcze mocniej do moich, czuję pulsującą wypukłość. Balonik podpisany determinacja wypuszcza powietrze z cichym sykiem…
- Ty jesteś inna… wyjątkowa - mówi, mentalny
balon pęka. Unikać go? Opierać się? A po co? Łapie mnie za uda, unosi do góry,
zaplatam nogi na jego plecach.
- Z nią nie robię na przykład tego - mówi w moje
usta, zanim wyciska na nich mocny pocałunek.
Całuje mnie z pasją, tęsknotą, jakbym unikała go
nie dwa dni, a co najmniej tydzień. Przygryza moją wargę ściągając zębami słowo
nie. Kąsa szyję, wyskubując resztki niepewności, strachu. Gdy moje
ciuchy lądują na podłodze klasy, razem z nimi upada tam też moja silna
wola.
Nigdy wcześniej nie byłam tak zakochana.
Nigdy nie doświadczyłam takiej uległości,
oddania, poświęcenia… nawet własnej godności.
Nigdy tego nie planowałam.
Nie żałuję ani sekundy.
Nawet jeśli próbuję, skuteczne odbiera mi każdą
namiastkę żalu, zastępując palącym podnieceniem, ciepłem własnego ciała przy
moim.
Nie wiem czy zaczarował drzwi, żeby nikt nam nie
przeszkodził - nie myślałam o tym wcześniej i wciąż mnie to nie obchodzi, gdy
zrzuca z siebie ostatnie części ubrania, ukazując się w całej okazałości. Nie
przejmuję się tym, czy wygłuszył dźwięk, gdy moje jęki stają się coraz
głośniejsze, z każdym kolejnym pchnięciem.
Przyjmuję go w całości, daję siebie, nie patrząc
na konsekwencje. Uczucia, które do niego żywię, wymykają się spod kontroli,
wypływają z zamkniętej szuflady ukrytej w sercu, zalewają całe ciało i z
pewnością są widoczne na twarzy. Na pewno można dojrzeć je również w oczach,
dlatego przezornie trzymam powieki zamknięte. Nie chcę, żeby się przestraszył…
żeby uciekł. Uważa, że jestem wyjątkowa i taka chcę być. Chociaż dzisiaj,
teraz, chociaż ten jeden ostatni raz.
Gdy nadchodzi orgazm, a nasze ciała tężeją w tym
samym czasie, uświadamiam sobie, że od jakiegoś czasu schemat się
powtarza.
Odkrywam coś dziwnego, za każdym razem
gorszego.
Odchodzę, unikam go, a mimo to mnie
znajduje.
Zawsze używa takich słów, które zmiękczają moje
serce, tłumią umysł, wymazują logiczne argumenty.
Uprawiamy seks, dajemy cudowne orgazmy.
Jest dobrze przez jakiś czas.
Historia zatacza koło.
Za każdym razem.
Całuje mnie w czoło, patrzę jak się podnosi,
żeby ubrać spodnie. Czuję dziwny niepokój zalewający moje serce. Czego dowiem
się kolejnym razem? Kręce głową, odganiam depresyjne myśli.
Przydługa grzywka opada mu na czoło, mam ochotę
odgarnąć ją dłonią. Pomaga mi się podnieść, podaje ubrania, sam obraca się w
stronę okna, wciąż bez koszulki.
Obserwuję jego nagie plecy, na których widać
każdy, nawet najmniejszy mięsień. Już ubrana podchodzę, obejmuję go od tyłu,
głowę kładę w zagłębieniu między łopatkami, a palcami muskam bliznę na brzuchu.
Sztywnieje przez moje niecodziennie zachowanie,ale nie odsuwa się, ani nie
obraca w moją stronę. Po raz kolejny pozwala mi badać palcami bliznę. Uwielbiam
to robić zwłaszcza, że jestem jedyną, której na to pozwala. Wydaje mi się to
takie...nasze.
- Nie pójdziesz na tę imprezę - mówi. Brutalnie
przypomina mi o początku naszego spotkania w klasie. Wyrzuty sumienia i niechęć
do siebie próbują objąć mnie lepkimi mackami, wziąć moje serce w posiadanie.
Dlaczego musi psuć tę chwilę?
Moje ręce wiotczeją, opadają z jego brzucha, odsuwam głowę. Zanim jestem w stanie odejść dalej, odwraca się z szybkością szukającego, łapie mnie za dłonie i znów pochyla tak, by nasze oczy były na tej samej wysokości.
Moje ręce wiotczeją, opadają z jego brzucha, odsuwam głowę. Zanim jestem w stanie odejść dalej, odwraca się z szybkością szukającego, łapie mnie za dłonie i znów pochyla tak, by nasze oczy były na tej samej wysokości.
- Obiecaj mi - mówi z taką mocą, że aż zapiera
mi dech. W jego oczach widzę powagę, w tonie głosu słyszę strach. Dlaczego? Nic
z tego nie rozumiem. Dlaczego tak mu na tym zależy?
Kręcę głową, ale nie odsuwam się. Potrzebuję
odpowiedzi.
- Nie rozumiem… Draco - mówię łagodnie, mimo że
wewnątrz szaleję z ciekawości i niepokoju.
Bierze głęboki wdech, wygląda jakby
przygotowywał sam siebie na kolejne słowa.
- Po prostu, uważam, że to nie jest dobre
towarzystwo dla ciebie - mówi.
Potrzebuję chwili, żeby dotarł do mnie sens jego
słów. Potrzebuję kolejnej, żeby je przyswoić, przetrawić i jeszcze następnej,
by obrócić w złość i niedowierzanie.
Zabieram dłonie.
- Wybacz, ale nie możesz dobierać mi znajomych -
mówię, z palcami pulsującymi z tęsknoty za jego dotykiem, ale wciąż patrząc mu
w oczy. Widzę w nich iskrę złości. - Jestem dorosła, potrafię sobie poradzić…
- Nie rozumiesz - przerywa mi, kręci głową.
Iskra złości znika z jego oczu, zastąpiona determinacją. Jeszcze nigdy nie
widziałam, by tak mu na czymś zależało. - Jesteś… - przymyka powieki, bierze
kolejny oddech, moje serce zamiera w oczekiwaniu. - Jesteś dla mnie ważna. -
mówi w końcu. Moje serce skleja się w jedną całość, w brzuchu rodzą motyle, a
uśmiech pcha na usta. Próbuję go powstrzymać, ukryć, ale i tak wykrzywia moje
kąciki.
Jestem dla niego ważna!
- Dlatego nie chcę, żebyś przychodziła - mówi,
pokonując dystans i ponownie łapiąc mnie za dłonie. - Potrafią być naprawdę
nieprzyjemni, nie chcę, żeby cię skrzywdzili.
Nie komentuję faktu, że nikt nie potrafi zranić
mnie tak, jak on. Nie przyznaję się do świadomości jego kłamstwa. Zostawiam dla
siebie słowa sprzeciwu. Nie od dzisiaj wiem, że ma swoje tajemnice. Jestem dla
niego ważna i tego chcę się teraz trzymać.
Kiwam głową, zgadzając się na jego żądania.
Piękny uśmiech, który dostaję w odpowiedzi, wystarcza mi za liczne
przemilczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz